Kiedy w 2008 roku spotkaliśmy się w gronie ministrów obrony, w londyńskim Lancaster Building, wszyscy powtarzaliśmy zgodnie, że konieczne jest wzmocnienie wspólnej obrony NATO oraz zdolności odstraszania. Mieliśmy bowiem w świeżej pamięci inwazję rosyjską na Gruzję.
I pamiętam, jak każdy z nas prześcigał się w politycznych deklaracjach, że obrona i odstraszanie to zadania, którym musimy się poświęcić. Plonem tamtego spotkania było rozpoczęcie prac nad nowa Koncepcją Strategiczną. Przyjęliśmy ją dwa lata później w Lizbonie zobowiązując sojuszników do wzmocnienia kolektywnej obrony poprzez m.in. wspólne ćwiczenia, nowe plany ewentualnościowe oraz widoczną obecność sił i środków NATO w krajach zagrożonych.
Są takie spotkania aliantów (jak szczyt w Lizbonie), które kończą się przyjęciem dokumentów strategicznych. Ale są też takie, które są ważne ze względu na nowe zagrożenia i wyzwania, przed którymi NATO stanęło w ostatnich latach. Takim był szczyt w Newport, takim będzie szczyt w Warszawie. Dlatego w Warszawie trzeba dokonać wnikliwej oceny wykonania ustaleń z Newport oraz rzetelnej recenzji ich implementacji. Karty polityczne zostały dawno rozdane, ale z wojskowego punktu widzenia mamy jeszcze sporo do zrobienia.
Wystarczy wspomnieć chociażby o ukompletowaniu wszystkich elementów wzmocnionych sił odpowiedzi NATO. W dalszym ciągu nie ma pełnej gotowości operacyjnej jednostek koordynacyjnych (NFIU) oraz szpicy (VJTF). Czeka nas również certyfikacja Korpusu Północno-Wschodniego, do dowodzenia operacjami (zarówno NRF, jak i VJTF). Elementy te należy w pełni ukompletować i doprowadzić do pełnej gotowości operacyjnej.
Dodać jeszcze należy konieczność skutecznego rozmieszczenia amerykańskiego sprzętu i uzbrojenia na flance wschodniej (prepositioning), które wymaga współpracy i synchronizacji USA z gospodarzami. A zatem, dokonanie rzetelnej oceny realizacji ustaleń z Newport jest sprawą podstawową. Dopiero na niej można budować perspektywę przyszłości NATO, co jest zasadniczym zadaniem szczytu. Trzeba jednak rozstrzygnąć kilka ważnych spraw o charakterze politycznym i wojskowym.
PO PIERWSZE, adaptacja Sojuszu Północnoatlantyckiego przebiega (i będzie następować w przyszłości) różnie na jego wschodniej i południowej flance. Chyba nie ma co do tego wątpliwości. Zagrożenia ze Wschodu są bowiem inne, niż niebezpieczeństwa idące z Południa. Różnica między naturą zagrożeń ze Wschodu i Południa była wyraźniejsza do momentu, kiedy nie rozpoczęła się powietrzna operacja koalicji w Iraku i Syrii. Bo niedawno, zagrożenia z Południa miały charakter asymetryczny, podczas gdy zagrożenia ze Wschodu mają naturę bardziej klasyczną.
Ze względu na wojny w północnym Iraku i południowej Syrii, te zagrożenia zbliżają się do siebie, ale odpowiedzi NATO muszą być do nich dostosowane. Dlatego dwa fundamentalne pytania powinny brzmieć:
• W jaką stronę pójdzie adaptacja na Wschodzie, a w jaką na Południu?
• Jak sprawić, by Sojusz w równym tempie dostosował się do zagrożeń na flance wschodniej i południowej?
Mamy więc do czynienia z dwoma adaptacjami, które muszą być prowadzone równolegle. Na Południu NATO musi odpowiedzieć na pytanie, czy jest gotowe, by powtórzyć wariant afgański. W moim przekonaniu takiej woli nie ma. Doświadczenie z Afganistanu sprawiło, że na długi czas NATO, jako całość nie będzie gotowe do takiego zaangażowania. Należy raczej spodziewać się przedłużania misji koalicji chętnych, tak jak to było w operacji Endurig Freedom, czyli nie pod flagą NATO. Co więcej, bez udziału jednostek wojsk lądowych, a jedynie lotnictwa i środków rakietowych.
Byłoby strategicznym błędem, gdyby NATO zaangażowało się jako organizacja i dało swój szyld operacji w Syrii i w Iraku. Oczywiście, sytuacja uległaby radykalnej zmianie, gdyby któryś z aliantów został zaatakowany. Wówczas należałoby przywołać artykuł 5 Traktatu Waszyngtońskiego. Ale też Sojusz musi być przygotowany na wspieranie części aliantów, którzy zdecydowali się wziąć udział w długotrwałym konflikcie zbrojnym oraz późniejszej stabilizacji. Bo doświadczenie z jej brakiem (po skutecznej operacji Unified Protector w Libii), pokazuje, że bez efektywnej stabilizacji, cała operacja, nawet świetnie przeprowadzona, mija się z celem.
Bez względu jednak na rozwój sytuacji w Syrii i Iraku, skutki wojny z ISIS okazują się dramatyczne także dla Europy. Unia Europejska nie jest przygotowana do radzenia sobie z falą uchodźców. Dlatego NATO powinno udzielić wsparcia w ochronie południowych granic kontynentu. Ostatnie decyzje, by przesunąć loty samolotów AWACS na granicę turecką oraz rozpocząć misję patrolowania Morza Egejskiego, należy uznać za w pełni uzasadnione. Te i podobne posunięcia szczyt warszawski powinien zawrzeć w specjalnej strategii dla południowej Europy.
Na wschodzie i północy mamy do czynienia z zagrożeniem ze strony Rosji, które nie ma charakteru zimnej wojny, ale krytycznej rywalizacji politycznej między Rosją a NATO. Jej celem jest chęć odzyskania pełni wpływów Federacji Rosyjskiej na większości obszaru dawnego Związku Sowieckiego. Ta rywalizacja prowadzi do incydentów, które mogą przerodzić się w lokalne konflikty.
Obserwujemy regularne naruszanie przestrzeni powietrznej oraz zbliżanie się samolotów rosyjskich do granic przestrzeni powietrznej aliantów, jak również niebezpieczne manewry blisko sojuszniczych samolotów i okrętów. Nie tylko na wschodniej, ale także na flance północnej oraz zachodniej, by wymieć Wielką Brytanię czy Portugalię. Zestrzelenie rosyjskiego bombowca przez siły tureckie może zdarzyć się także w przyszłości. W związku z tym kluczową kwestią jest dobra realizacja wojskowa tego, co nazywamy wysuniętą obecnością (forward presence) i takie rozmieszczenie sił, które będzie sprawiać wrażenie trwałej dyslokacji, ale które, ze względu na brak woli politycznej po obu stronach Atlantyku, będzie mieć charakter rotacyjny.
Końcowe uzgodnienia w zakresie forward presence dokonane na szczycie w Warszawie, w jak największym stopniu muszą zbliżać ciągłą obecność do stałej. Nic dziwnego, że z Polski płynie jednolity głos, iż życzylibyśmy sobie stałej obecności. Skoro jednak nie ma takiej woli, to ciągła obecność musi być jak najbardziej zbliżona do stałej (persistent forward presence).
PO DRUGIE, trzeba przejrzeć Readiness Action Plan pod kątem zarówno środków wzmocnienia bezpieczeństwa (assurance measures), jaki i dostosowania Sojuszu do nowej polityki Rosji (adaptation measures). Należałoby również sprawdzić, jak alianci wywiązują się z Deklaracji o Więzi Transatlantyckiej, w której jest mowa o konieczności większej solidarności w ponoszeniu obciążeń (burden sharing). Nie chodziło w niej tylko o zwiększenie wydatków obronnych do wysokości 2 procent PKB (w tym 20 procent na modernizację), lecz również o wolę większej współpracy z partnerami.
PO TRZECIE, jest niezbędne, by w kategoriach wojskowych jasno zdefiniować obecność wielonarodową. To jedno z ważniejszych ustaleń ostatniego spotkania ministrów obrony, ale też jedno z bardziej enigmatycznych. Określenie tego, na czym ma polegać obecność wielonarodowa, jest sprawą kluczową.
Na razie wiemy, jaka jest wola strony amerykańskiej w kwestii rotacyjnego rozmieszczenia sił w Europie Środkowej. Dochodzą sygnały, jaka na flance wschodniej może być obecność żołnierzy z innych krajów, ale musi to być jasno zdefiniowane. To co ma charakter deklaracji politycznej powinno być wypełnione realną treścią. Obecność wielonarodowa musi rzeczywiście oznaczać dyslokację komponentów wielu krajów sojuszniczych.
PO CZWARTE, o czym często zapominamy, to sposób lokalizacji wzmocnionych sił w Europie Środkowej. Rozrzucenie wojsk po flance wschodniej nie może odbywać się kosztem ich interoperacyjności, zgrania wewnętrznego. To, że będą one dyslokowane w różnych miejscach, nie może być powodem dla słabszych zdolności operacyjnych całości rozlokowanych sił. To jest poważne wyzwanie dla wojskowych.
PO PIĄTE, rozumiejąc, że w amerykańskiej doktrynie wojennej od 2012 roku obowiązuje zasada rotacyjności (tam gdzie Stany Zjednoczone rozmieszczają swe nowe siły), nie może się ona odbywać ze szkodą dla gotowości operacyjnej każdego z dyslokowanych kontyngentów. Rotowane jednostki muszą być zdolne do podjęcia działań w czasie zdefiniowanym przez polityków.
PO SZÓSTE, między krajami środkowoeuropejskimi odbywa się już i będzie trwać konkurencja, jaka część z amerykańskiej European Reassurance Initiative trafi do każdego z naszych krajów. Jakie środki będą rozlokowane w państwach bałtyckich, jakie w Polsce, jakie w Bułgarii, a jakie w Rumunii. A pieniędzy do podziału nie jest aż tak wiele. Chodzi o niecałe 310 milionów dolarów. Każdemu z krajów środkowoeuropejskich zależy, by to właśnie na jego infrastrukturę i na wzmocnienie jego zdolności w ramach Host Nation Support zostały przeznaczone jak największe kwoty. Dla nas jest oczywiście ważne, by jak najwięcej tych pieniędzy zostało wydanych w Polsce.
BOGDAN KLICH