Wreszcie mi się udało. Zobaczyłem tę zrujnowaną Polskę, o której Jarosław Kaczyński, Beata Szydło i cała pisowska brać opowiada od miesięcy. Dech zabiera.
Przyznam – nie wierzyłem. Wątpiłem. Twierdziłem, że nie istnieje. Biję się w piersi tym mocniej, że pewnie długo jeszcze żyłbym w tej mało chwalebnej niewiedzy, gdyby nie przypadek. A właściwie obowiązek – to znaczy Wszystkich Świętych, które to święto – jak wiadomo – zmusza część zasiedziałych mieszkańców miast do wyjazdów w tzw. Polskę.
Więc pojechałem. Zobaczyłem i uwierzyłem, że nasz kraj to sama dykta.
Droga z Warszawy na wschód. Jedziesz i widzisz tylko te rudery ze świeżo pomalowanymi ścianami, połyskującymi dachami, przed którymi stoi motoryzacyjny złom, nie wiedzieć czemu wart dziesiątki tysięcy. Widzisz cudem zachowujące pion większe i mniejsze hale, sklepy i biura ze szklano-aluminiowo-kamiennymi elewacjami czy wyrastające jak zielsko na gruzach stacje benzynowe z walącymi po oczach szyldami. A po horyzont – wszystko świeżo zorane.
Widać to wszystko jak na dłoni z perspektywy rozjechanej drogi, na której z nieznanych bliżej powodów dziwnie nie czuć wybojów, a jasno jest nawet po zmroku (ale może to przez te bolidy, co nam ostatnio po niebie latały).
Jedziesz na północ – to samo: ruina, gdzie okiem sięgnąć, choć hale jeszcze większe, drogi jeszcze szersze, a stacji jeszcze więcej. Na końcu tej drogi było coś, co ktoś nazwał szumnie Mazowieckim Portem Lotnicznym. I to jest dopiero ruderownia (szczegółów opisywał nie będę, każdy wie, jak wygląda ta kupa gruzu, która szpeci nadwiślański pejzaż).
Ale najgorzej jest na zachodzie i południu. W ogóle wyjechać z Warszawy w tych kierunkach to jakaś totalna masakra. Na tych dwujezdniowych, czwórpasmowych drogach trudno się w ogóle połapać, jak jechać i gdzie. Wystarczy parę tygodni nie wychylać nosa z domu i człowiek nie poznaje okolicy. Taka ruina. Tu i ówdzie krajobraz przypomina księżycowy – góry ziemi, rozkawałkowanego betonu i asfaltu, wygrzebane w ziemi doły.
Widziałem to wszystko na własne oczy, ale czuję się oszukany. Bo skoro jedna czwarta Polski według obliczeń PiS miała być w ruinie, to dlaczego prezes Kaczyński twierdzi od niedawna, że nie w sensie dosłownym? Dlaczego wciąż kandydująca na premiera Beata Szydło ogłasza, że jednak nie w ruinie, tylko źle rządzona? To co ja oglądałem?
Mam nadzieję, że PiS jednak otrzeźwieje. Że sprostuje, przeprosi i nie będzie już mącić, kręcić, mamić i manipulować. Bo Polska to naprawdę niezła ruina. Kto jak ja widział, ten wie.
GRZEGORZ RZECZKOWSKI
Mój ?p Ojciec mawia? w ci??kich czasach stalinowskich
„Pami?taj syn, ?e od biedy materialnej jest gorsza bieda moralna”
Ja powiem tak
„Pami?taj, ?e od ruiny materialnej jest gorsza ruina moralna”
Ten artyku? (bez uraz dla autora) to syf i ?a?uje, ?e to przeczyta?em. Pytanie dla autora: Nie widzisz Polski w ruinie? To spójrz na ?rednie p?ace, zad?u?enie, afery oraz mafijne uk?ady z którymi mia? doczynienia sam b. prezydent B. Komorowski. Nie pisz?c szczegó?ów bo tego jest du?o wi?cej (np. o propagandzie telewizyjnej). A te wielkie pi?kne hale, o który Pan pisa? nie s? polskie, tylko zagraniczne a najcz??ciej niemieckie. A te bogate domy ?adnie pomalowane z samochodami – u rodzin gdzie jeden cz?onek rodziny musia? wyjecha? do niemiec. Chyba, ?e pisze Pan o Warszawie, ale Warszawa to nie polska. Je?li pan nie podró?uje po Polsce to wida? – ma Pan „du??” wiedze na temat bogactwa Polski.
Pozdrawiam 🙂
Ten artyku? to robota Ferdka Kiepskiego.
W ka?dym mie?cie wystarczy zej?? z tzw rynku i wida? RUIN? a domy to d?ugi frankowiczów.