
Jeżeli Unia jest taka zła, to czemu wielokrotnie więcej Amerykanów, Chińczyków i Hindusów migruje do UE niż Europejczyków do USA, Chin i Indii? Dlaczego w 2024 r. do UE wyjechało 1,5 mln Rosjan? Czemu Polacy przestali wyjeżdżać z Polski po niecałej dekadzie członkostwa w UE? Gdzie chcecie żyć?
Ameryka bogata tylko na papierze i w exelu?
Wszyscy napadają – na razie tylko słownie – na starzejącą się i niekonkurencyjną Unię Europejska wskazując jej śmieszno-strasznie pełzający, zwłaszcza na tle USA, wzrost PKB. Na papierze i w excelu Amerykanie stali się nieprzytomnie bogaci, porażająco silni i wyprzedzają nas we wszystkim o lata świetlne, zwłaszcza w tyradach omniprezydenta Donalda Muska (sic! notabene wystarczy zmienić jedną literę i…). A ja zjechałem Stany wzdłuż i wszerz i potwornie trudno było mi odnaleźć to bogactwo w codziennym życiu tzw. zwykłych rodzin, szczególnie w Ameryce powiatowej.
W Europie bliźniakiem USA jest Irlandia: jej PKB (PPP, czyli mierzone z uwzględnieniem siły nabywczej) w ciągu 35 lat wzrosło z najniższego w Unii 16,8 tys. USD do najwyższego w Unii 132 tys. USD na głowę i jest teraz o połowę wyższe niż amerykańskie. To efekt usadowienia się w Dublinie i okolicach globalnych amerykańskich gigantów technologicznych i finansowych (głównie w celu wiadomych optymalizacji). Czy jednak dzięki temu przeciętnemu Irlandczykowi żyje się dziś dziewięć razy lepiej niż w roku 1990? Oraz o połowę lepiej niż Amerykaninowi i ponad dwa razy lepiej niż Szwedowi, Duńczykowi, o Niemcach nie wspominając?
Postawiwszy to pytanie proponuję garść faktów, które powinny wielu z Was pokazać inną perspektywę.
Polska lepsza od… Szwajcarii. Dzięki UE
Wedle danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), niecałe 21 lat temu, kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej, PKB (PPP) na głowę wynosiło (w USD):
- w USA – 38 tys.
- w Europie Zachodniej – 32 tys. (84 proc. amerykańskiego)
- w Unii Europejskiej – 27 tys. (71 proc. amerykańskiego)
- w Europie – 22 tys. (58 proc. amerykańskiego)
- w Polsce – 12,6 tys. (33 proc. amerykańskiego)
- w północnej Afryce – 5,6 tys. (14,7 proc. amerykańskiego)
Obecnie, na początku 2025 r., PKB (PPP) na głowę wynosi (w USD):
- w USA – 89,7 tys.
- w Europie Zachodniej – 68,8 tys. (76 proc. amerykańskiego)
- w Unii Europejskiej – 64,7 tys. (72 proc. amerykańskiego)
- w Europie – 59 tys. (65,8 proc. amerykańskiego)
- w Polsce – 54,5 tys. (60,8 proc. amerykańskiego)
- w północnej Afryce – 18,5 tys. (20,6 proc. amerykańskiego)
Jak widać, w ciągu dwóch dekad Unia z lekka ZMNIEJSZYŁA dystans do USA w PKB (PPP) na głowę, mimo że w tym czasie przyjęła trzynaście (13!), często wyraźnie biedniejszych, państw – w tym Polskę, Rumunię i Bułgarię, a straciła bogatą (do czasu) Wielką Brytanię. W całej nowo przyjętej części Europy poziom życia skokowo się poprawił. Co istotne – wbrew wszelkim stereotypom, manipulacjom i kłamstwom europejskich ksenofobów (putinotrumpistów) – ten skok, np. Polski z 33 do ponad 60 proc. PKB per capita w USA, dokonał się niejako „kosztem” mieszkańców Europy Zachodniej, którzy jako jedyni w całym zestawieniu stracili dystans do Ameryki (z 84 proc. do 76 proc. PKB na głowę w USA). Stało się to zgodnie ze świętą europejską zasadą konwergencji, czyli wyrównywania poziomów – kompletnie nieznaną (lub pogardzaną) w USA.
Udział w globalnym PKB
W debacie publicznej, nawet tej poważnej, najczęściej podnosi się argument malejącego udziału Europy, w tym Unii Europejskiej, w globalnym PKB. To prawda, ale niecała. I – co równie istotne – nie może być wyrocznią w porównywaniu poziomów i jakości życia. Spójrzmy na dane MFW:
W 1990 roku udziały poszczególnych graczy z uwzględnieniem PPP wyglądały tak:
- UE – 25 proc.
- USA – 22 proc.
- Niemcy – 6,4 proc.
- Włochy – 4,5 proc.
- Francja – 4,2 proc.
- Chiny – 3,6 proc.
- Indie – 3,5 proc.
W 2004 roku, gdy Polska wchodziła do Unii:
- UE – 20,5 proc.
- USA – 19,6 proc.
- Chiny – 8,2 proc.
- Niemcy – 4,6 proc.
- Indie – 4,6 proc.
- Włochy – 3,3 proc.
- Francja – 3,3 proc.
Na początku 2025 r. wygląda to tak:
- Chiny – 19 proc.
- USA – 15 proc.
- UE – 14,5 proc.
- Indie – 8,2 proc.
- Niemcy – 3,1 proc.
- Francja – 2,3 proc.
- Włochy – 1,9 proc.
Porównując udziały w globalnym PKB (PPP) można dojść do wniosku, że Chiny zjadają UE na śniadanie, obiad i kolację, popijając wieczorami szampana – z bliską perspektywą wykupienia Szampanii. Na tym tle USA trzyma się nieźle. Owszem, lamenty nad utratą konkurencyjności przez Unię są jak najbardziej uzasadnione, a ostatnie i (miejmy nadzieję) przyszłe decyzje mające pomóc w odzyskaniu inicjatywy i produktywności wydają się bardzo słuszne, ale i tu warto zachować trzeźwy osąd. Otóż zwolennicy najprymitywniej rozumianej suwerenności – i wyjścia z UE – stawiają często za wzór, i w Polsce, i w Niemczech, i we Włoszech, i we Francji – Szwajcarię. To naprawdę wyborny przypadek kompletnego niezrozumienia fenomenu tego neutralnego, a więc korzystającego na wszystkich wojnach, kraju, który za sprawą szeregu umów dwustronnych zawieranych od 1972 roku stał się de facto BIERNYM CZŁONIKEM UNII EUROPEJSKIEJ – i stale zacieśnia relacje gospodarcze, polityczne i prawne z naszą wspólnotą.
Równocześnie udział Szwajcarii w globalnym PKB (PPP) spadł w ciągu ostatnich 35 lat z poziomu 0,9 proc. do 0,44 proc., czyli DWUKROTNIE. To samo stało się z udziałem Wielkiej Brytanii – spadł z 4 do 2 procent (notabene – po wyjściu z UE ów spadek przyspieszył). W tym samym okresie udział Irlandii zwiększył się z 0,2 do 0,4 proc., a więc się podwoił.
Notabene polska gospodarka powinna w tym roku (nominalnie) przegonić szwajcarską – z uwagi na znacznie szybszy wzrost. Jakie można z tego wyciągnąć wnioski?
PKB a jakość życia, czyli dokąd migrują ludzie
Pytanie podstawowe: jak dane dotyczące PKB, nawet te uwzględniające parytet siły nabywczej, przekładają się na poziom i jakość życia? Postawie je nieco inaczej: w którym z krajów świata najbardziej chcielibyście żyć?
Pytanie pomocnicze: dlaczego od ładnych kilkunastu lat górale z Podhala w ogóle (ale to w ogóle!) nie migrują do chicagowskiego Jackowa, ani innych części Stanów, a jeśli już – to jednostkowo i zawsze do państw Unii, ewentualnie do Szwajcarii lub równie powiązanej z UE Norwegii?
Perspektywa Europejczyków, w tym Polaków, wypaczana codziennie przez ruskich trolli i ich – świadomych lub słabo rozgarniętych – pomagierów w bańkach prawicy, wymaga potężnej korekty. Tu przydatna będzie dynamiczna mapa sporządzona przez The World In Maps, ukazująca największe grupy narodowe migrujące do Unii Europejskiej z państw trzecich. W roku 2003, a więc rok przed wejściem Polski do Unii, pierwsza dziesiątka wyglądała tak:
- Turcy – 2,5 mln
- Marokańczycy – 1,9 mln
- Rosjanie – 1,7 mln
- Polacy – 1,6 mln
- Algierczycy – 1,1 mln
- Rumuni – 1 mln
- Bośniacy – 0,9 mln
- Serbowie – 0,8 mln
- Ukraińcy – 0,8 mln
- Hindusi – 0,7 mln.
W 2024 r. było tak:
- Ukraińcy – 6,6 mln
- Turcy – 2,9 mln
- Marokańczycy – 2,8 mln
- Rosjanie – 2 mln
- Algierczycy – 1,8 mln
- Hindusi – 1,7 mln
- Chińczycy – 1,5 mln
- Syryjczycy – 1,2 mln
- Albańczycy – 1,1 mln
- Kazachowie – 1 mln
W czołówce migrantów do Unii Europejskiej są też: Brytyjczycy (0,8 mln) i Amerykanie (0,8 mln). Dla porównania – w pierwszej trzydziestce krajów o największej liczbie obywateli migrujących do USA NIE MA ANI JEDNEGO UNIJNEGO. Czołówkę tworzą (tradycyjnie) Meksykanie, Hindusi i Chińczycy oraz mieszkańcy innych krajów obu Ameryk i Azji. W ostatnich latach – jako jedyni masowi przybysze z Europy – dołączyli do nich Ukraińcy; wszyscy wiemy, dlaczego. Ale wielokrotnie więcej z nich osiadło w krajach Unii.
USA nie są już dla Europejczyków, zwłaszcza mieszkańców UE, ziemią obiecaną. Już prędzej jest nią… współczesna Łódź. Nikt też (poza agentami) nie wybywa z Unii do Rosji, Białorusi, Kazachstanu, naprawdę nieliczni upatrują życiowego raju w Turcji czy Indiach. Do Chin Europejczycy jeżdżą wyłącznie w celach biznesowych i turystycznych. Kto by chciał tam żyć?
Europe first, czyli co (kto) przeszkadza w rozwoju Unii
Warto, a nawet trzeba patrzeć na Europę i UE z takiej perspektywy, co nie zmienia faktu, że kraje UE muszą popracować nad swoją konkurencyjnością i odzyskać globalną inicjatywę. Ambaras w tym, że wszystkie raporty mówiące, jak to zrobić, wskazują, iż Unia nie ruszy z kopyta bez zacieśnienia wewnątrzeuropejskiej współpracy. Prof. Mario Monti, były premier Włoch i wielokrotny komisarz UE, powiedział dwa tygodnie temu na SIMFO – Forum Jednolitego Rynku (w pierwszym dniu Europejskiego Kongresu Mobilności Pracy) w Krakowie, że wszyscy zachowują się tak, jakby problemy z unijną konkurencyjnością wynikały z praktyk lub zaniechań Brukseli, a tymczasem tak naprawdę one się wzięły z protekcjonistycznych praktyk oraz horrendalnych zaniechań krajów członkowskich, przy czym wina jednych rządów jest nieco większa niż innych.
Mario Monti wie, co mówi, bo niespełna 16 lat temu, w maju 2010 roku, dokładnie 25 lat po ogłoszeniu przez Jacques’a Delorsa, ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej, inicjatywy o ustanowieniu Wspólnego Rynku do 1992 roku, przedstawił w Parlamencie Europejskim własny raport wzywający do stworzenia i szybkiego wcielenia w życie strategii ożywienia jednolitego rynku wewnętrznego UE – umożliwiającego swobodny, pozbawiony wszelkich barier, przepływ obywateli, towarów, usług i kapitału. Już wtedy profesor opisywał niepokojące zjawiska – i bariery – wynikające z nastawienia i sposobu myślenia, które my w Polsce nazywamy „filozofią Kalego”: „Jednolity rynek jest dobry, kiedy towary, usługi, kapitał i obywatele mojego państwa mają swobodny dostęp do całego europejskiego rynku, a towary, usługi, kapitał i obywatele innych państw nie mają dostępu do mojego rynku”. Ostrzegał, że taka „filozofia” jest śmiertelnie groźna dla całej Unii Europejskiej i podkreślał, że jednolity rynek jest warunkiem konkurencyjności wszystkich państw Unii – i dalszego rozwoju Europy, poprawiania poziomu i jakości życia kilkuset milionów obywateli.
Pisał Monti w 2010 roku (kiedy światem trzeci rok trząsł globalny kryzys finansowy): „Jednolity rynek UE znalazł się w krytycznym momencie. Jedną z kluczowych kwestii wymagających natychmiastowego działania jest utworzenie naprawdę jednolitego rynku europejskiego. Dotychczas zadanie to nie zostało dokończone. Tylko dzięki faktycznej konwergencji gospodarczej Unia Europejska jest w stanie wyjść z kryzysu i zwiększyć swoją produktywność i konkurencyjność”.
Nacjonalizm gospodarczy to kiepska ścieżka rozwojowa
Przestrzegał przed nacjonalizmem gospodarczym, który zaczął już wtedy przybierać na sile. Przekonywał, że wewnętrzna konkurencja miedzy państwami w połączeniu z protekcjonizmem osłabi Unię i całą Europę. Apelował o łączenie sił i kumulowanie środków niezbędnych do przełomowych inwestycji, innowacji i rozwoju.
Tragizm sytuacji polega na tym, że – jak zauważyli uczestnicy krakowskiej konferencji – ponad 60 procent wniosków i zaleceń Mario Montiego sprzed 15 lat pozostaje paląco aktualnych w roku 2025. A doszły do nich kolejne, równie druzgocące i frustrujące. Zaś atmosfera wokół jednolitego rynku przesycona jest hasłami – i sukcesami – prawicowych populistów, którzy mówią otwarcie o demontażu Unii i powrocie do narodowych granic. Mam do nich fundamentalne pytania:
- Jak Niemcy, których udział w globalnej gospodarce (mierzony PKB PPP) oscyluje wokół 3 proc., chciałyby stać się globalnym mocarstwem ekonomicznym – solo
- Jak Francja, której udział w globalnej gospodarce (mierzony PKB PPP) oscyluje wokół 2 proc., chciałaby stać się globalnym mocarstwem ekonomicznym – solo (i bez kolonii)
- Jak Włochy, których udział w globalnej gospodarce (mierzony PKB PPP) oscyluje wokół 1,9 proc., chciałaby stać się globalnym mocarstwem ekonomicznym – solo… (i bez kolonii)
- Jak Polska, której udział w globalnej gospodarce (mierzony PKB PPP) nigdy nie przekroczył 1 proc., chciałaby stać się globalnym mocarstwem ekonomicznym – solo… – bez jednolitego rynku 450 mln obywateli – konsumentów, pracowników, użytkowników, odbiorców.
Itp. Itd.
Razem albo zgon
Komisja Europejska, zgodnie z postulatami kolejnych raportów (Letty, Draghiego…) ogłosiła właśnie pakiet potężnej deregulacji. Ale prawda jest taka, że ta deregulacja nie może się ograniczać wyłącznie do Brukseli – czyli poziomu Unii. Polskie (i nie tylko) organizacje gospodarcze od lat zwracają uwagę, że absolutnie wyniszczającą dla gospodarki praktyką jest dodawanie do unijnych dyrektyw „narodowych” przepisów. Przedsiębiorcy domagają się polityki „dyrektywy plus zero”. Jak dotąd – mocno nieskutecznie.
Tymczasem mamieni przez populistów tyleż prostymi, co fałszywymi objaśnieniami świata i rozwiązaniami problemów obywatele krajów UE przestają rozumieć, że kluczem do odzyskania przez UE lwiego pazura jest umocnienie jednolitego rynku oraz kooperacja w kluczowych obszarach – od bezpieczeństwa i zdrowia po politykę surowcowo-energetyczną.
Gdyby Amerykanie na co dzień rozumowali w kategoriach wąsko pojętego interesu Tennessee, Montany czy (niewiele słabszej od Niemiec) Kalifornii, nigdy nie stworzyliby potęgi militarnej i gospodarczej, ani koncernów przyszłości, jak Google, Microsoft, Amazon, Nvidia, Tesla. Nie mieliby Hollywoodu ani Netfliksa. Potężny – i autentyczny – jednolity rynek pozwolił ich przedsiębiorcom uzyskać efekt skali i szybko urosnąć. A w Europie coraz więcej polityków próbuje zdobywać głosy proponując wznoszenie murów i przywracanie granic, a nie współdziałanie. To samobójstwo. Być może przyniesie sukces w najbliższych lub kolejnych wyborach. Ale szybciej niż się wszystkim wydaje pogrąży Europę w kryzysie i chaosie. I to – w najlepszym ze scenariuszy.
W pierwszej dziesiątce najbardziej innowacyjnych krajów świata jest aż pięć państw UE – Szwecja, Finlandia, Holandia, Dania i Niemcy. Wszyscy zdrowo myślący wiedzą już, że każde z nich z osobna nie ma szans w globalnej konkurencji z USA i Chinami. Zwłaszcza że Stany przeznaczają na prace badawczo-rozwojowe ok. 3 proc. PKB, a średnia europejska jest o połowę mniejsza. Potrzebujemy wspólnej strategii we wszystkich kluczowych obszarach oraz pilnej kumulacji środków i zasobów, a nie ich rozproszenia i egoistycznego zawłaszczania w imię najgorzej pojętej suwerenności.
„jednolity” i „zrównoważony” – aż skóra cierpnie od tej nowomowy. Kto nie rozumie specyfiki Europy ten nic nie rozumie. Pytanie: który stan USA działa destrukcyjne na pozostałe stany jak działają Niemcy poprzez unię na pozostałe państwa narodowe?
I tyle w temacie.