
Z pierwszych szacunkowych danych wynika, że Polska w 2024 r. spadła na ostatnie miejsce w Europie, jeśli chodzi o współczynnik dzietności. Średnio na jedną Polkę przypada u nas 1,11 dziecka. To nie tylko najniższy wynik na kontynencie, ale też trzeci najgorszy wśród wszystkich krajów OECD. Jest znacznie gorzej, niż zakładały najczarniejsze scenariusze ekspertów sprzed raptem kilku lat.
- O tym, że Polska wymiera, wiemy od dłuższego czasu. Kolejne dane tylko to potwierdzają
- Najnowsze szacunki plasują Polskę w gronie najgorszych pod względem dzietności krajów w OECD
- Wbrew założeniom wprowadzenie programu 500 czy później 800 plus nie wpłynęło na większą liczbę urodzeń. Pomogło za to zmniejszyć ubóstwo
- Twórcy programu zakładali dziesięć lat temu, że w 2024 r. bez 500 plus w Polsce w najczarniejszym scenariuszu urodzi się 301 tys. dzieci. Rzeczywistość przerosła te oczekiwania i jest znacznie gorzej
Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego, zwrócił uwagę na platformie X, że Polska według jego szacunków właśnie spadła na ostatnie miejsce w Europie pod względem współczynnika dzietności (TFR — z ang. total fertility rate).
To miara w statystyce, która w uproszczeniu pokazuje, ile średnio dzieci urodzi kobieta w wieku rozrodczym, czyli między 15. a 49. rokiem życia.
W Polsce ten wskaźnik spadł do poziomu 1,11, czyli najniższego ze wszystkich krajów europejskich. Takie są przynajmniej nieoficjalne szacunki Kubisiaka (nie ma jeszcze pełnych danych ze wszystkich krajów).
Wcześniej wydawało się, że ostatnie miejsce na kontynencie będziemy dzielić z Hiszpanią, ale najnowsze szacunki mówią o tym, że kraj ten nieznacznie wyprzedził Polskę w ostatnich miesiącach roku.
Jednocześnie Polska jest w gronie trzech najgorszych pod tym względem krajów OECD. Mniejszą dzietność odnotowano tylko w Chile i Korei Południowej.
Czarny scenariusz bralibyśmy w ciemno
Taki wynik współczynnika dzietności przerósł nawet najczarniejsze scenariusze, które eksperci kreślili w poprzedniej dekadzie. Również dlatego, że w zwiększeniu dzietności miał pomóc wprowadzony pod koniec 2015 r. program 500 plus, który od 2024 r. został przemianowany na 800 plus.
Przy tworzeniu ustawy o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci autorzy programu zakładali, że przyczyni się on do wzrostu liczby urodzeń, a co za tym idzie, podniesie też TFR.
I początkowo nawet się to udało. Na poniższym wykresie widać niewielkie odbicie pod koniec drugiej dekady XXI w.
Tuż po wprowadzeniu programu 500 plus liczba urodzeń w ciągu roku nieznacznie wzrosła. Najpierw do poziomu 375 tys. dzieci rocznie, by w 2017 r. przebić nawet barierę 400 tys. Od tego momentu rozpoczął się jednak gwałtowny zjazd.
Według wstępnych szacunków GUS, o których pisaliśmy w Business Insider Polska, w Polsce w 2024 r. urodziło się ok. 250 tys. dzieci. To średnio niecałe 21 tys. miesięcznie, co jest najgorszym wynikiem od II wojny światowej.
Jak to się ma do założeń 500 plus? W projekcie ustawy, która wprowadzała program, znaleźliśmy tabelę z prognozami dzietności na kolejną dekadę. Wklejamy ją poniżej.
Zakładały one kilka wariantów. Najbardziej pesymistyczny, czyli niski oraz średni i wysoki. Ostatni, czyli najwyższy, to z kolei miał być efekt wprowadzenia 500 plus. Po niespełna dziesięciu latach widać, jak bardzo prognozy rozjechały się z rzeczywistością.
Rząd Beaty Szydło zakładał, że dzięki 500 plus w Polsce w 2024 r. urodzi się 361 tys. 880 dzieci. Jest o 110 tys., czyli ok. 30 proc. mniej. Mało tego. Dziś możemy tylko pomarzyć o czymś, co w 2015 r. uznawane było za najczarniejszy scenariusz, czyli wariant niski. Ten zakładał bowiem 301 tys. urodzeń.
500 plus okazało się więc klapą, jeśli chodzi o zwiększenie dzietności. Nie wolno jednak zapominać, że spełniło zupełnie inną funkcję i znacząco zmniejszyło ubóstwo wśród dzieci. Pisaliśmy o tym w Business Insider Polska wielokrotnie.
GUS tego nie przewidział
Żeby jeszcze lepiej uzmysłowić sobie, w którym momencie jesteśmy, sięgamy do opracowania Głównego Urzędu Statystycznego sprzed nieco ponad 10 lat. Chodzi o Prognozę ludności na lata 2014-2050, która została opublikowana w październiku 2014 r. Czyli wtedy, gdy o 500 plus jeszcze praktycznie nikt nie mówił. Wybory były bowiem dopiero rok później.
W prognozie znajdujemy szacunki ekspertów od demografii na temat współczynnika dzietności, który w momencie tworzenia analizy wynosił w Polsce ok. 1,3.
Tu również, podobnie jak w przypadku 500 plus, wyodrębniono kilka wariantów aż do 2070 r. Każdy z nich był jednak dość pesymistyczny i nie gwarantował zastępowalności pokoleń. Przyjmuje się, że aby tak się stało, TFR powinien być wyższy niż 2.
Co wynika z prognozy? Mniej więcej tyle, że niezależnie od scenariusza, współczynnik powinien rosnąć. „Warianty wysokie zakładają szybsze wyhamowanie wzrostu średniego wieku rodzenia niż pozostałe warianty. Umownie jako wartość graniczną, która nie zostanie nigdy przekroczona (na poziomie krajowym), przyjęto średni wiek rodzenia równy 32 lata (analogicznie jak w prognozie ONZ)” — czytamy m.in. w opracowaniu GUS.
Jak widać w powyższej tabeli, nawet najbardziej pesymistyczny scenariusz zakładał, że TFR w Polsce w 2025 r. będzie wynosił ponad 1,3. Rzeczywistość jednak bardzo brutalnie zweryfikowała te plany.
W prognozie GUS czytamy, że to wcale nie pieniądze są główną przyczyną problemu demograficznego i decyzji prokreacyjnych polskich rodzin. Autorzy zwracają uwagę, że np. jedno z badań w Hiszpanii wykazało, że wzrost odsetka dzieci uczęszczających do żłobków o jeden punkt procentowy, zwiększa prawdopodobieństwo urodzenia dziecka przez kobietę o 5 proc. „Z kolei badania przeprowadzone w Norwegii przez R. Rindfussa i in. pokazują, że stopniowy wzrost odsetka dzieci uczęszczających do żłobków i przedszkoli z zera do 60 proc. skutkuje wzrostem współczynnika dzietności ogólnej o 0,5-0,7 dziecka na kobietę” — czytamy.
Przywołane zostały również wyniki badań opinii publicznej, w których zapytano o rozwiązania prorodzinne. „Wśród kobiet najwięcej wskazań padło na uelastycznienie czasu pracy (56,9 proc.), polepszenie możliwości opieki poza domem dla dzieci do lat 7 (37,1 proc.), możliwość wykonywania części pracy w domu (24,1 proc.) oraz wydłużenie urlopu macierzyńskiego (24 proc.)” — czytamy.
Dziś wiele z powyższych rozwiązań dopiero zaczyna funkcjonować. Można wymienić tu choćby tzw. babciowe, ale też dyrektywę work-life balance, która zmieniła nieco zasady na rynku pracy i przyznała dodatkowe tygodnie urlopu rodzicielskiego. Do tego pandemia, która upowszechniła pracę zdalną.
Na razie jednak efektów nie widać. Być może trzeba na nie poczekać jeszcze dłużej. Polska już jednak nie ma na to czasu, bo problem z demografią, to również problem dla innych gałęzi gospodarki. Choćby emerytur, o których piszemy w Business Insider Polska nieprzerwanie od wielu miesięcy.
Źródło: businessinsider.com.pl
To globaliści i ich szabesgoje zrealizowali ten nienawistny w stosunku do Polaków..
Nie ulega wątpliwości, że to strategia prowadzona z premedytacją. To nie pieniądze, a otoczenie polityczno-kulturowe stwarzające warunki i oczekiwanie dla pomyślnego rozwoju jest motywacją do zakładania rodzin. Kto przy zdrowych zmysłach chce powiększać rodzinę w otoczeniu ideologicznego terroru. Przymusu pobierania toksycznych preparatów, okaleczania dzieci, uczenia o pedofilii i o innych zboczeniach, zmuszania do jedzenia robaków itd. Życie w dystopii. I do tego wszystkiego zakaz otwierania ust w celu potępienia psychopatycznej polityki.
eUu5Ev8B9LS
ERVOvTqVOGN
4HxAj0sWhvc
OFsqF4ZzKud
iWot0S9QIkl
NFSxj0qDJmR
qhwMR2dpbnM
9In0vJ75cFI
sIfghxROH9Y
JEpgSpZUxPi
T4M7jqqBebA
KSFEwWi1wgJ
c0Wab0VVxm0
49AHQxlIZR1
SB3V2JEih4f
epcut4sNcqo
2Xvptcwub8D
GfxMBewhkx5
QMv7qnAKVPm
NloeDIU8V3I
7qKFAtHCW97
bzqrzrKNw0t
yv5IoHI5AzG
Yl9l6Zq8Mmy
OhW65XgUJkZ
tgYSp2i8ex3
lbzc1PoMsWt
sL8ZVIshhli
m5REyqAZfWc
J9aFv201oIg
1b3WN0aqt76
suMXd6HLLVK