Niech i budują Francuzi, byleby ten atom w Polsce wreszcie zbudowali (felieton)

niezależny dziennik polityczny

Jeśli ktoś mówi, że w wielkich inwestycjach nie ma polityki, to przypomina mi się scena z Ojca Chrzestnego: „To nic osobistego, to tylko biznes”. Ale jak mawiał Michael Corleone, „wszystko jest osobiste”. Podobnie jest z atomem w Polsce. Opowieści o biznesowych podstawach tych decyzji to bajki, w które nie powinna wierzyć nawet najbardziej naiwna pensjonarka. Tu wszystko jest polityczne. I to bardzo.

Polityczne były podstawy wyboru partnerów za czasów PiS, polityczne są problemy, na które te projekty natrafiły po wyborach 2023 roku. I polityczne będą decyzje, które zapadną teraz. Tak po prostu jest. I tu pojawia się szansa w postaci francuskiego giganta energetycznego – Électricité de France (EDF), z którymi rządząca ekipa zaczyna właśnie intensywnie rozmawiać. Robi to dochodząc chyba jednak do wniosku, że sprawy nie da się załatwić, jak większości innych – wziąć na przeczekanie i odwrócić uwagę opinii publicznej.

Rozmowy z Francuzami toczyły się już za rządów PiS, ale wtedy uznano, że inni partnerzy są ważniejsi. Emmanuel Macron nie zmieniłby swojej polityki wobec Polski rządzonej przez prawicę na tyle, by się to opłacało. A porzucenie tamtego oferenta (i kilku innych z V Republiki) tylko wzmogło „braterski” ostrzał, pod jakim znalazł się rząd Morawieckiego – nie tylko ze strony Berlina, ale też Paryża i sterowanych przez nie instytucji europejskich. Wybór Westinghouse’a był też polityczny. Swoją drogą, naiwne były nadzieje pisowców, że dzięki temu ambasada USA przy Alejach Ujazdowskich nie stanie się całodobowym centrum wsparcia dla totalnej opozycji.

Takim samym politycznym wyborem byłby dziś EDF. Słabnąca ekipa Macrona, w obliczu cienia Trumpa i Muska rozciągającego się nad liberalno-lewicową Europą, wychwala Donalda Tuska pod niebiosa. Może i dlatego, że w obszarze zwalczania opozycji przy pomocy „prawa, tak jak je rozumiemy”, robi w Polsce to, czego nad Sekwaną zrobić się nie da. Niżej podpisany nie musi już tłumaczyć, jaki ma do tego stosunek. Ale jeśli ta sytuacja może przyczynić się do urealnienia projektu „dużego atomu”, to dobrze by było z niej skorzystać.

EDF ma zapewne swoje wady. Budowę elektrowni Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii atakowano za przekroczenia budżetowe i opóźnienia. Do niedawna kolejnym problemem i mocnym argumentem, także politycznym, była kwestia uranu, który Francuzi pozyskiwali głównie z Rosji. Ale teraz zdobyli innych dostawców. Do tego to po prostu poważny partner. Nie ten typ, który będzie woził temat w kółko, ale taki, który będzie chciał go dowieźć. A to największa obawa związana z projektami elektrowni jądrowych w Polsce – że będziemy je mielić w nieskończoność, bez końcowego produktu. Tak jak CPK. Albo – z zupełnie innej półki – jak Jarosław Gowin przez pięć lat „rozwiązywał” problem in-vitro.

Francuzi są duzi, bezpieczni i budują elektrownie od ich zarania. A działać one będą przecież w zupełnie innych układankach politycznych. Zapewne najlepiej byłoby, gdyby po obu stronach – zarówno po naszej, jak i po tamtej – na poziomie politycznym od pewnego momentu zaczął wieźć ten temat ktoś inny. Po naszej stronie bardziej zorientowany na interes narodowy. I biorąc pod uwagę perspektywę czasową budowy elektrowni jądrowych, jest to całkiem możliwe.

Źródło: biznesalert.pl

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*