Wśród sojuszników NATO pojawił się niepokój, że Rumunia, Polska czy Litwa, jeśli zostaną zaatakowane, będą musiały czekać dwa tygodnie na dodatkowe siły. Owe niepokojące słowa pochodzą od generała Bena Hodges’a, byłego dowódcy wojsk lądowych USA w Europie Ta deklaracja może oznaczać, że polskie siły musiałyby przez kilkanaście dni odpierać atak bez żadnego wsparcia. – Stwierdzenie, że któryś z członków NATO „będzie musiał pozostać sam na sam z wrogiem” nie opisuje w pełni sytuacji – mówi Robert Pszczel, były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie. Eksperci w rozmowie z Onetem mówią, na jaką pomoc moglibyśmy liczyć w momencie ataku.
- Niepokojąca wypowiedź Bena Hodges’a o „dwóch tygodniach” pochodzi z wywiadu, którego amerykański generał udzielił rumuńskiemu oddziałowi stacji CNN
- Dodatkowo płk Piotr Lewandowski wylicza, że dopiero liczba natowskich żołnierzy „w granicach 100 tys. pozwoli na wykonanie spektakularnego uderzenia na wroga”
- Z kolei Robert Pszczel ocenia, że amerykański generał tak naprawdę chciał zachęcić sojuszników, aby poprawiali potencjał państw członkowskich NATO
— Te dwa tygodnie to wersja optymistyczna — tak wypowiedź Bena Hodges’a, skomentował dla Onetu, płk Piotr Lewandowski z Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej, były dowódca bazy tarczy antyrakietowej w Redzikowie.
Przypomnijmy. Gen. Hodges w rozmowie z rumuńskim CNN przeanalizował scenariusz potencjalnego ataku Rosji na kraje NATO. „Jeśli założymy, że nie rozpoczęliśmy przygotowań z wyprzedzeniem, to Rumunia i inne kraje między innymi Polska, Litwa, będą musiały poczekać dwa tygodnie na przybycie dodatkowych sił” – stwierdził generał. I doprecyzował: „jeśli pomyśli się o tym, jak zbudowana jest obrona NATO, w szczególności o wysuniętych grupach bojowych, siłach krajów, które powstrzymają pierwsze ataki, obronie powietrznej, obronie lądowej, marynarce wojennej, wówczas kluczową częścią obrony jest zrozumienie, że kraj będzie musiał pozostać sam na sam z wrogiem”. Natomiast według Amerykanina przed upływem dwóch tygodni mogą przybyć siły powietrzne i siły morskie.
Płk Piotr Lewandowski o wschodniej flance NATO: te siły „szpicowe” mają charakter „homeopatyczny”
– Te dwa tygodnie dotyczą sił wysokiej gotowości NATO. Nie mówimy zatem o siłach, które już są rozmieszczone na flance wschodniej sojuszu. Ale te siły „szpicowe” mają charakter „homeopatyczny”: nie nadają się do pełnoskalowej wojny. One poradzą sobie najwyżej w ramach gorących działań o charakterze hybrydowym – tłumaczy płk Lewandowski, którego Onet poprosił o komentarz.
Jednak – jak dodaje nasz rozmówca – dużych sił wysokiej gotowości aktualnie NATO w ramach tego sojuszu nadal nie ma, chociaż płk Lewandowski odwołuje się do planów ich stworzenia: w liczebności 100 tys. żołnierzy.
Kto właściwie ma przybyć po tych „dwóch tygodniach”?
Przypomnijmy, że właśnie ta liczba pojawia się w aktualnych dokumentach paktu na temat sił NATO Response Force (NRF). Zgodnie z tymi dokumentami sojusz będzie utrzymywał 100 tys. żołnierzy gotowych do rozlokowania najpóźniej w ciągu 10 dni – a kolejne 200 tys. w ciągu miesiąca. Jednostki wchodzące w skład NRF mają w czasie pokoju podlegać dowódcom krajowym, ale w razie potrzeby wezwie je europejskie dowództwo paktu. Jednak obecnie NRF to (według wyliczeń paktu) tylko 40 tys. żołnierzy, w założeniu dostępnych do szybkich operacji kryzysowych (dla przykładu wydzielony kontyngent z NRF wspierał ewakuację z Afganistanu w 2021 r.).
– Te 100 tys. żołnierzy byłoby liczbą bardzo rozsądną – ocenia płk Lewandowski. – Niestety wciąż ma ona charakter jedynie deklaratywny.
Rozmówca Onetu dodaje, że dopiero liczba w granicach 100 tys. pozwoli na wykonanie „spektakularnego uderzenia na wroga”.
– A te dwa tygodnie to wersja optymistyczna na podjęcie takiego uderzenia od sygnału o konieczności uruchomienia tak licznych sił szybkiego reagowania, gdy sojusz będzie już nimi dysponował – mówi płk Lewandowski. – Tyle mniej więcej obejmie przemieszczenie na duże odległości oraz odtworzenie gotowości po takim przemieszczeniu.
Ile, zdaniem rozmówcy Onetu, potrwałaby rozbudowa sił szybkiego reagowania sojuszu do liczebności 100 tys.?
– Gdyby to ruszyło jutro, pewnie jakieś trzy lata – ocenia płk Lewandowski. Przewiduje, że do przeszkód należałoby ustalenie, jak podzielić koszty takiej rozbudowy między sojusznikami: po decyzji, gdzie stacjonowałyby główne siły. Ekspert podkreśla również, że wielkie ćwiczenia w ramach paktu (jak Steadfast Defender 2024) sojusz prowadzi także po to, aby wypracować rozwiązania dla przemieszczania sił w momencie ewentualnego kryzysu.
– Trzeba dla przykładu sprawdzić, jak przemieszczanie dużych mas wojsk wytrzyma infrastruktura – mówi płk Lewandowski.
A co jeśli natowskie siły, podległe europejskiemu dowództwu NATO, nie rozbudują się do „rozsądnej” liczby 100 tys. żołnierzy?
– Oczywiście siłami tej liczebności dysponują Amerykanie, ale czy sytuacja geopolityczna będzie taka, że zdecydują się ich użyć i przemieścić na wschodnią flankę? – pyta płk Lewandowski. – W Europie wystarczającą logistykę do przemieszczania wojsk na duże odległości ma armia brytyjska i francuska, ale pierwsza z nich jest mała. A druga ma głównie charakter „misyjny”, czyli skierowana na przeprowadzanie misji w Afryce.
Były dyrektor biura NATO w Moskwie o elementach, „które będą działać od razu”
– Ben Hodges to bardzo szanowany generał, a po odejściu z czynnej służby dalej jest oddany sprawie wzmacniania więzi transatlantyckich – mówi Onetowi Robert Pszczel, były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie (pełnił ten urząd w latach 2010-2015), zaś obecnie ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW). Pszczel zna Hodges’a osobiście. W zeszłym roku rozmówca Onetu koordynował raport na temat poprawy sojuszniczych zdolności obronnych, do którego amerykański generał wniósł istotny wkład (dokument wydała Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego).
– Jednak stwierdzenie, że któryś z członków NATO „będzie musiał pozostać sam na sam z wrogiem” nie opisuje w pełni sytuacji. Można się zastanawiać, co autor tej wypowiedzi miał na myśli naprawdę – mówi Pszczel.
Ekspert OSW zauważa, że w ramach tzw. kolektywnej obrony NATO „nie ma możliwości, aby którekolwiek państwo paktu, także z tych frontowych, było pozostawione samo sobie”.
– Istnieje w nich tzw. fizyczna obecność sojuszników, czyli ta wielka zmiana, podjęta w 2016 r. na szczycie paktu w Warszawie. Można dyskutować, czy ta obecność jest wystarczająca, ale tysiące żołnierzy NATO stacjonują na wschodniej flance, a w Polsce mamy kontyngent amerykański: częściowo w ramach współpracy natowskiej, częściowo w ramach działań dwustronnych. Do tego także polska przestrzeń powietrzna jest chroniona przez zintegrowany system obrony NATO, w tym z innych krajów „frontowych” przez stacjonujące tam samoloty państw sojuszu. To są elementy, a wymieniłem tylko kilka, które będą działać od razu – wylicza Pszczel.
Ekspert OSW również zwraca uwagę na wielkie ćwiczenia, których scenariusze (jak Steadfast Defender 2024) służą trenowaniu przerzucania sił ze Stanów Zjednoczonych czy z innych części Europy na wschodnią flankę.
– Ćwiczenia te służą także trenowaniu szczegółowych zadań obronnych konkretnych sił z państw NATO, jakie miałyby one wykonywać w przypadku ataku w naszym regionie – precyzuje Pszczel. – A do 2016 r. był jeszcze problem, żeby w NATO przeprowadzać ćwiczenia ze scenariuszem opartym na artykule 5. (mowa o artykule Traktatu Północnoatlantyckiego, zgodnie z którym atak na któregoś z członków sojuszu jest interpretowany przez pozostałe państwa członkowskie jako atak na nie same – red.).
Sumując, zdaniem eksperta OSW, amerykański generał tak naprawdę chciał zachęcić sojuszników, aby poprawiali potencjał państw członkowskich NATO. W taki sposób jak dla przykładu Szwecja, której wejście do sojuszu praktycznie zbiegło się z przywróceniem obowiązkowej służby wojskowej w tym kraju i zwiększeniu wydatków na obronność.
Żródło: onet.pl
Polska zostanie kompletnie sama…jak zwykle?