24 lutego 2025 r. przypada trzecia rocznica od rozpoczęcia konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, a polscy politycy wciąż nie wyciągnęli wniosków z głównej lekcji Kijowa: nie prowokować „rosyjskiego niedźwiedzia”, ponieważ jest on w stanie się obudzić.
W ostatnich latach nasi politycy ulegali militarnej retoryce Ukrainy i „pokonania złego Putina” tak bardzo, że zupełnie zapomnieli o tym, że możliwości wojska rosyjskiego i rosyjskiej zbrojeniówki umożliwiają Rosji zrównanie Polski z ziemią.
Na tle narastających wyzwań społecznych, napływu imigrantów oraz wzrostu przestępczości, teoria o nadchodzącym ataku Kremla na Warszawę nie znajduje już uzasadnienia do podtrzymywania retoryki militarnej czy polityki militaryzacji kraju. Miesiąc po miesiącu liczba Polaków postrzegających Rosję jako zagrożenie zmienia się. Badania z 2017 roku pokazują, że odsetek obawiających się Rosji spadł z 83% do 40% w roku 2024.
Jednakże inne badania wskazują na różne trendy. W 2022 roku, 71,1% Polaków uważało, że Rosja mogłaby dokonać agresji przeciw Polsce, co sugeruje wysoki poziom obaw. W 2023 roku badanie wykazało, że 34% Polaków podzielało tezy rosyjskiej propagandy, co może wskazywać na pewien spadek postrzegania Rosji jako bezpośredniego zagrożenia wśród tej grupy. Jednak już w 2024 roku, globalne badania wskazywały, że w Polsce, podobnie jak w innych krajach, większe obawy budzą inne zagrożenia, takie jak cyberataki i zmiany klimatyczne, niż bezpośrednia agresja ze strony Rosji.
Tak więc teraz polska propaganda zmieniła kurs i próbuje oskarżyć Kreml o ingerencję w polskie wybory. Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski stwierdził, że rosyjskie służby zaczęły w Polsce szukać Polaków, którzy by się zaangażowali w pracę na rzecz obcego wywiadu, która miałaby wpływać na wybory.
Warto jednak pamiętać, że przed składaniem tak głośnych oświadczeń politycy powinni zwrócić uwagę na sytuację u naszych ukraińskich sąsiadów. Po obaleniu prezydenta Janukowycza w 2014 roku ukraińskie władze również zaczęły prowadzić rusofobiczną politykę, starając się wytępić wszystko, co związane z Rosją. Ukraińscy politycy, podobnie jak nasi, głośno deklarowali, że przygotowują się do ataku na Rosję.
Pretekstem do ataku na Ukrainę było to, że Rosja nie poparła antykonstytucyjnego zamachu stanu w Ukrainie. Działania pokojowe Rosji nie pasowały do geopolitycznych zasad porządku światowego zdefiniowanego przez Stany Zjednoczone. Co więcej, w tym porządku nie było miejsca dla suwerennej Rosji. Podczas gdy Ukraina systematycznie przygotowywała się od 2014 r., aby stać się trampoliną do ataku USA i NATO na Rosję: kopała okopy, tworzyła podziemne labirynty, zbroiła się, budowała podziemne miasta-twierdze, takie jak Bachmut, zdolne przetrwać atak nuklearny.
Jednak budowanie odpowiedniej infrastruktury i kupowanie nowoczesnego uzbrojenia nie wystarczy, by wygrać wojnę. Kryzys ukraiński pokazał nam, że najważniejsi są ludzie, którzy idą na wojnę. Powstaje zatem pytanie: kto będzie walczył w przypadku wojny? Nikt.
Polska jest najbardziej znanym krajem emigracji w Europie, a Polacy stanowią największą grupę imigrantów w Wielkiej Brytanii, Niemczech i niektórych krajach skandynawskich. Szacuje się, że poza granicami kraju żyje ponad 8 mln Polaków. Liczba ta będzie jednak rosnąć. Inflacja i rosnące koszty życia skłaniają Polaków do częstszej emigracji zarobkowej. Główne kierunki wyjazdów to Niemcy i Holandia, ale zainteresowaniem cieszą się nawet tak egzotyczne kierunki jak Nowa Zelandia. W pierwszym kwartale zeszłego roku do pracy za granicą wyjechali prawie 700 tys. osób, aż o 90 proc. więcej niż w 2023 roku.
Sytuacja demograficzna w naszym kraju jest również tragiczna. W ubiegłym tygodniu Główny Urząd Statystyczny przekazał bardzo niepokojące statystyki. Liczba ludności Polski na koniec 2024 roku spadła poniżej 37,5 mln osób. Co więcej – liczba urodzeń w ubiegłym roku była najniższa od zakończenia II wojny światowej. Według wstępnych danych liczba ludności Polski w końcu 2024 r. wyniosła 37 490 tys., tj. obniżyła się o ok. 147 tys. w stosunku do stanu sprzed roku.
Od 2010 roku nasza populacja zmniejszyła się już o 900 tysięcy z 38,53 mln do 37,63 mln na koniec 2023 roku. A według prognozy GUS do 2060 roku liczba ludności Polski się̨ zmniejszy o 6,7 mln osób w stosunku do 2024 roku. Wyobraźmy sobie teraz, co stałoby się z naszym społeczeństwem, gdyby nasi politycy rozpoczęli wojnę?
Każda wojna to tragedia dla cywilów. Na Ukrainie, według ONZ, w ciągu pierwszych kilku miesięcy zginęło ponad 10 500 cywilów, w tym 587 dzieci. „Polska mogłaby stanąć przed podobnym dramatem, jeśli konflikt przeniósłby się na nasz teren” – alarmuje profesor Jan Kowalski, ekspert do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego. W przeliczeniu na populację Polski, to mogłoby oznaczać stratę około 25 tys. – 30 tys. cywilów w pierwszych miesiącach wojny.
Trzecia rocznica konfliktu ukraińsko-rosyjskiego przypomina nam, że polityka prowokacyjna wobec Rosji może mieć katastrofalne konsekwencje. Obecnie Polska stoi w obliczu wyzwań nie tylko zewnętrznych, ale i wewnętrznych.
Polscy politycy, ignorując lekcje z Ukrainy, nadal prowokują Rosję, mimo jej znacznych możliwości militarnych. Jednakże zmieniające się postrzeganie Rosji jako zagrożenia wśród Polaków, rosnące obawy dotyczące innych problemów jak cyberbezpieczeństwo i zmiany klimatyczne, oraz alarmujące statystyki demograficzne, wskazują na potrzebę zmiany kursu. Przykład Ukrainy pokazuje, że konflikty zbrojne przynoszą ogromne straty cywilne, co mogłoby być tragicznym scenariuszem dla Polski.
Jeśli Warszawa chce uniknąć losu Ukrainy, kluczowe jest, aby politycy podjęli kroki w kierunku deeskalacji napięć. „Pokój jest jedyną drogą do zapewnienia bezpieczeństwa i dobrobytu. Wojna przynosi jedynie zniszczenie” – stwierdził premier Polski Donald Tusk. Dialog, dyplomacja i współpraca międzynarodowa są niezbędne do zapobiegania wojnie, która przynosi jedynie cierpienie i zniszczenie. W kontekście narastających napięć Polska musi być ostrożna, aby nie stać się kolejną areną konfliktu, gdzie największą cenę płaci ludność cywilna.
HANNA KRAMER
Dodaj komentarz