Zostanie skremowany w Polsce. Córka zabierze urnę z prochami i pochowa ojca w Ukrainie. Andrej miał 89 lat. Ostatnie miesiące życia spędził na brudnym materacu pod ścianą z odrapanych pustaków. W takich warunkach żyją najstarsi i najbardziej bezradni uchodźcy. Zobaczyliśmy, jak wygląda ich życie trzy lata po wybuchu wojny.
Są podekscytowani i wkurzeni. Z kupcami z „Centrum Modlińska 6D” spotkałem się, by porozmawiać o konflikcie z zarządcą budynku. Opowiedzieli mi już o podwyżce czynszu i rzekomym zatrudnieniu przez zarządcę Czeczenów, którzy mieli zastraszać sprzedawców i klientów. Teraz nie chcą mnie wypuścić. Twierdzą, że muszą mi pokazać coś jeszcze.
– Pan pójdzie z nami. Koniecznie – namawia mnie dwóch handlarzy.
Idziemy.
Na pierwszym piętrze pusto. Na drugim ciągną mnie w lewo.
– Tutaj, pan zobaczy – wołają i pokazują mi zabałaganiony pokój. Jakieś stare łóżka i koce. Wygląda na graciarnię.
– Widzi pan to? – pyta jeden z mężczyzn. – Ale to nie koniec – dodaje i prowadzi mnie wyżej.
Na trzecim piętrze jakaś staruszka z całych sił trzyma na smyczy psa. Kudłaty kundel szczerzy kły i wściekle na nas ujada. Strach podejść bliżej, żeby wejść na schody, na których stoi. Ostrożnie ją omijamy i wchodzimy na czwarte piętro.
To najwyższa kondygnacja budynku przy Modlińskiej 6D. Biurko. Przy nim młody mężczyzna z laptopem. Na uszach słuchawki, chyba w coś gra. Obok kobieta w średnim wieku. Przy wejściu do pomieszczenia, przed którym urzęduje ta dwójka, przyczepiono kartkę: „Zakaz fotografowania”.
– Nie można wchodzić – kobieta zastawia wejście.
Negocjacji nie będzie. Handlarze, którzy mnie tu przyprowadzili, wiedzą jednak, co jest i tam, i na drugim piętrze – obozowisko uchodźców z Ukrainy, o których niemal wszyscy zapomnieli.
Fala uchodźców zalała Polskę
24 lutego 2022 roku rozpoczyna się rosyjska inwazja na Ukrainę. Putinowcy prą na Kijów, a Polskę zalewa fala uchodźców – dziesiątki tysięcy, setki, wreszcie miliony ludzi ucieka do nas przed wojną. Część z nich Polacy przyjmą w swoich domach. Inni zatrzymują się u znajomych. Większość trafia do ośrodków przygotowanych przez państwo. Jednym z nich jest centrum pomocy uchodźcom przy Modlińskiej 6D.
Centrum powstało w marcu 2022 r. w dużej hali targowo-kongresowej należącej do spółki Global Expo (od kwietnia 2022 r. w upadłości) zarządzanej przez spółkę GE Operator, wynajmującą halę od Global Expo.
– To było jedno z największych centrów pomocowych. Umowę na jego prowadzenie podpisaliśmy z wojewodą. Na początku pomagali wszyscy: wojsko, rząd, policja, wolontariusze. Nawet więźniów przysłano nam do pomocy – mówi Jarosław Kalicki, przedstawiciel GE Operator sp. z o.o.
Powstała prężnie działająca machina ze stołówką i pomocą medyczną. W ośrodku było ponad tysiąc uchodźców. Jedni mieszkali tu kilka dni, inni kilkanaście. Rotacja była ogromna. Machina szybko się zacięła. W czerwcu 2022 r. – po trzech miesiącach funkcjonowania ośrodka – Konstanty Radziwiłł, ówczesny wojewoda mazowiecki, wycofał finansowanie.
Suma, którą do tego czasu przeznaczono na pomoc, robi wrażenie – do 28 czerwca na podstawie art. 12 ustawy pomocowej stawka dzienna na każdego uchodźcę wynosiła 55 złotych dziennie. Łącznie było to ok. 16 mln zł.
Powodem wstrzymania finansowania były niezgodności w raportowaniu liczby uchodźców przy Modlińskiej oraz wątpliwości co do prawa dysponowania nieruchomością przez spółkę GE Operator.
Urząd podjął decyzję o nieprzedłużeniu umowy na prowadzenie w obiekcie zakwaterowania dla Ukraińców. Uchodźcy, którzy wyrazili chęć zmiany miejsca pobytu, zostali przeniesieni do innych obiektów w województwie mazowieckim. Duża część z nich miała trafić do centrum pomocy Ptak w Nadarzynie. Nie wszyscy uchodźcy wsiedli jednak do podstawionych autobusów.
Mimo zakończenia współpracy, w zeszłym roku odbyły się trzy spotkania z udziałem obecnego wojewody, Mariusza Frankowskiego.
„Proponowaliśmy przedstawicielom GE Operator pomoc w relokacji uchodźców do innych obiektów. Przedstawiciele spółki informowali jednak, że osoby przebywające w hali przy ul. Modlińskiej nie są zainteresowane zmianą miejsca zamieszkania” – podkreśla Mazowiecki Urząd Wojewódzki (MUW).
MUW prosił spółkę o przekazanie wykazu osób przebywających nadal w tym miejscu. Sam urząd doliczył się przy Modlińskiej 179 uchodźców. Według Jarosława Kalickiego, przedstawiciela GE Operator, jest ich około 135. Zostali najstarsi lub tacy, którzy wyprowadzać się po prostu nie zamierzają.
Od czerwca 2022 r. ośrodek dostawał z rządowego programu 40 złotych dziennie osobę. Wsparcia udzielały też fundacje pozarządowe. Od listopada 2023 r. centrum przy Modlińskiej 6D nie mu już rządowego wsparcia. Jest utrzymywane ze środków prywatnych. MUW podkreśla: „Ponieważ budynek nie spełniał żadnych standardów, zawarcie umowy na współpracę było absolutnie niemożliwe„.
– Najbiedniejsi nie płacą nic za mieszkanie z wyżywieniem. Część, która ma pracę, dokłada się do opłacania kosztów utrzymania ośrodka kwotami między 300 a 600 zł – mówi Jarosław Kalicki. – To minimalny zakres kosztów, które w pozostałych kwotach pokrywa zarządca obiektu, korzystając ze wsparcia firm dobrej woli np. sieci handlowych, które pomagają pozyskać wyżywienie czy środki higieny.
„To miejsce, to tragedia”
Kupcy, którzy pokazali mi centrum, nie mogą mi więcej pomóc. Wracam sam, próbując ustalić, jak wygląda życie mieszkańców ośrodka.
Kilkadziesiąt „mieszkań” jest wydzielonych płytami OSB i zasłonami z prześcieradeł. Na jednym z nich napis „American Red Cross”. Ściany boksów są wysokie na ok. 150 cm. Przy nich suszarki do prania z wywieszonymi ubraniami i ręcznikami.
Na lewo od wejścia stolik, na nim przedłużacz, z którego wystają ładowarki. Przyłączono do nich kilka telefonów. Nikt ich nie pilnuje. Obok nagrzewnica elektryczna, która ma ogrzać gigantyczną przestrzeń. Całość budzi skojarzenia ze slumsami z krajów trzeciego świata. A przecież jesteśmy w Warszawie, stolicy kraju, który właśnie objął prezydencję w Radzie Unii Europejskiej.
Choć wiem, że mieszkają tu ludzie, to ciężko z kimkolwiek nawiązać kontakt.
W końcu napotykam na blondynkę w średnim wieku. Okazuje się, że jest wolontariuszką. Nie przedstawia się. Nie mieszka tutaj, opiekuje się tym miejscem. Też uciekła przed wojną, ale w Polsce ma córkę, u której się zatrzymała. W Ukrainie został mąż i syn, dlatego kursuje między jednym krajem a drugim.
– Wcześniej wszyscy uchodźcy mieszkali na dole, tam, gdzie teraz kupcy prowadzą handel – mówi wolontariuszka. – Teraz przenieśli się tutaj, na IV piętro. To miejsce, to tragedia.
„Wszy, pluskwy, zimno i smród”
Młody mężczyzna znów siedzi przy komputerze ze słuchawkami na uszach. Tracę wiarę, że wejdę do hali. Stoję na piętrze i koślawym rosyjskim wołam w próżnię, że jestem dziennikarzem. Krzyczę, czy ktoś chciałby ze mną porozmawiać.
– Ty żurnalista? – słyszę zza zamkniętych drzwi. Na korytarz wychodzą dwie starsze kobiety.
– Żurnalista? – upewniają się. Spod niestarannie ufarbowanych czarnych włosów widzę siwe kosmyki, oczy pociągnięte grubą czarną kreską.
– Tak – potwierdzam.
– Mam już 70 lat, pan zobaczy, jak my tu żyjemy. Wszy, pluskwy, zimno i smród – mówi jedna z nich. – Pralki się psują, pod prysznicem czasem brakuje gorącej wody.
Mówi szybko i w dużych emocjach. Na telefonie, który trzyma w ręku, zmieniają się filmiki z TikToka. Próbuje go wyciszyć. W końcu się poddaje. Hałaśliwe, zmieniające się co kilkanaście sekund nagrania, towarzyszą całej naszej rozmowie.
W Ukrainie Ludmiła – prosi, żeby właśnie tak ja nazywać – prowadziła przed wojną klinikę stomatologiczną. Trudno pogodzić się jej z obecną sytuacją.
– Płacę za to 600 złotych – mówi, pokazując na boksy z płyt OSB. – A jeszcze muszę pracować za darmo. Zamiatam, gotuję w kuchni po 12 godzin dziennie. Rozumiesz? Ja, 70-latka, po 12 godzin – teraz unosi się już gniewem. – 600 złotych za mieszkanie w boksie!
Kiedy rozmawiam z Ludmiłą, w ośrodku pojawia się ratowniczka medyczna. Powstało lekkie zamieszanie, ale ma to plusy – choć na chwilę mogę wślizgnąć się do środka.
Zapach potu i nieświeżych ubrań
– Wy do kogo? – rzuca nieufnie kobieta, gotująca wodę na herbatę. Ma niewielki czajnik elektryczny, który podłączyła do listwy w korytarzu.
Gdy słyszy, że jestem dziennikarzem, Anna – tak się przynajmniej przestawia – od razu przystępuje do rzeczy.
– A wiesz, czy ktoś ma jakieś inne mieszkanie? – pyta. – Podam ci swój numer, jak będziesz coś wiedział, to możesz do mnie zadzwonić. Od razu bym się stąd wyprowadziła. Wyciąga ręce po mój telefon.
Kobieta przed wojną mieszkała w Doniecku. Do Polski przyjechała w pierwszych dniach po wybuchu wojny. Na Modlińskiej jest od samego początku istnienia ośrodka. Za mieszkanie w podwójnym boksie płaci 500 złotych miesięcznie. Ona, tak samo jak Ludmiła, za darmo pracuje na tutejszej kuchni, przygotowuje posiłki dla mieszkających tu uchodźców, czyli także dla siebie.
Prowadzi mnie do swojego boksu. Jest opatrzony numerem, zresztą jak wszystkie inne. Prosi, żeby go nie podawać. W środku łóżka rozstawione przy ścianach. Szafek nie ma, dlatego piętrzą się na nich wszystkie rzeczy codziennego użytku. Leki, ciastka, kawa, herbata i chusteczki leżą obok ubrań. Spod nich wystają rolki papieru toaletowego.
– I tak teraz jest lepiej, bo niedawno wymienili mi łóżko, stare się zapadło – mówi Anna.
– A to rodzina? – wskazuję na łóżko obok.
– A gdzie tam. Obca kobieta.
Stojąc w boksie Anny bez problemu mogę zobaczyć wnętrza innych „mieszkań”. Wszystkie wyglądają tak samo. Wszędzie widzę rzeczy rzucone na łóżka i ubrania pochowane w plastikowych workach wiszących na haczykach przytwierdzonych do ścian z płyt OSB.
Anna też mówi o wszach. Żali się, że w nocy bywa zimno, że jest głośno, a w nocy słychać chrapanie innych mieszkańców. Kiedy wychodzę, prosi, żebym poszedł okrężną drogą. Nie chce, żeby ktoś widział, że ją odwiedziłem.
Po drodze mijam starszego mężczyznę śpiącego na łóżku ustawionym pomiędzy boksami. On nie załapał się na „mieszkanie”. W powietrzu unosi się ciężki zapach potu i nieświeżych ubrań.
„Panie Jarek”, pomóż
Jarosław Kalicki zaprasza mnie do siebie. Niewielki pokój to połączenie biura i magazynku, w którym stoją kartony z suchym jedzeniem i żelami pod prysznic.
– Żadnym osobom nigdy w życiu nie pomagałem – zaczyna ostrzyżony na krótko mężczyzna i precyzuje: – To znaczy nie pracowałem charytatywnie. Zawsze była normalna praca, zawsze był normalny etat.
Jak sam mówi, z Modlińską 6D związany jest od samego początku. Był tu menadżerem do spraw eventów i konferencji. Później przyszła pandemia, a potem wojna. Dziś Kalicki nie zajmuje się eventami, a uchodźcami.
– Przyjmowaliśmy tysiące osób, którym trzeba było dać miejsce do spania, nakarmić, zaopiekować się w jakiś sposób, no bo w różnych stanach przejeżdżały te osoby, z siateczką małą, często w jednym ubraniu – mówi Kalicki.
Kiedy opowiada o doświadczeniach związanych z uchodźcami i ośrodkiem, do oczu napływają mu łzy, które po chwili ściekają po policzkach. Z trudem mówi o tym, co tu zobaczył i usłyszał. Gdy wspomina spotkania z ofiarami rosyjskich zbrodni, łamie mu się głos. Nie chce mówić o szczegółach.
– Powiem tak, jako ośrodek, jako miejsce, nikt nie ma takiej wiedzy jak my, którzy tutaj byliśmy, jesteśmy – ociera łzy.
W ośrodku wołają za nim „panie Jarek”, z niektórymi mieszkańcami jest po imieniu. Kiedy trzeba załatwić coś w urzędzie albo u lekarza, Ukraińcy przychodzą do niego.
– Mówią, „panie Jarek”, bo wiedzą, że ja najszybciej im pomogę. Wiem, gdzie zadzwonić. Przez te lata wszystko mi się tak już poukładało, poprzecierało, że wiem, gdzie uderzyć, żeby cokolwiek zrobić – opowiada.
Czasem przychodzi mu powiadomić kogoś z rodziny o ciężkiej chorobie, na którą zapadł mieszkaniec ośrodka. Albo o czyjejś śmierci. Kiedy mówi o chłopaku, któremu lekarze nie zdołali pomóc, po policzkach znów płyną mu łzy.
Dwudziestolatek przyjechał z Ukrainy z ogromną naroślą na szyi. Był piątkowy wieczór. W poniedziałek zaczęło się poszukiwanie pomocy. We wtorek trafili do Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie. Kłótnia z lekarzami, którzy z początku nie chcieli przyjąć pacjenta. W końcu się udało.
Diagnoza – agresywny chłoniak. Zaczęło się leczenie, chemioterapia. Chłopak nie mógł normalnie jeść. Karmiono go sondą. Kiedy zaczęło mu się polepszać, dostał sepsy. Umarł.
Ambasada umywa ręce
„Na sam obiekt nie mamy wpływu – jest prywatny” – pisze do nas Urząd Miasta stołecznego Warszawy. W imieniu miasta uchodźców z Modlińskiej 6D wspierają pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej (OPS) dzielnicy Białołęka, w obszarze której leży „miasteczko” z płyt OSB i prześcieradeł.
Pod koniec ubiegłego roku ukończony został remont czwartego piętra budynku. Jedna część jest podzielona na 26 trzyosobowych pokoi. Według szacunków OPS zamieszkuje ją 50 osób.
W drugiej części warunki są bardzo trudne. Jest ona podzielona płytami pilśniowymi na boksy zasłonięte prowizorycznymi zasłonkami. W niej przebywa pozostałych 85 osób. Jak podaje Ośrodek Pomocy Społecznej na Białołęce, są to głównie osoby samotne, w podeszłym wieku i schorowane.
Łazienki i toalety są wspólne. Udostępnionych jest sześć pralek automatycznych. Pomieszczenia dogrzewane są przenośnymi piecykami włączanymi kilka razy na dobę. Na piętrze mieszkalnym udostępnione są czajniki elektryczne. Pomieszczenie kuchenne znajduje się na parterze budynku. Aktualnie trwa remont mający na celu przygotowanie ogólnodostępnej kuchni na poziomie mieszkalnym.
Nie wszyscy – jak Anna – chcą się stąd wyprowadzać. Część uchodźców akceptuje te nieludzkie warunki na rzecz mieszkania w Warszawie.
– Bardzo dużo osób jest tutaj od początku wojny. Stworzyli swoją społeczność. Jak pan przejdzie się, zobaczy pan stół, gdzie są ładowarki do telefonów. Nikogo nie ma przy tym stole i czują się bezpiecznie, bo jak zostawiają, to wiedzą, że nikt im tego nie ukradną. To o czymś świadczy – mówi Jarosław Kalicki.
Pytam go, jak długo jeszcze będą działali w ten sposób?
– Nie chcę spekulować. Ośrodek jest, działa. Uchodźcy otrzymują pomoc i to miejsce będzie udzielać pomocy uchodźcom z Ukrainy tak długo, jak taka pomoc będzie potrzebna i na ile wystarczy środków na jej finansowanie – podkreśla koordynator.
Ambasada Ukrainy ma świadomość tego w jakich warunkach przy Modlińskiej mieszkają obywatele jej kraju. Dodaje jednak, że bezpośrednia odpowiedzialność za funkcjonowanie punktów zbiorowego zakwaterowania spoczywa na podmiotach nimi zarządzających, a zatem nie na ambasadzie.
Ostatnie miesiące Andreja
Andrej miał dwie córki. Jedna została w Ukrainie, druga mieszka w Kanadzie. Na początku kwietnia 2022 r. wojna wypędziła go z domu. Wraz z innymi uchodźcami uciekł przed nią do Polski. 8 kwietnia był już w centrum pomocy uchodźcom przy Modlińskiej 6D. 22 stycznia 2025 r. znaleziono go martwego.
Z progu widać stertę kartonów, krzesło i biurko zawalone rzeczami. Walają się kubki i opakowania po ciastkach. Nad nimi ściana z pustaków z odrapaną elewacją, do której ktoś przypiął polską flagę. W dalszej części brudny materac z rzuconą na niego niedbale kurtką.
To tu Andrej spędził ostatnie miesiące życia. Tu umarł. Miał 89 lat. Zostanie skremowany w Polsce. Córka zabierze urnę z prochami i pochowa ojca w Ukrainie.
***
W województwie mazowieckim działa obecnie 79 ośrodków zbiorowego zakwaterowania dla uchodźców z Ukrainy. Wolnych jest ponad 1000 miejsc. To ośrodki organizowane przez samorządy na zlecenie wojewody mazowieckiego.
Na terenie samej Warszawy funkcjonuje sześć takich obiektów. Zapewnione w nich są odpowiednie warunki sanitarno-higieniczne. Uchodźcy mają dostęp do węzłów sanitarnych oraz zapewnione całodzienne wyżywienie.
Uchodźcy, którzy przebywają w obiekcie przy ul. Modlińskiej 6D w każdej chwili mogą zgłosić się do przedstawicieli Międzynarodowego Centrum ds. Imigracji lub zadzwonić pod numer 987 (bezpłatna infolinia Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego MUW) i uzyskać informację o dostępnych miejscach w innych obiektach zakwaterowania.
Jak zapewnia Mazowiecki Urząd Wojewódzki, wszystkim osobom, które zgłoszą chęć zmiany miejsca zamieszkania, zostanie niezwłocznie udzielona pomoc.
Źródło: money.pl
Dodaj komentarz