Polak służył 33 lata w Legii Cudzoziemskiej. Mówi, kto nigdy tam nie trafi

Niezależny dziennik polityczny

Legia Cudzoziemska niektórym kojarzy się z twardymi facetami, nad którymi trudno zapanować. — Każda epoka ma swój styl. Dyscyplina była twarda. Przemoc też się zdarzała. Były kary, że ktoś dostał po prostu z liścia w głowę. Ale trzeba powiedzieć, że takie sadystyczne podejście było zwalczane i surowo karane — podkreśla w wywiadzie dla Onetu kapitan Leszek Michalik, który ponad trzy dekady służył w tej formacji.

  • W szeregach Legii Cudzoziemskiej, która powstała blisko dwa wieki temu, służy obecnie około 8 tys. żołnierzy. Zdecydowana większość to cudzoziemcy. Legia to elitarna jednostka francuskiego wojska
  • — Podoficer spojrzał na mnie i powiedział, niech pan przyjdzie jutro z kartą uchodźcy. Niech pan weźmie jak najmniej rzeczy. Szczoteczka do zębów, pasta, mydło, ręcznik. To wystarczy — wspomina kpt Michalik
  • — Za sprzeciw czy niesubordynację były kary. Goniło się z plecakiem wypełnionym piaskiem. Pompki się robiło. Padnij! Podnieś się! Padnij! Biegnij! Padnij! I tak w kółko — dopowiada
  • Obecnie Polak, który chce się nająć do Legii Cudzoziemskiej, musi poprosić o pozwolenie w Ministerstwie Obrony Narodowej. Podstawowe uposażenie to nieco ponad 1,5 tys. euro, ale dzięki premiom można zarabiać dużo więcej

Piotr Olejarczyk: Jak pan trafił do Legii Cudzoziemskiej?

Kapitan Leszek Michalik, prezes Stowarzyszenia Byłych Żołnierzy i Przyjaciół Legii Cudzoziemskiej: W 1981 r. wyjechałem do Francji. To była podróż turystyczna. Niestety w Polsce wybuchł stan wojenny i nie mogłem wrócić do kraju. Zacząłem żyć we Francji. Musiałem znaleźć pracę. W pewnym momencie poszedłem drogą, którą w życiu zawsze chciałem robić. Zawsze chciałem być żołnierzem.

Ponoć miał pan problem z zawodem żołnierza, bo był pan za wysoki.

Tak. Startowałem do Wyższej Szkoły Oficerskiej w Dęblinie, bo wcześniej latałem na szybowcach i chciałem być pilotem. Niestety za wysoki wzrost zniweczył moje plany. A na śmigłowcach nie chciałem latać.

W 81 r. był pan młodym facetem. Co pan wiedział wtedy o Legii Cudzoziemskiej?

Nie było oczywiście internetu i tak naprawdę opierałem się tylko na wiadomościach, które były mi dostępne. Miałem wówczas przekonanie, że Legia Cudzoziemska została rozwiązana w 1962 r. Że tam był pucz i że Legia już nie istnieje. Oprócz tego miałem takie mity w głowie, że tam służyli ludzie z marginesu. Zresztą do dzisiaj takiej stereotypy istnieją w społeczeństwie.

“Szczoteczka, mydło, ręcznik. To wystarczy”

O stereotypach będziemy jeszcze rozmawiać. Wróćmy jeszcze na moment do lat 80. Pan jest we Francji, w Polsce stan wojenny, do kraju nie można wrócić. Ma pan marzenia, by zostać żołnierzem.

Zawsze Polak na obczyźnie ciągnie do innego Polaka. No i spotykaliśmy się wówczas w kręgu Polaków, uchodźców z kraju. To był taki dom dla młodych pracowników i tam się spotykaliśmy. Piliśmy piwo, rozmawialiśmy. W pewnym momencie zaczęła się dyskusja na temat Legii Cudzoziemskiej. I ktoś powiedział, że tutaj Legia jest, że można się zaciągnąć i że w okolicy chodzą ludzie w białych kepi. Ja mówiłem, że to niemożliwe, bo przecież Legia nie istnieje. Ale ten Polak się upierał, że widział legionistów w Miluzie. To jest miasteczko w Alzacji, we wschodniej Francji. Poprosiłem go, by mi pokazał, gdzie to jest. Okazało się, że w Miluzie rzeczywiście był punkt informacyjny i tam miałem pierwszy kontakt z podoficerem Legii Cudzoziemskiej.

Dobre wrażenie na początku?

Smukła sylwetka, wysportowany, umięśniony. Dla mnie to był prawdziwy żołnierz. Przez sam wygląd budził szacunek. Zaczęła się rozmowa. A skąd jesteście? Czego tutaj szukacie? Dostaliśmy od niego ogólną informację, czym jest Legia. I po kilku minutach ten podoficer okazał się być Jugosławianinem. Się nas pyta, zostajecie? Moi znajomi, że nie…

I tylko pan został?

Zapytałem tego podoficera, czy ja muszę teraz zostać, czy mogę przyjść jutro? Tłumaczyłem, że mam mieszkanie. Że muszę zdać klucze. Że muszę komuś oddać mój rower. No słowem, załatwić wszystkie sprawy.

Tak od razu się pan zgodził? Nie miał pan żadnych pytań?

Spytałem podoficera, czego potrzebuję? On do mnie, a co pan ma? Mówię, że nie mam nawet dowodu osobistego. Zdziwił się, że jak to bez paszportu? Tłumaczyłem, że dostałem statut azylanta politycznego i że mam tylko kartę uchodźcy. Spojrzał na mnie i powiedział, to niech pan przyjdzie jutro z kartą uchodźcy. I niech pan weźmie jak najmniej rzeczy. Szczoteczka do zębów, pasta, mydło, ręcznik. To wystarczy.

“Strać kilka kilogramów, wróć za kilka miesięcy”

Jakie warunki pan musiał spełnić, by dostać się do Legii?

Punkty informacyjne Legii są rozsiane po całej Francji. One w żadnym stopniu nie zajmują się selekcją, tylko po prostu kierują kandydatów do punktów zbiorczych. I dopiero tam zaczyna się selekcja. Odbywają się wizyty lekarskie, wstępne testy psychotechniczne. Już na tym etapie odrzuca się ludzi. Bo ktoś jest za gruby, ktoś nie ma zębów. Taki człowiek słyszy: “jedź do siebie, wylecz sobie zęby, strać kilka kilogramów i wróć za kilka miesięcy, bo teraz nie dasz rady”.

Ci ludzie, którzy przejdą wstępne testy są wysyłani do centrum selekcji i inkorporacji. Znajduje się pno w mateczniku Legii, w pierwszym pułku Legii Cudzoziemskiej, 25 kilometrów od Marsylii. Tam już kandydaci przechodzą wizytę lekarską dokładniejszą. Jeśli lekarz stwierdzi, że kandydat jest fizycznie zdolny, to zaczynają się kolejne testy. Są proste, bo to jest podciąganie na drążku, pompki i bieg. To jest bieganie między linią w rytm uderzeń tempa, które jest nadawane przez mikrofon. Kandydat ma dobiegać do linii, zmienia kierunek i potem ta częstotliwość się powiększa. Trzeba biegać coraz szybciej.

Te testy są teraz takie same jak w latach 80?

One są praktycznie takie same. Ale trzeba mieć świadomość jednej ważnej rzeczy. Werbunek w Legii Cudzoziemskiej odpowiada mniej więcej sytuacji międzynarodowej w danym okresie. Jak ja się najmowałem, było bardzo dużo Francuzów, którzy wstępowali do Legii, bo armia francuska była armią poborowych. A Legia stanowiła jednostkę elitarną wśród poborowych, a więc często ludzie po odbyciu kilkumiesięcznej służby kierowali się do Legii. Oczywiście oficjalnie oni nie są Francuzami.

Zmienia się im narodowość na kanadyjską, szwajcarską czy belgijską, bo przepisy przewidują, że do Legii nie mogą się bezpośrednio najmować Francuzi. To muszą być cudzoziemcy. No i za moich czasów tych “Francuzów” było dużo więcej. Jeżeli przychodzili cudzoziemcy, byli chętnie przyjmowani. A jeszcze w tym czasie taki Słowianin jak ja, to była wielka rzadkość w Legii. Bo wiadomo, był Mur Berliński, Żelazna Kurtyna.

Tryb życia bez mamusiek

Wróćmy jeszcze do tych testów. To było dla Pana wyczerpujące szkolenie?

Ja byłem dobrze przygotowany fizycznie. Przed wyjazdem w Polsce pracowałem fizycznie. Rok czasu byłem górnikiem w kopalni węgla w Jaworznie na szybie Bierut. Oprócz tego uprawiałem sport. Biegałem, latałem na szybowcach. Zawsze lubiłem chodzić po górach. Dla mnie bieganie z plecakiem nie stanowiło problemu, ale dla innych kandydatów była to już realna przeszkoda. Tak jak i dyscyplina. Że trzeba wstawać rano, oporządzić się, zrobić swoje łóżko, w szafce mieć wszystko na taką samą odległość co do milimetra. Niektórzy nie wytrzymywali, bo nie byli przystosowani do trybu życia bez mamusiek.

W jaki sposób w Legii karano tych bardziej niepokornych?

Legia Cudzoziemska ewoluowała wraz z ewolucją społeczeństwa i przepisów prawa francuskiego. Legia się musiała dostosować do prawa francuskiego, które wymagało od niej pewnych zmian. Jak ja się najmowałem, było dużo Niemców. Niektórzy znali jeszcze wojnę w Indochinach czy w Algierii. Oni mieli w sobie twardą dyscyplinę, posłuszeństwo. Dyscyplina była ostra. Za sprzeciw czy niesubordynację, były kary. Goniło się z plecakiem wypełnionym piaskiem. Pompki się robiło. Padnij! Podnieś się! Padnij! Biegnij! Padnij! I tak w kółko. W tamtym czasie jak i dziś były też kary pozbawienia wolności, bo przy pułku było coś w stylu więzienia.

Za co można tam było trafić?

Do lokalu dyscyplinarnego można było trafić za pyskowanie, niesubordynację, brak dyscypliny. Z to, że nie przyszło się na czas na zbiórkę. Po weekendach zdarzało się, że legionista zaspał u ukochanej dziewczyny. I miał później problemy.

Pan również dostał taką karę?

Ja na szczęście tego uniknąłem. Ale z piaskiem musiałem gonić. Powiedzmy sobie szczerze, więzienie było też niekiedy taką “ostatnią ostatecznością” dla twardych głów. Dla tych najbardziej hardych.

Czemu nie możemy przyjąć małego złodzieja?

Panie kapitanie, a były kary oparte na przemocy? Niektórym Legia Cudzoziemska kojarzy się właśnie z twardymi facetami, praktycznie bandytami, nad którymi trudno zapanować.

Każda epoka ma swój styl. Ja przyjąłem się do Legii po epoce, w której były wojny. Wcześniej ludzie ginęli, a ja trafiłem, powiedzmy, do tej Legii pokojowej. To było pewnego rodzaju przejście. Dyscyplina była twarda. Przemoc też się zdarzała. Były kary, że ktoś dostał po prostu z liścia w głowę. Ale trzeba powiedzieć, że takie sadystyczne podejście było zwalczane i było surowo karane. Sam widziałem podoficerów, którzy zostali zdegradowani za używanie przemocy.

Był regulamin dyscypliny generalnej armii francuskiej. Jeżeli ktoś chciał kogoś ukarać i wysłać do więzienia, to z reguły taki kandydat naprawdę na to zasługiwał. Jak ja się najmowałem, w Legii były jeszcze sekcje dyscyplinarne. Tam naprawdę trafiali ludzie, którzy nic nie rozumieli. Naprawdę twarde głowy. I poprzez ciężką pracę w trudnych bardzo warunkach od rana do wieczora tych ludzi się jakoś korygowało. Te sekcje karne, one zniknęły w latach 80., bo zmieniły się polityczne tendencje we Francji.

Jak mocno jest sprawdzana przeszłość żołnierza? Co automatycznie dyskwalifikuje kandydata, który ubiega się o miejsce w Legii Cudzoziemskiej?

Mamy własny oddział do spraw bezpieczeństwa Legii Cudzoziemskiej, który się zajmuje weryfikacją wszystkiego, co jest związane z danym kandydatem, a szczególnie tych, którzy są już wstępnie zaakceptowani. Przez znajomość języków pracowałem w takim oddziale i zawsze tłumaczyliśmy kandydatom, że w rozmowie warto powiedzieć nawet najcięższe rzeczy niż kłamać. Bo jak kłamstwo wyjdzie na wierzch, to wyrzucimy. Pyta pan, jakie są elementy, które dyskwalifikują kandydata? Trzeba jasno powiedzieć, że Legia nie zaakceptuje nigdy morderców, pedofili, gwałcicieli czy ludzi związanych z mafią. W sensie mafią, która w ramach układów zabijała ludzi lub handlowała narkotykami.

Maszerujesz, śpiewasz i strzelasz. I tak przez kilka miesięcy

A inne przestępstwa?

Kiedyś jeden z oficerów powiedział: a dlaczego Legia Cudzoziemska nie ma wziąć w swoje szeregi małego złodzieja, jak małych złodziei bierze się też do pracy w Renault? (śmiech). Jeżeli oni mogą takich ludzi przyjąć, to dlaczego my nie? To jest druga szansa życiowa. Dużo ludzi, którzy wyszli z więzienia, w ramach resocjalizacji decyduje się na wejście do Legii. Pod nadzorem kuratora są kierowani i proponują swoją kandydaturę. Często ci ludzie naprawdę stają się dobrymi żołnierzami. Swoje zło w życiu już zrobili, odsiedzieli za to lata. Jeżeli te przestępstwa nie wchodziły w kategorię, którą wcześniej wymieniłem, to daje się im drugą szansę. À propos, przypomniała mi się jedna historia…

Proszę.

Ze mną jako kandydat na Legionistę podróżował jeden Niemiec. W pewnym momencie patrzę, do pułku przyjeżdża żandarmeria. I go zgarnęli. Okazało się, że był poszukiwany przez Interpol, bo w Niemczech zamordował wcześniej cztery osoby. No, ale nie ma co się nad tym rozwodzić. Facet do Legii nie trafił.

Jak długo trwa szkolenie na Legionistę?

Najpierw w punkcie selekcyjnym kandydaci dostają zielony naramiennik, to jest taka pierwsza faza całego procesu. Później dostaje się żółty, znaczy, że kandydat przeszedł już testy fizyczne i się czeka wtedy na decyzję komisji, która odbywa się raz w tygodniu. Jak się dostaje czerwony pasek, to znaczy, że jest się już wybranym przez komisję. I że pojedzie się na instrukcję do Castelnaudary. Tam stacjonuje czwarty pułk Legii Cudzoziemskiej, który jest pułkiem szkoleniowym. W tym pułku wszyscy zaczynają. Przyjeżdżają tam, żeby odbywać staże szkoleniowe na kaprala, podoficera, ale też na staże specjalistyczne typu mechanik, kucharz, sekretarz czy inne zawody.

Życie w rytmie krzyków

I jak długo trwa takie szkolenie?

Cztery miesiące. Nacisk jest nałożony na przekazanie podstawowej wiedzy dla żołnierza, czyli jak ma się zachować, jak maszerować, jak śpiewać.

Jak strzelać.

Oczywiście. Pierwsze strzelania z broni automatycznej, czy z karabinów, które są w armii francuskiej. Potem rzucanie granatami. Używanie kamuflażu. Takie ABC żołnierki. Pierwszy miesiąc szkolenia nacisk jest mocno położony na poprawienie formy fizycznej. I po tych czterech tygodniach odbywa się marsz białej kepi. Do czasu kiedy się nie ma kepi, to się chodzi z beretem bez odznaki, bez niczego. Ludzie pragną tej białej kepi.

Jak wygląda ten marsz?

W moim okresie szło się z plecakiem na dystansie 120,130 km. Trzeba to było przejść przez trzy dni. Na końcu tego marszu była ceremonia wręczenia białej kepi. Dawniej ta ceremonia odbywała się na farmach szkoleniowych. Bo to też istotne, legionista nie szkoli się w koszarach, tylko na farmie.

Farmie?

Tak, na farmie. Duży teren, z dala od koszar. Legionista najlepiej szkoli się w warunkach, które są oddalone od wygód. Czyli zamiast wygodnego łóżka będzie łóżko polowe.

Niech pan opisze takie szkolenie.

Pobudka mniej więcej godzina 4:30. Było nas 60. w bardzo dużym pokoju. Trzypiętrowe łóżka, jedno obok drugiego. Kaprale, którzy spali w boksach obok, nadawali tempo. Trzeba było szybko wszystko sprzątać, szybko się umyć, szybko oporządzić łóżka. Przygotowanie do śniadania odbywało się w rytmie krzyków. W nocy nie można było opuścić pokoju bez pozwolenia kaprala.

W PRL to była zdrada, teraz pytasz o zgodę w ministerstwie

Praktycznie każda minuta żołnierza była chyba zaplanowana.

Jak to się mówi żołnierz, który nie jest zajęty, zaczyna myśleć. Jak się szło na śniadanie, to się już śpiewało. Uczyli nas tych pierwszych pieśni.

Panie kapitanie, to kilka kwestii prawnych. Jak władze komunistyczne patrzyły na Legię Cudzoziemską? Miał pan duże problemy, że był pan w Legii?

Kodeks karny był bardzo rygorystyczny, jeżeli chodzi o służbę w armii krajów, które nie należały do Paktu Warszawskiego i Bloku Wschodniego. Była bezwzględna kara więzienia za służbę w Legii Cudzoziemskiej, co też spowodowało, że przez długie lata nie wracałem do Polski. Upadek komunizmu spowodował powolne zmiany w legislacji polskiej. Dzisiaj kodeks karny przewiduje, że pod pewnymi kryteriami osoba może się ubiegać o służbę w obcych armiach, które nie koligują z prawem polskim. Polak, który chce się nająć do Legii Cudzoziemskiej, musi poprosić o pozwolenie w Ministerstwie Obrony Narodowej. Musi uporządkować swój stosunek do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i załatwić wszystkie kwestie podatkowe. Po spełnieniu tych wszystkich formalnych elementów może, ale nie musi otrzymać pozwolenia na służbę w Legii Cudzoziemskiej.

Służąc w Legii, spotykał się pan z mocno nieprzychylnymi określeniami? Ktoś oskarżał pana o zdradę?

Ja zawsze powtarzam słowa, które utkwiły w mojej głowie. “Tam, gdzie jest honor, tam, gdzie jest wierność, tam, gdzie jest serce, tam jest ojczyzna”. Polska zawsze będzie i pozostanie w moim sercu. W tamtych latach kupowałem polskie gazety, nasłuchiwałem Radia Polskiego. Dziś jest to ogólnodostępne. Wtedy było bardzo ciężko cokolwiek polskiego złapać. Ale człowiek lgnął do tego. Można kochać Polskę i Francję jednocześnie. Te miłości się nie wykluczają. Można stać się patriotą francuskim i być patriotą polskim. Te dwa patriotyzmy też się nie wykluczają.

Są jakieś stereotypy o Legii Cudzoziemskiej, które szczególnie pana denerwują?

Jeszcze raz powrócę do tego, co mówiłem na samym początku. Każda epoka ma swoich legionistów, swoich kandydatów. Była Legia Cudzoziemska w okresie wojen kolonialnych, gdy liczba legionistów dochodziła do 35 tys. To była bardzo duża liczba i wtedy ta selekcja była mniej dokładna. Przymykano oko na pewne typy ludzi.

“Kieszonkowe Legionisty”

Do dzisiaj ciągnie się zła fama o Legii Cudzoziemskiej. Są opinie, że służą tam najemnicy, wręcz bandyci.

Cofnijmy się nieco. Legię założył król Ludwik Filip i zrobił to dlatego, by pozbyć się problemu uchodźców na ziemiach francuskich. W akcie ustanawiającym stwierdzono, że Legia ma służyć poza terytorium Królestwa. I legioniści jechali do Algierii. Nawet w oczach samych Francuzów utarło się przekonanie, że legioniści to bezwzględni żołnierze. Bo walczyli, zabijali, brano ich z więzień. Ale to była zupełnie inna epoka. Epoka, gdzie legioniści ginęli codziennie.

Pracowałem w archiwach Legii. Tam są setki tysięcy dokumentów. Oczywiście codziennie były straty w ludziach. I że trzeba było ludzi zastępować następnymi i tak dalej. Wtedy rzeczywiście nie można było sobie pozwolić na taką selekcję kandydatów jak obecnie. Dzisiejszy świat to dobry dostęp do informacji, a wymiana informacji między państwami jest ułatwiona. Dawniej, jak i dziś tego legionista mógł się nająć na podstawie zwanej tożsamości deklarowanej. Oczywiście dawniej weryfikacja była bardziej utrudniona niż obecnie.

Panie kapitanie, jeszcze jedna kwestia. Dla niektórych być może najważniejsza. Czy Legionista dobrze zarabia?

Zarobek to jest na przykład 1560 euro, ale trzeba pamiętać, że Legionista nie płaci za mieszkanie, za jedzenie, za prąd. To jest więc takie swoiste kieszonkowe. Trzeba też podkreślić, że jak się jest w jakimś pułku piechoty czy spadochroniarzy, jak się jedzie na interwencję, to wypłaty są podwyższone poprzez premię. To wszystko jest unormowane. Chcę jednak jasno powiedzieć, że nie zająłem się tym zawodem dla pieniędzy. W tamtych czasach zarabiałem około 600 franków, na dzisiaj to jest około 90 euro. Te pieniądze naprawdę wystarczały wtedy na jakieś niewielkie wyjścia na miasto. Raz, dwa razy w miesiącu.

Choć w latach 80. w Polsce, podejrzewam, wartość takich pieniędzy była zupełnie inna.

To prawda.

Panie kapitanie, dwa pytania jeszcze. Służył pan w Legii 33 lata…

33 lata i 7 miesięcy.

Postrzelony przez snajpera. Na Ukrainę też by pojechał

Szmat czasu. W jakich konfliktach brał pan udział?

Dwa razy byłem w Gujanie Francuskiej. Byłem w Dżibuti, między Etiopią a Somalią, na Morzu Czerwonym. Służyłem w Polinezji Francuskiej, w Centrum Prób Jądrowych. W 5 pułku Legii Cudzoziemskiej uczestniczyłem w szesnastu próbach jądrowych. To była dwuletnia misja pracy. Misja bezustannego alertu, bo tam byliśmy 365 dni w stałej gotowości do udania się na interwencję w dowolną część Pacyfiku Południowego. Potem dowodziłem szwadronem na wyspie Majotta, w archipelagu Komorów, w Kanale Mozambickim. Tam odbyłem pobyty szkoleniowe i manewrowe na Madagaskarze. Pojechałem też na misję do Sarajewa. To była misja pokojowa, w której byłem ranny. Byłem wtedy dowódcą plutonu.

Co się wtedy stało?

Zostałem postrzelony przez snajpera. Moja kariera mogła się wtedy zakończyć. Udało mi się jednak wrócić do zdrowia.

Na koniec chciałem zapytać o pana opinię. Słychać, że Francja może zdecydować się na wysłanie Legii Cudzoziemskiej na Ukrainę. Nie ma oczywiście żadnej decyzji, ale jakiś czas temu pojawiły się takie spekulacje. Co pan sądzi o takim scenariuszu?

Legia Cudzoziemska stanowi nierozłączną część armii francuskiej. Jej samodzielna interwencja w Ukrainie, według moich kryteriów myślenia, znajomości sztuki wojennej i angażowania się armii francuskiej, jest niemożliwa. Jeżeli Legia kiedykolwiek będzie zaangażowana w Ukrainie, to stanie się to pod dowództwem wojsk francuskich. To będzie decyzja polityczna. I jeżeli ona zapadnie, to pozostanie w sferze tajnej. Żołnierze są pod dyktandem decyzji politycznych. Jeżeli będzie decyzja o wysłaniu Legii Cudzoziemskiej na Ukrainę, to pojedziemy z interwencją razem z wojskami francuskimi.

Pan mówi “my”, a przecież już pan zakończył karierę w Legii Cudzoziemskiej. Ale rozumiem, że Legionista zawsze będzie Legionistą, wiek nie jest tu istotny.

W Legii się mówi, że Legionista pozostaje Legionistą do końca życia. Jeżeliby Legia interweniowałaby w Ukrainie, to może trzeba byłoby ją wesprzeć poprzez swoje umiejętności wojskowe. A przecież Ukraina jest tak blisko mojego kraju. Urodziłem się w Polsce. Jeżeli trzeba byłoby bronić interesów polskich, to na pewno nie zawaham się ani chwili wrócić do munduru i pojechać na działania wojenne. Pomimo wieku 65 lat. Być może pójdę w ślad mojego pradziadka, który zginął na pierwszej wojnie światowej na froncie przeciwko Rosjanom. To jest nie tylko honor, ale duma żołnierza, że może walczyć o swój kraj. O kraj, w którym się urodził.

Leszek Michalik wrócił na stałe do Polski w 2020 r. W 2021 objął funkcję prezesa Stowarzyszenia Byłych Żołnierzy i Przyjaciół Legii Cudzoziemskiej, które w kraju działa oficjalnie od 2007 r. Stowarzyszenie jest częścią federacji stowarzyszeń byłych Legionistów w Paryżu.

Żródło:  onet.pl

Więcej postów