Sztab Generalny Wojska Polskiego pracuje nad reformą struktur oraz szkolenia rezerw. W ciągu 2-3 lat system zostanie całkowicie zmieniony: na nowoczesny, odpowiadający wymogom współczesnego pola walki. Nasza armia nie ma dostatecznych rezerw. Dłużej tak być nie może.
Przypomnijmy: tzw. rezerwę aktywną tworzą osoby po przeszkoleniu wojskowym i przysiędze wojskowej, które nie ukończyły 55 lat bądź – w przypadku osób posiadających stopień podoficerski lub oficerski – 63 lat.
Służbę w owej aktywnej rezerwie pełni się na podstawie powołania na czas nieokreślony (w odróżnieniu od rezerwy pasywnej, którą tworzą osoby zaliczone do rezerwy – po kwalifikacji wojskowej bez złożonej przysięgi, a także te, które złożyły przysięgę, ale nie są zainteresowane służbą w wojsku).
Osoby w rezerwie aktywnej będą ochotnikami – podobnie jak żołnierze terytorialnej służby wojskowej. Będą związani z daną jednostką i wykorzystywani tak, aby czuli się potrzebni.
Upodmiotowienie rezerwy będzie się też wiązać ze zmianą jakości szkolenia i dostępem do wyposażenia. Tacy rezerwiści po systematycznym przeszkoleniu będą mogli, w razie potrzeby, szybko wzmocnić walczące jednostki.
Jako się rzekło: aktywna rezerwa do 2039 r. ma osiągnąć liczbę 150 tys. Czy to wystarczy? Generał dał przykład sojuszniczej Finlandii. Jej siły zbrojne w czasie pokoju we wszystkich rodzajach sił zbrojnych liczą 31,5 tys. Szybko jednak mogą zostać powiększone o 280 tys. dobrze wyszkolonych rezerwistów.
Ukraina wyciąga wnioski z problemów z wyszkoleniem rezerw. My mamy plany, gorzej z ich realizacją
W tym kontekście rezerwy polskiej armii teoretycznie powinny wynieść ok. 900 tys. osób. Praktycznie tej rezerwy nie mamy, tym bardziej aktywnej. Ci rezerwiści, którzy są, szkolą się rzadko, nieregularnie i w przestarzały sposób. Do tego rezerwy nam się mocno zestarzały.
Wprawdzie w tym roku armia zamierza przeszkolić 200 tysięcy rezerwistów, to jednak trudno na razie mówić, że będą oni działać w modelu aktywnej rezerwy.
Systematyczne szkolenie rezerwy wiąże się też z niemałymi kosztami. Armia szacuje zresztą, że przeszkolenie 200 tysięcy rezerwistów będzie kosztować 285 mln zł.
O istotnym zintensyfikowaniu szkoleń rezerwy mówi się już od lat. Na razie nic z tego nie wyszło. Ile z osób tym razem rzeczywiście zostanie powołanych i ile z nich ostatecznie trafi do koszar, trudno obecnie zgadywać.
– Po zawieszeniu poboru wojsko ma bardzo mało przeszkolonych rezerw, a widoków na przywrócenie obowiązkowej służby raczej nie ma. Możemy jednak mieć sprawną, aktywną rezerwę z odpowiednią liczbą przygotowanych żołnierzy – uważa gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych.
Podkreśla, że powinni to być żołnierze w pełni przeszkoleni, przygotowani do objęcia konkretnych stanowisk w strukturze danej jednostki i zaraz po dotarciu do niej.
– Bez aktywnej rezerwy nie ma szans na skompletowanie planowanych związków taktycznych. Powinni do niej trafiać przede wszystkim żołnierze, którzy odbyli dobrowolną zasadniczą służbę wojskową i byliby w gotowości do szybkiej reakcji na zagrożenie – twierdzi gen. Skrzypczak.
Stare powiedzenie, że wojny wygrywają rezerwiści, nie straciło wcale na znaczeniu. Przykładem wojna w Ukrainie (obrońcy cierpią na brak żołnierzy). Z przyjętych niedawno przez ukraiński parlament przepisów o mobilizacji wypadł projekt zapisu o możliwości demobilizacji żołnierzy, którzy długo służą na froncie.
Wojskowi domagali się zniesienia tego passusu właśnie dlatego, że na froncie nie ma kto walczyć. Zwłaszcza brak jest specjalistów, którzy są tam na wagę złota. Niektórzy z obsługujących tak ważną broń jak rakietowe wyrzutnie przeciwlotnicze, to żołnierze po pięćdziesiątce, którzy szkolili się jeszcze w armii radzieckiej.
Ukraina wyciąga wnioski z dotychczasowych problemów z wyszkoleniem rezerw i wprowadza zmiany w systemie. Powszechny pobór zostanie zastąpiony pięciomiesięcznym okresem szkolenia dla wszystkich mężczyzn zdolnych do służby wojskowej, których nie obejmują ustawowe wykluczenia.
Dotyczy to zwłaszcza osób w wieku 18-25 lat; będą musiały przejść szkolenie wojskowe, ale do ukończenia 25. roku życia nie będą mobilizowane do oddziałów frontowych, a jedynie powoływane na okresowe szkolenia przypominające.
Pozwoli to na wybudowanie wstępnie wyszkolonej rezerwy, która w stosownym czasie trafi na szkolenie specjalistyczne. Znacznie skróci to czas przygotowania do służby liniowej i zwiększy zasób rezerwy.
Pozyskiwanie rezerwistów w warunkach armii zawodowej musi kosztować
Jak będzie zorganizowana i szkolona po nowemu rezerwa dla polskiej armii, szef Sztabu Generalnego WP nie powiedział. WNP.PL zapytał gen. prof. Stanisława Kozieja, byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, jaka mogłaby to być koncepcja – zdolna odbudować nowoczesną rezerwę sił zbrojnych.
– Przede wszystkim warto odnotować, że słusznie szef Sztabu Generalnego WP definiuje problem rezerw jako priorytet w rozwoju organizacyjnym sił zbrojnych, bo – rzeczywiście, jak powiedział – jest to jedno z najważniejszych zadań dla wojska w sferze organizacyjnej. Nie znam jednak tego programu, dlatego trudno powiedzieć, jakie konkretnie plany w przygotowaniu rezerw i ich szkoleniu przewiduje – mówi gen. Koziej.
Jego zdaniem jednym z najważniejszych założeń w tym planie powinno być wskazanie sposobu na pozyskanie tych rezerwistów, a dopiero w drugiej kolejności przedstawienie założeń, jak ich szkolić bez wprowadzania obowiązkowej służby wojskowej.
Pozyskiwanie rezerwistów w warunkach armii zawodowej pozostaje istotnym problemem. Jego rozwiązanie wymaga przede wszystkim stworzenia atrakcyjnej oferty dla osób, które ochotniczo chciałyby być tymi rezerwistami. A to będzie kosztować.
Według generała zrównanie statusu rezerwisty z żołnierzem zawodowym we wszystkich rodzajach sił zbrojnych i nadanie priorytetu aktywnej rezerwie – to słuszny kierunek.
Pokazuje on, że wojsko docenia taką służbę, a w związku z tym – jak można się domyślać – spróbuje stworzyć odpowiednią, atrakcyjną ofertę dla potencjalnych kandydatów, którzy chcieliby służyć w formacie aktywnej rezerwy.
– Myślę, że dzisiaj najszerszą platformą naboru kandydatów do tej rezerwy jest dobrowolna zasadnicza służba wojskowa. Część z tych, którzy ją ukończą, na pewno będzie chciała iść do służby zawodowej, ale duża część, zakładam, że większość z nich, to najlepsi kandydaci właśnie do tej aktywnej rezerwy. Trzeba im tylko stworzyć odpowiednią ofertę. W tej rezerwie będą także ci, którzy – z różnych powodów i w różnym wieku – zdejmują mundur żołnierza zawodowego. Aby ich nie utracić, powinniśmy natychmiast zaoferować im właśnie służbę w szeregach tej aktywnej rezerwy – uważa były szef BBN.
Podkreśla, że do służby w aktywnej rezerwie można także przenieść np. część żołnierzy, którzy służą obecnie w Wojskach Obrony Terytorialnej.
Zdaniem gen. Stanisława Kozieja stworzenie rezerwy dla wszystkich rodzajów sił zbrojnych jest obecnie najważniejsze, dlatego oferta zachęcająca do udziału w aktywnej rezerwie powinna mieć priorytet. Powinna wręcz przebijać tę, jaką teraz składa się ochotnikom do służby w WOT – po to, by przyciągała terytorialsów do służby we wspomnianej rezerwie.
Tworzenie formacji rezerwowych powinno być priorytetem nowego dowództwa
Przy okazji generał odniósł się do niedawno przedstawionej koncepcji, by z części WOT utworzyć jednostki aterytorialne, to znaczy takie, które mogłyby być używane poza rejonem, z którego żołnierze się wywodzą. Przykładowo tak, jak byli wysyłani terytorialsi na granicę polsko-białoruską.
– Według mnie to bardzo wątpliwy kierunek. Powiedziałbym nawet, że wręcz błędny. Stoi bowiem w sprzeczności z istotą terytorialności tych wojsk. Uważam, że – zamiast tworzyć takie aterytorialne jednostki w WOT – lepiej natychmiast przystąpić do tworzenia jednostek wojsk rezerwowych na fundamencie części niektórych jednostek wojsk OT – podkreśla.
Utworzenie formacji wojsk rezerwowych – batalionów, brygad rezerwowych, może dywizji rezerwowych – to kolejny problem do rozwiązania. Nasza wojsko w ogóle nie ma takich jednostek rezerwowych.
– Powinniśmy przystąpić do tworzenia formacji wojsk rezerwowych – tak, aby w razie wojny mieć przygotowane do zmobilizowania kolejne jednostki złożone z rezerwistów. Tego nie mamy, dlatego – moim zdaniem – powinniśmy jak najszybciej zacząć tak robić. To powinno być jedno z najważniejszych zadań w rozwoju organizacyjnym sił zbrojnych – podkreśla gen. Koziej.
Dodaje, że jeśli się rozejrzymy po świecie, to w wielu państwach takie jednostki się formuje. Przykładem choćby Stany Zjednoczone, gdzie – obok Gwardii Narodowej – jest też armia rezerwowa. Często słychać, że Amerykanie mają silnie rozbudowaną obronę terytorialną – a to po prostu są oddziały rezerwowe.
– Teraz dużo mówi się o transformacji sił zbrojnych, czyli nie tylko o modernizacji i rozwoju armii pod względem nowej techniki, ale również o wielu innych, znacznie szerszych problemach, obejmujących zadania organizacyjne czy strukturalne. Powstaje dowództwo ds. transformacji. Dlatego w ramach transformacji sił zbrojnych tworzenie formacji rezerwowych powinno być priorytetem nowego dowództwa – podkreśla gen. Koziej.
Trzeba jak najszybciej zacząć odbudowę rezerw
Podkreśla, że byłoby zasadne, aby np. z zalążków pierwszej i ósmej dywizji, które powstają dodatkowo (obok czterech dywizji, które już mamy) od razu utworzyć dywizje rezerwowe. Powinny być formowane jako związki rezerwowe, przewidziane do rozwinięcia w razie mobilizacji. W czasie pokoju jednostki tych związków taktycznych mogą pełnić rolę ośrodków czy centrów szkolenia, na przykład dla żołnierzy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej.
Ekspert przestrzega, by nie powielać przy tym błędu, jaki popełniono przy tworzeniu Narodowych Sił Rezerwy. Żołnierzy tych rozdzielano, przydzielając ich po dwóch, trzech, jako uzupełnienie do jednostek, które miały wakaty. To się nie sprawdziło.
– Nie powinniśmy żołnierzy dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej traktować jako „zapchajdziury”, podrzucane po jednostkach operacyjnych. Te najważniejsze w ogóle nie powinny mieć wakatów, lecz być w pełni skompletowane, bo muszą być gotowe do natychmiastowego użycia. Jesteśmy przecież państwem frontowym i musimy mieć zdolności przeciwzaskoczeniowe – do natychmiastowego użycia – wyjaśnia gen. Koziej.
Formacje rezerwowe dla takich jednostek powinny istnieć, ale niejako „ponad etat”: jako siły, które – w razie konfliktu – mogą być wykorzystywane do uzupełniania strat poniesionych podczas walk jednostek pierwszorzutowych. Ale podstawową część aktywnej rezerwy należy „zagospodarować” w formacjach rezerwowych.
Generał podkreśla, że mowa jest o modelu rezerwy, który nie jest do wdrożenia jutro czy pojutrze – to proces wieloletni. Najpierw trzeba w budżecie przewidzieć odpowiednio dużą pulę pieniędzy, aby ściągnąć rezerwistów, zaproponować im atrakcyjne warunki służby i szkolenia, które nie będą się ograniczały do przymierzenia munduru i butów, przeczyszczenia broni i czasem wystrzelenia trzech pocisków na strzelnicy.
– Trzeba jednak jak najszybciej zrobić pierwszy krok i zacząć odbudowę rezerw – jeśli chcemy myśleć poważnie o posiadaniu zasobów mobilizacyjnych dla armii zawodowej, bez przywracania obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej – konkluduje.