Szef ukraińskiego wywiadu jest kolejnym ważnym wojskowym, który każe nam przygotowywać się do długiej wojny. Paradoksalnie, dążą do tego i USA, i Rosja – choć z zupełnie innych pobudek. Jak na razie lepiej swój plan realizuje Rosja. W tej wielkiej światowej rozgrywce Europa Zachodnia spadła do roli bezsilnego obserwatora wydarzeń.
- Po bezskutecznych próbach szybkiego zakończenia wojny kluczowi ukraińscy wojskowi zaczynają godzić się z nakreślonym przez mocarstwa scenariuszem długiej wojny
- Amerykański plan osłabiania Rosji poprzez wycieńczanie jej na froncie oraz sankcje gospodarcze wydaje się daleki od sukcesu
- Z kolei Kreml z powodzeniem realizuje tę samą strategię, którą w ostatnich dekadach przećwiczył w wielu ościennych państwach
Wiele wskazuje na to, że listopad stanie się Miesiącem Międzynarodowego Otrzeźwienia w sprawie wojny w Ukrainie z powodu serii wypowiedzi najważniejszych ukraińskich polityków i wojskowych. Szczególnie tych drugich.
Najpierw 1 listopada amerykański tygodnik „Time” opublikował duży artykuł pokazujący rosnące międzynarodowe osamotnienie ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego w wojnie z Rosją. Dzień później w brytyjskim „The Economist” głównodowodzący ukraińskich sił zbrojnych gen. Wałerij Załużny wypowiedział głośne słowa, że Ukraina znajduje się w „impasie” i żadna ze stron nie jest w stanie przełamać frontu.
W ostatnich dniach w listopadowym numerze ukraińskiego magazynu NV szef ukraińskiego wywiadu wojskowego Kirył Budanow powiedział otwartym tekstem: „wojna może potrwać jeszcze długo”.
Tym samym, ustami swoich kluczowych wojskowych, Ukraińcy informują świat, że w końcu przyjęli do wiadomości amerykańską strategię prowadzenia tej wojny: ma ona trwać maksymalnie długo, aby doprowadzić do długofalowego osłabienia Rosji. Sęk w tym, że na przeciąganie wojny gra też Rosja – z zupełnie innych powodów.
W tej międzymocarstwowej próbie sił by proxy, czyli poprzez pośredniczący kraj, Ukraina została sprowadzona do roli narzędzia, które obecnie bardziej wpisuje się w rosyjski niż amerykański model zarządzania konfliktami.
Cel USA
Wypowiedzi Kyryło Budanowa w NV pojawiły się w języku ukraińskim, więc nie zostały tak szeroko omówione, jak wcześniejsze artykuły w anglojęzycznych „Time” i „The Economist”. Tymczasem są one niezwykle istotne, bo mówią dużo o tym, co może nas czekać w najbliższych latach.
Mówiąc, że „wojna może potrwać jeszcze długo”, Budanow w istocie powtarza wcześniejsze słowa Załużnego z wywiadu w „The Economist”, że Ukraina utknęła w długiej wojnie. Wygląda na to, że ukraińscy wojskowi ostatecznie pogodzili się ze scenariuszem, którego próbowali uniknąć, a który narzuciły im USA i Rosja, tyle że z zupełnie innych pobudek.
O amerykańskiej koncepcji długiej wojny Ukraińcy wiedzieli niemal od początku pełnoskalowej rosyjskiej inwazji z 24 lutego 2022 r. W kwietniu tamtego roku sekretarz obrony USA, zapytany przez dziennikarzy o cele jego kraju w tej wojnie, powiedział, że między innymi jest to „osłabienie” Rosji. Z tą logiką były zgodne kolejne deklaracje amerykańskich urzędników o potrzebie unikania eskalacji, a także dostarczanie uzbrojenia Ukrainie w dawkach uniemożliwiających pełnoskalową kontrofensywę.
Ukraińcy za wszelką cenę próbowali odwrócić ten trend. Jeszcze w zeszłym roku, po niespodziewanych sukcesach Ukraińców w wyzwalaniu Charkowszczyzny i miasta Chersoń, ten sam Budanow przewidywał, że do maja 2023 r. zostanie wyzwolony Krym, a do końca tego roku Ukraińcy zdołają zakończyć wojnę.
Ukraińcy mieli nadzieję, że odwrócą nakreślony przez Amerykanów scenariusz za pomocą działań manewrowych, które sprawdziły się w trakcie kontrofensywy z zeszłej jesieni. Jednak po roku działań wojennych i tak niewystarczające dostawy uzbrojenia, zaczęły płynąć do Kijowa jeszcze mniejszym strumieniem i zawsze z opóźnieniem w stosunku do bieżących potrzeb operacyjnych.
W swoim wywiadzie dla „The Economist” Załużny z wyczuwalną rezygnacją przyznawał, że nowoczesne czołgi, które dotarły do Ukrainy w tym roku, najbardziej były potrzebne w zeszłym, a myśliwce F-16, które dopiero mają przylecieć, nie będą już tak skuteczne, bo Rosjanie zdążyli usprawnić swoją obronę przeciwlotniczą.
Jeszcze gorzej to wygląda, jeśli przyjrzeć się ilościom dostarczanego na front sprzętu po obu stronach konfliktu. Analityk wojenny i dziennikarz Ukraińskiego „Forbesa” Wołodymyr Dacenko przedstawił ostatnio zestawienie, z którego wynika, że od początku tego roku Rosjanie dostarczali na front średnio 100 czołgów w miesiącu. Kreml planował nawet dobić do liczby 130, ale nie udało się to z powodu „problemów technicznych”. Dla porównania najpotężniejszy wojskowy sojusz świata NATO był w stanie przekazać Ukrainie każdego miesiąca 28 czołgów.
Oczywiście, wśród tych „ukraińskich” są nowoczesne challengery, leopardy czy abramsy, jednak miałoby to większe znaczenie, gdybyśmy mieli do czynienia z wojną manewrową. Ta jednak skończyła się na dobre w ubiegłym roku, a w jej obecnej, pozycyjnej, fazie, w której nie ma widoków na przełamanie frontu, „ilość staje się jakością”.
Jeszcze gorzej ta dysproporcja przedstawia się, jeśli chodzi o artylerię, która w wojnie pozycyjnej jest odpowiedzialna za 60-80 proc. wszystkich zadań operacyjnych. Każdego miesiąca Zachód dostarczał Ukrainie 13 holowanych haubic, wobec ponad 200, które na front przywozili Rosjanie. Tylko nieco mniej niekorzystnie wygląda stosunek dostarczanych haubic samobieżnych: 7 do ponad 50 na korzyść Rosji. Również w tym przypadku „ukraiński” sprzęt góruje jakością nad rosyjskim, ale o ilości i jakości w wojnie pozycyjnej już wspomniałem.
W końcu kwestia absolutnie kluczowa w działaniach pozycyjnych amunicji artyleryjskiej. Od początku roku USA, Unia Europejska i Wielka Brytania wspólnie dostarczyły Ukraińcom ok. 1,5 mln sztuk. W tym samym czasie Rosjanie tylko z własnej produkcji mieli 2 mln, a do tej sumy należy dodać 1 mln sztuk od Korei Północnej oraz 300 tys. od Iranu. Jeżeli niewielka Korea Północna jest w stanie dostarczyć Rosjanom tyle samo amunicji, co wielka Ameryka, to chyba rozumiemy, gdzie jesteśmy w tej wojnie.
W tej sytuacji pod znakiem zapytania staje pierwotna strategia USA – długotrwałych działań wojennych, które mają osłabiać Rosję. Choć jak każdy kraj w trakcie wojennego wysiłku Rosja jest do pewnego stopnia osłabiona gospodarczo, to zachodnie sankcje nie spełniły do końca swojej roli. Bezpośrednio lub przez pośredników Moskwa handluje z innymi krajami. W tym roku Chiny zapowiadają podniesienie obrotów między oboma krajami do 200 mld dol. W pierwszych dwóch tygodniach listopada Turcja pobiła rekord zakupu ropy Ural, notując wynik 800 tys. ton, czyli o 200 tys. więcej niż w tym samym okresie poprzedniego miesiąca.
Do kondycji Rosji odnosi się w omawianym artykule Budanow, mówiąc, że „destrukcyjne zmiany i procesy w rosyjskim państwie, społeczeństwie i gospodarce”, na które ma on nadzieję, „nie są prognozą, ale oczekiwaniem”. Do tego dodaje, że choć populacja w mężczyzn w Rosji się kurczy, „to nie oznacza to, że Putin będzie miał problemy z mięsem armatnim”.
Należy więc postawić sobie pytanie – na co gra Rosja?
Cel Rosji
Paradoksalna odpowiedź na to pytanie brzmi: na to samo co USA, czyli na długotrwałą wojnę. Budanow ma pełną świadomość tego faktu, kiedy przyznaje w rozmowie z NV: „Rosjanie po prostu nie podpiszą żadnego porozumienia z Kijowem i koalicją sojuszniczą”.
Co to oznacza? Na początek tyle, że Rosjanie czują się wystarczająco silni, aby stawiać na przeciąganie konfliktu. Wydłużają go jednak z zupełnie innych powodów niż USA. Przede wszystkim Kreml liczy na wyczerpanie zasobów oraz zmęczenie społeczeństw Zachodu wojną.
Wydaje się, że w przypadku Europy Zachodniej rosyjski cel jest osiągany. Kolejne kraje – Wielka Brytania, Włochy, Polska – sygnalizują pustki w magazynach. Inne, jak Słowacja czy Węgry grają z Rosją przeciwko Ukrainie. Możemy śmiało zakładać, że są i takie państwa, które po półtorarocznym wysiłku finansowym chętnie wróciłyby do kupowania taniego gazu z Rosji. Niedecyzyjna i osłabiona dekadami bezmyślnego rozbrajania się Europa Zachodnia w tej wojnie w najlepszym razie pełni rolę amerykańskiej przystawki, a w najgorszym – bezsilnego obserwatora, który czeka na to, co przyniosą mu decyzje podejmowane ponad jego głową.
Dodatkowo jak gwiazdka z nieba spadła Rosji wojna w Izraelu, która skutecznie odwróciła uwagę światowej opinii publicznej od wojny w Ukrainie. A dla Kremla nie ma nic lepszego niż zapomniana wojna, bo wtedy może on przejść do realizacji scenariusza, który Rosja przećwiczyła z powodzeniem w wielu graniczących z nią państwach.
Budanow zdaje sobie z tego sprawę, kiedy w rozmowie z NV przytacza przykład jednego z tych państw: „Są w historii przypadki, gdy długotrwałe wojny między państwami nie zostały prawnie zakończone. Prostym przykładem jest Federacja Rosyjska i Japonia, które po 1945 r. nigdy nie podpisały traktatu pokojowego ze względu na Wyspy Północne (które Rosja nazywa Wyspami Kurylskimi). Ten problem terytorialny istnieje od ponad 70 lat. Dlatego też i tutaj taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny, gdyż Federacja Rosyjska ma duże apetyty terytorialne w stosunku do Ukrainy, które dotyczą nie tylko Krymu”.
Przypadek Japonii jest o tyle wyjątkowy, że mimo utrzymującego się sporu terytorialnego, kraj ten zdołał się ustabilizować i na dobre wyrwać spod prób rosyjskich wpływów.
Jednak Rosja z większym powodzeniem destabilizowała inne kraje poprzez tworzenie lub wzmacnianie istniejących lokalnych konfliktów, najlepiej za pomocą separatystycznych ruchów. Tak jest w przypadku Osetii Południowej, która oderwała się od Gruzji, Naddniestrza, które wydzieliło się z Mołdawii, czy Górskiego Karabachu, który przez długi czas stanowił kość niezgody pomiędzy Azerbejdżanem i Armenią.
Najnowszymi pararepublikami tego typu są oczywiście oderwane od Ukrainy w 2014 r. tzw. Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa. Po kolejnych zdobyczach terytorialnych Rosja anektowała te i inne ukraińskie tereny, które będą źródłem niekończących się napięć pomiędzy oboma krajami. Utrzymywanie bezpieczeństwa na granicy będzie dodatkowo generować olbrzymie koszty po stronie już podupadającej gospodarczo Ukrainy. Jeśli Zachodowi nie starczy chęci na wspomaganie Kijowa, Ukraina zacznie słabnąć w jeszcze szybszym tempie, a tym samym będzie się stawać coraz łatwiejszym łupem dla sąsiedniego mocarstwa.
Jeśli więc zestawimy oba cele mocarstw — długofalowe osłabianie Rosji (USA) oraz długofalową destabilizację Ukrainy i całego regionu (Rosja) – to gołym okiem widać, który z krajów jest bliżej realizacji swojego zamierzenia.
Proste rozwiązanie — ale czy wykonalne?
Prostym rozwiązaniem ukraińskiego problemu jest przywrócenie prymatu zachodniej jakości nad rosyjską ilością na froncie.
Można to zrobić na dwa sposoby:
- zwiększyć dostawy jakościowego sprzętu do poziomu, który przełamie rosyjską ilość
- dostarczyć Ukrainie nowe technologie, które zadecydują o przewadze Ukrainy
Czy którekolwiek z tych rozwiązań jest brane pod uwagę w Waszyngtonie? Przed zbliżającymi się wyborami coraz więcej republikanów zgłasza niechęć do pomagania Ukrainie. Mniejsze dotacje przełożą się na mniej jakościowego sprzętu.
Jeszcze mniej prawdopodobne wydaje się wprowadzenie na front nowych technologii. Amerykanie obawiają się, że te wpadną w ręce Rosjan, co pozwoliłoby im nadrobić dystans do największej militarnej potęgi na świecie.
Wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie najbardziej optymistycznym scenariuszem dla Ukrainy jest utrzymanie frontu w obecnym kształcie.
Żródło: onet.pl
Niezmiernie irytujące staje się słuchanie jak mantry bzdur o „jakości”. Broń to broń, jedna lepsza druga gorsza. Można łatwo znaleźć niekończące się dyskusje o wyższości jednej i niższości drugiej. (Uwaga sarkazm) Bardzo łatwo przejść do kolejnej dyskusji o lepszych wartościowo ludziach oraz ich praw nad gorszymi untermench (koniec). Od tysiącleci pasie się nas tymi bzdurami o jakości. A zupełnie pomija się niewygodną motywację i wolę, które tę broń dzierżą. Jak tam z duchem bojowym wojujących stron? Pytanie retoryczne