Po tym, jak wiceminister rolnictwa Krzysztof Ciecióra zaalarmował, że polski rynek jest „zalewany” ukraińskimi ziemniakami, ożyła dyskusja o przeżywających kryzys relacjach handlowych z Kijowem. Tym razem problem mógł zostać jednak niepotrzebnie rozdmuchany.
Choć wciąż nie jest pewne, kto w nowym rządzie obejmie resort rolnictwa, to już od dawna wiadomo, z jak pokaźnym nawałem problemów będzie musiał się zmierzyć.
Czołowe miejsce w zestawieniu spraw do załatwienia „na już” wydaje się zajmować naprawa napiętych relacji z Ukrainą, u podstaw których leży nagłośniony wiosną tego roku kryzys zbożowy, ale nie tylko.
Kolejny produkt z Ukrainy „zalał” polski rynek?
Po problemie z ziarnem, drobiem, spirytusem, miodem i malinami, dość nieoczekiwanie na pierwszy plan wysunął się temat ziemniaków, które są importowane z Ukrainy do Polski rzekomo w nadmiarze. Taką informację podał w poniedziałek w Luksemburgu po zakończeniu pierwszego dnia Rady ds. Rolnictwa i Rybołówstwa polski wiceminister rolnictwa Krzysztof Ciecióra.
– Mamy świadomość tego, że sytuacja na Ukrainie jest trudna. Natomiast warto podkreślić, że tranzyt chociażby przez Polskę jest rekordowy, jeśli chodzi o zboże z Ukrainy – zaznaczył.
Natomiast my mamy problem z kolejnymi produktami spożywczymi, które w nadmiarowym stopniu wchodzą na nasz rynek. Teraz chociażby pojawia się problem z ziemniakiem, który jest ściągany z Ukrainy. Mamy ogromne obawy, czy to nie będą kolejne symptomy destabilizacji naszego rynku – dodał sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
„Ziemniaki nie są problemem”
Próbując ustalić, czy faktycznie polskim rolnikom grozi powtórka z wiosennej zapaści, poprosiliśmy o komentarz szefa MRiRW Roberta Telusa. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że alarm wszczęty przez wiceministra Cieciórę jest nieuzasadniony. – Ziemniaki nie są problemem. Wiceminister stwierdził tak na podstawie rozmów z rolnikami. Rolnicy mówią nam wiele rzeczy, ale po późniejszej weryfikacji tych słów okazuje się, że są to nieprawdziwe informacje – przekonuje Telus.
– Każdy liczący się dla Polski produkt rolny: zboże, rzepak, cukier czy owoce miękkie, będzie problemem w kontekście potencjału ukraińskiego rynku rolnego. Ziemniaki też zaliczają się do tej grupy. Bez uregulowania sprawy na poziomie unijnym każdy taki produkt będzie dla nas problemem – uważa Artur Balazs, minister rolnictwa w latach 1999-2001.
Zdaniem byłego polityka problemem są personalia. – Janusz Wojciechowski (komisarz UE ds. rolnictwa – przyp. red.) od początku nie interweniował, nie uświadomił Komisji Europejskiej konsekwencji otwarcia unijnego rynku na produkty z Ukrainy. Nie miał odpowiedniej wiedzy, kwalifikacji i wizji – twierdzi Balazs.
Zmiana komisarza
O tym, że jednym z pierwszych kroków nowego premiera powinno być wystąpienie o zmianę komisarza ds. rolnictwa, mówił w rozmowie z money.pl poseł-elekt, polityk Polskiego Stronnictwa Ludowego Marek Sawicki. To jednak może nie być takie proste.
W mojej ocenie po wyborach parlamentarnych w Polsce w Brukseli powinno panować większe zrozumienie naszej sytuacji. Pytanie, jak komisarz Wojciechowski się w tym odnajdzie. Nie wydaje mi się, żeby wymiana na tym stanowisku była możliwa, tym bardziej że kadencja komisarza dobiega końca (zakończy się w 2024 r. – przyp. red.). Osobiście nie znam sytuacji, w których się to udawało. Ta procedura nie jest tak prosta i szybka – tłumaczy Balazs.
Eksperci są zgodni co do jednego: konkurencja między ukraińskimi a polskimi rolnikami jest nieuczciwa. Zwracają uwagę, że trudno o inną ocenę sytuacji w obliczu braku konieczności spełnienia wyśrubowanych unijnych norm jakościowych przez ukraińskie produkty. – Produkcja w Ukrainie jest dużo tańsza, ponieważ nie ma aż tak dużych ograniczeń. Dla Polski będzie to stałym problemem – twierdzi Balazs.
Powrót problemu z drobiem
Na pytanie o niespodzianki, które mogą czekać producentów rolnych w najbliższych miesiącach, były minister wskazuje na ukraiński drób, którego nadmiar znów może zdestabilizować polski rynek. Branża podnosiła alarm w tej sprawie już w kwietniu.
– My musimy dostosować się do norm rynku unijnego, a drobiarze w Ukrainie – nie. Konkurencja może być dla nas bardzo boląca – mówi nam Balazs.
Telenowela z „zalewaniem” Polski przez kolejne ukraińskie produkty w roli głównej zdaje się nie mieć końca. – To skończy się wtedy, kiedy wyczerpie się pula produktów wytwarzanych w Ukrainie – mówi z przekąsem Marcin Sobczuk, prezes Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego, członek Stowarzyszenia Oszukana Wieś.
– Zaczęło się od zboża, ale przecież nasi sąsiedzi produkują też mleko, mięso, warzywa. I to wszystko będzie nas „zalewało”, bo nie da się wygrać z kimś, kto produkuje w standardzie nieunijnym – podkreśla w rozmowie z money.pl. Sobczuk ma nadzieję na reakcję konsumentów. Dopytywany, na czym miałaby ona polegać, zawraca uwagę na kwestię wyboru produktów z odpowiednim oznaczeniem.
– Ukraina jest już na jednolitym rynku UE w pełni obecna. Potencjał produkcyjny tego kraju przerasta po wielokroć jego możliwości konsumpcyjne. Trudno się dziwić władzom w Kijowie. Jeśli mogą coś sprzedać w Unii Europejskiej i przewieść to kanałem o długości 200 km zamiast 2000 km, to jest to dla nich bardziej opłacalne – podsumowuje Marek Sawicki z PSL.
Przypomnijmy: zakaz importu z Ukrainy pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika do Bułgarii, Węgier, Polski, Rumunii i Słowacji został wprowadzony przez Komisję Europejską na początku maja. Początkowo ograniczenia obowiązywały do 5 czerwca, a następnie zostały przedłużone do połowy września. KE nie zdecydowała się na dalsze ograniczanie importu.
Decyzji sprzeciwiła się m.in. Polska. Dzień później w życie weszło rozporządzenie ws. bezterminowego zakazu przywozu do naszego kraju ukraińskich produktów rolnych. Decyzje o jednostronnym przedłużeniu ograniczeń importowych podjęły również rządy Węgier, Słowacji i Rumunii.
W odpowiedzi władze w Kijowie poinformowały o złożeniu skargi do Światowej Organizacji Handlu na Polskę, Węgry i Słowację. Ponadto wiceminister gospodarki Ukrainy Taras Kaczka przekazał w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że Kijów planuje wprowadzenie embarga na polską cebulę, pomidory, kapustę i jabłka. Niedługo później w rozmowie z RMF FM wycofał się z tej zapowiedzi, mówiąc, że „to ostatni punkt w planie działań” władz Ukrainy. Zapewnił, że priorytetem jest rozwiązanie problemu na drodze dialogu.
5 października wiceminister Kaczka przekazał w Brukseli, że Kijów zawiesił skargę do WTO przeciwko Polsce. Zapewnił, że stronie ukraińskiej zależy na znalezieniu „konstruktywnej decyzji w ramach całej Unii Europejskiej”.
Eksperci twierdzą, że atrakcyjnym kierunkiem dla Kijowa mogą być Niemcy, z którymi relacje byłyby pozbawione niepotrzebnych emocji. – Jest ryzyko, że taki zwrot nastąpi. Ukraina musi pamiętać o historii, o tym, jak Niemcy podchodziły do kwestii rosyjskiej napaści jeszcze półtora roku temu. W ogóle problemem ukraińskich elit jest traktowanie biznesu bez kontekstu polityczno-historyczno-społecznego. Nagle ma się okazać, że Niemcy będą beneficjentami inwestowania w Ukrainie mimo bierności na początku wojny? – zastanawiał się w rozmowie z money.pl Oleg Dubisz, wiceprezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej (PUIG).
Źródło: money.pl