– Mamy do czynienia ze skalą ataków, z którą nie mieliśmy do czynienia od 103 lat – mówił na konferencji zorganizowanej w lutym ubiegłego roku radca prawny Najwyższej Izby Kontroli Jakub Pawelczyk.
Miało dojść do zainfekowania urządzeń trzech osób z najbliższego otoczenia prezesa Mariana Banasia, w tym jego syna i doradcy społecznego, Jakuba Banasia. Podczas konferencji nie zostały przedstawione dowody na użycie Pegasusa , co pozostawało jedynie hipotezą, która miała zostać zbadana z pomocą kanadyjskiej organizacji Citizen Lab.
Jak podała w środę „Rzeczpospolita”, Marian Banaś nie tylko nie powiadomił służb o ataku hakerskim na NIK, ale również odmówił prowadzącej śledztwo prokuraturze przekazania informacji cyfrowych z rzekomo „zainfekowanych” systemów i urządzeń, a także ustaleń kanadyjskiej firmy Citizen Lab, która badała jego telefon.
Sąd nakazał wydanie dowodów rzeczowych, jednak NIK odwołał się od tej decyzji. „Ze względu na wątpliwości natury prawno-formalnej, które wzbudziło żądanie Prokuratury, Prezes NIK postanowił zasięgnąć opinii Departamentu Prawnego i Orzecznictwa Kontrolnego NIK przed wystosowaniem odpowiedzi” – czytamy wydanym dziennikowi oświadczeniu Marcina Marjańskiego, p.o. rzecznika NIK.
„Rzeczpospolita” twierdzi, że już przed głośną konferencją NIK miała informację, że Pegasusa w telefonach nie wykryto, a wszystko było „przedstawieniem” obliczonym na to, by zablokować głosowanie w Sejmie wniosku o uchylenie Banasiowi immunitetu. Tymczasem prezes NIK złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez marszałek Sejmu Elżbietę Witek , która „swymi zaniechaniami” miała „sparaliżować pracę NIK”.
Źródło: Rzeczpospolita