Finał głośnej awantury z polskim spedytorem w Niemczech. Przedsiębiorca ma kłopoty

Niezależny dziennik polityczny

Kierowcy zatrudnieni przez polskiego spedytora zakończyli strajk po otrzymaniu pieniędzy od strony niemieckiej. Kontrole PIP wykazały, że grupa Mazur zatrudniała kierowców nielegalnie – ustaliła DW.

  • – Z całą stanowczością zapewniam, że nie zostały wypłacone żadne pieniądze – mówi w rozmowie z Deutsche Welle Magdalena Kurek, dyrektorka finansowa grupy Mazur
  • – To kwota zebrana przez grupę podmiotów związanych ze sprawą – tłumaczy w rozmowie z DW Edwin Atema, holenderski związkowiec, który reprezentował kierowców podczas strajku
  • Był to już drugi w tym roku strajk kierowców pracujących dla grupy Mazur. Pierwszy, który miał miejsce w kwietniu, kierowcy prowadzili również na parkingu Graefenhausen
  • Protest odbił się wówczas szerokim echem, gdyż polska firma chciała odzyskać pojazdy, angażując ludzi detektywa bez licencji i celebryty Krzysztofa Rutkowskiego

W weekend zakończył się strajk pochodzących głównie z Gruzji i Uzbekistanu kierowców ciężarówek. Protestujący przez ponad dwa miesiące przebywali wraz z pojazdami na parkingu Graefenhausen przy niemieckiej autostradzie A5 w Hesji.

Kierowcy zakończyli strajk, ponieważ otrzymali pieniądze, których wcześniej nie wypłaciły im należące do grupy Mazur firmy LUK MAZ, AGMAZ i Imperia Logistyka. W rozmowach, które Deutsche Welle przeprowadziła ze strajkującymi, mowa była o ponad 500 tys. euro zaległości wobec zatrudnionych.

– Z całą stanowczością zapewniam, że nie zostały wypłacone żadne pieniądze – mówi w rozmowie z Deutsche Welle Magdalena Kurek, dyrektorka finansowa grupy Mazur.

Skąd więc wzięły się pieniądze, które trafiły do kierowców i doprowadziły do zakończenia strajku? – To kwota zebrana przez grupę podmiotów związanych ze sprawą – tłumaczy w rozmowie z DW Edwin Atema, holenderski związkowiec, który reprezentował kierowców podczas strajku.

Zrzutka na strajkujących

Nasz rozmówca zasłania się wymogiem zachowania poufności i nie chce zdradzić ani nazw podmiotów, które zrzuciły się na wypłaty dla kierowców, ani dokładnej sumy. Również Stefan Koerzell, członek zarządu Niemieckiej Federacji Związków Zawodowych (DGB), komentując zakończenie strajku, mówił o środkach zebranych przez „koalicję podmiotów zaufania z łańcucha dostaw”.

Pod tym tajemniczym sformułowaniem mogą kryć się po prostu firmy sektora logistyki i spedycji, współpracujące z firmami Łukasza i Agnieszki Mazurów, jak np. niemiecki gigant DHL. Wskazują na to wcześniejsze wypowiedzi Edwina Atemy dla DW, w których informował, że na wypłaty dla kierowców już jakiś czas temu dwie austriackie firmy korzystające z usług grupy Mazur przeznaczyły po 20 tys. euro. Kolejne sumy miały dołożyć niemieckie przedsiębiorstwa.

Po otrzymaniu funduszy kierowcy zwolnili w weekend 61 ciężarówek. Pojazdy odebrali przedstawiciele firm Mazur i odjechali nimi w kierunku centrali firmy w podkrakowskich Pobiednikach Małych.

Wraz z rozpoczęciem strajku grupa Mazur zawiadomiła prokuraturę w Polsce i w Niemczech, oskarżając kierowców o przywłaszczenie mienia firmy. W piątek, 29 września, firma wydała oświadczenie, że wraz ze zwrotem pojazdów wycofuje swoje roszczenia.

Pod lupą inspektorów

Był to już drugi w tym roku strajk kierowców pracujących dla grupy Mazur. Pierwszy, który miał miejsce w kwietniu, kierowcy prowadzili również na parkingu Graefenhausen. Także w nim udział brali przede wszystkim Gruzini i Uzbecy. Protest odbił się wówczas szerokim echem, gdyż polska firma chciała odzyskać pojazdy, angażując ludzi detektywa bez licencji i celebryty Krzysztofa Rutkowskiego, którzy do Graefenhausen przyjechali wozami „paramilitarnymi”. Interweniowała niemiecka policja. Sprawę nagłośnił tabloid „Bild”.

W trakcie obu strajków parking przy autostradzie A5 licznie odwiedzali niemieccy związkowcy oraz politycy socjaldemokratycznej SPD. Sprawę komentował niemiecki minister pracy Hubertus Heil.

Strona niemiecka wielokrotnie wzywała polskie organy do skontrolowania firm spedycyjnych Mazura oraz do odebrania im licencji. W konsekwencji podlegający Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) Okręgowy Inspektorat Pracy w Krakowie przeprowadził kontrole ws. kierowców biorących udział w pierwszym strajku.

Okręgowy Inspektorat Pracy przekazał Deutsche Welle, że z dokumentów sprawdzonych w ramach kontroli, m.in. umów zleceń, wynika „że praca była wykonywana tylko przez kilka dni w miesiącu, często co drugi lub co trzeci dzień, po kilka godzin na dobę”. W praktyce, z uwagi na charakter pracy kierowcy ciężarówki, jest to niemożliwe.

Pracowali nielegalnie

Zespół inspektorów zażądał przedstawienia plików cyfrowych z tachografów ciężarówek, którymi kierowali strajkujący. W odpowiedzi „dwukrotnie przekazano pliki cyfrowe, które były uszkodzone i nie było możliwości ich odczytania przez program, co zostało uznane za nieprzedłożenie wymaganych danych cyfrowych” – informuje Inspektorat.

W wyniku kontroli ustalono, że trzy firmy grupy Mazur powierzały „nielegalnie pracę łącznie 71 cudzoziemcom tj. niezgodnie z warunkami wydanych zezwoleń w liczbie godzin mniejszej niż wskazana w zezwoleniach na pracę”.

Na firmy nałożono trzy mandaty, a o naruszeniach poinformowano wojewodę małopolskiego. Dodatkowo za brak przedłożenia plików z tachografów i kart kierowców zostały nałożone kary: 30 tys. zł dla LUK MAZ, kolejne 30 tys. zł dla AGMAZ oraz 25 tys. zł dla Imperia Logistyka Sp. z o.o.

Polski spedytor: klienci wrócą

Pomimo kontroli, które wykazały uchybienia, i nałożonych kar grupa Mazur w rozmowie z Deutsche Welle całą winą za konflikt dalej obarcza zagranicznych kierowców, którzy chcieli rzekomo „wymusić haracz”. – Nie chcemy więcej pracować z nacją gruzińską, która jest trudna do współpracy – mówi Magdalena Kurek. Obecnie przedsiębiorstwo poszukuje nowych kierowców.

Firma zapewnia też, że nie boi się o dalszą współpracę z klientami z Niemiec. – Sygnalizowali nam, że wrócą, jak tylko zakończy się strajk – przekonuje Kurek. Tłumaczy, że firma werbuje kierowców nawet w dalekich krajach Kaukazu i Azji Środkowej, ponieważ polscy kierowcy coraz częściej wybierają pracę dla niemieckich pracodawców z powodu wyższych płac, ale i „niemieckiego socjalu”. Kurek zapewnia, że kierowcy pracujący dla grupy Mazur mogą – w zależności do stażu i doświadczenia – zarabiać nawet kilka tysięcy euro netto miesięcznie.

Natomiast kierowcy, z którymi Deutsche Welle rozmawiała jeszcze w trakcie strajku, mówili o realnej dniówce w wysokości jedynie 80 euro i licznych karach finansowych, które były przez firmę potrącane z wypłaty. Pracodawca – jak zaznaczali kierowcy – nie opłacał im również przysługujących po dwóch tygodniach w trasie noclegów w hotelu.

Branża transportowa rozdaje karty

Polska branża transportowa zatrudnia około miliona pracowników. Odpowiada za 5,7 proc. polskiego PKB. Od wstąpienia do UE polscy spedytorzy zawojowali kontynent, oferując o wiele niższe ceny usług. Przewóz towarów pomiędzy Polską a Niemcami to prawdziwy europejski jedwabny szlak. Firmy niemieckie – pomimo nacisków związkowców i polityków – nie mają wielkiego wyboru i są zależne od polskich podwykonawców. W Niemczech brakuje w tej branży chętnych do pracy, a w ciągu tej dekady nawet 40 proc. aktywnych zawodowo kierowców ciężarówek zamierza przejść na emeryturę.

Na poziomie unijnym od lat trwa batalia o większe uregulowanie branży transportowej. Spory toczą się o zasady delegowania kierowców spoza UE, rozliczania czasu ich pracy i wypoczynku.

Problemem jest także brak możliwości przeprowadzania wystarczających kontroli. Niemiecki urząd celny nie ma wystarczającej liczby pracowników. Także związki zawodowe i organizacje wspierające zagranicznych pracowników reagują dopiero w momencie, gdy sytuacja eskaluje, tak jak miało to miejsce w przypadku strajków byłych już kierowców grupy Mazur.

Źródło: onet.pl

Więcej postów