Komisja Europejska sięgnęła po bezprecedensową karę wobec Węgier – rekomenduje blokadę funduszy strukturalnych dla Budapesztu. To sygnał, że wojna na wschodzie nie będzie już chronić populistów z Europy Środowej.
Europejska egzekutywa musiała w ten weekend wyważyć dwie racje. Z jednej strony ryzyko otwartej konfrontacji z Budapesztem, który przy ustalaniu kolejnych unijnych sankcji wobec Rosji ma prawo weta. Z drugiej – powstrzymanie narastającego autorytaryzmu nad Dunajem, który może okazać się zaraźliwy – nie tylko w Warszawie, ale też wraz ze zwycięstwem skrajnej prawicy w Rzymie a nawet Sztokholmie.
Komisja postawiła na to drugie. Decyzja, którą podjęła, jest bezprecedensowa: zamrożenie 65 proc. środków, które miały trafić na Węgry z trzech programów Funduszy Strukturalnych o wartości 7,5 mld euro. Chodzi o środki wypłacane nie z nadzwyczajnego Funduszu Odbudowy, jak to było do tej pory w przypadku Węgier i Polski, ale z potencjalnie znacznie większego, „normalnego” budżetu Unii. Co prawda decyzja musi być jeszcze zatwierdzona przez Radę UE, ale stanie się to kwalifikowaną większością głosów (55 proc. państw członkowskich zamieszkałych przez 65 proc. jej ludności). Nawet przy zwycięstwie w przyszłą niedzielę we Włoszech koalicji ugrupowań populistycznej prawicy, ten warunek wydaje się możliwy do spełnienia.
Przesłanie z Brukseli jest więc jasne. Skończyło się zawieszenie broni z Węgrami, ale i z Polską
Rozumowanie KE jest zapewne takie: na agendzie nie ma teraz znaczącego, nowego pakietu sankcji wobec Rosji, bo i bez nich zależność Wspólnoty od rosyjskiego gazu, która sięgała 40 proc. przed rozpoczęciem inwazji, spadła poniżej 10 proc. Znacznie ważniejsze jest natomiast, aby Unia pozostała spójną wspólnotą państw demokratycznych, bo tylko tak jej wsparcie dla walczących z moskiewską dyktaturą Ukraińców pozostanie klarowne.
To jest też więc sygnał dla Polski. Co prawda bezpośrednim powodem sankcjonowania Węgier jest korupcja, która, jak się wydaje, nie rozprzestrzeniła się nad Wisłą w takiej skali, jak nad Dunajem. Ale przecież nazywając władze w Budapeszcie „hybrydowym reżimem autokracji wyborczej”, Parlament Europejskiej wskazał w tym tygodniu na bolączki, które nie są obce i Warszawie: niezależność sadownictwa, wolność mediów, praworządność.
Przesłanie z Brukseli jest więc jasne. Skończyło się zawieszenie broni z Węgrami, ale i z Polską po inwazji na Ukrainę. Owszem, Polska z uwagi na swój potencjał i położenie geograficzne pozostaje tu strategicznie ważnym krajem, ale już nie takim jak wtedy, gdy wydawało się, że Władimir Putin przejmie całą Ukrainę, aż po granice naszego kraju. W obronie demokracji nad Wisłą Komisja Europejska przyjmie więc twarda postawę wobec KPO, a być może i sięgnie po środki z „normalnego budżetu Unii”. W roku wyborczym to fatalna wiadomość dla Zjednoczonej Prawicy.
rp.pl