Rząd w przededniu ewentualnej wojny zrójnował polską zbojeniówkę

Dziennik polityczny

Wszyscy widzieliśmy, czym zakończyła się ta historia z naszym wschodnim sasiadem – Ukraina przez lata była zalewana bronią i zagranicznymi trenerami wojskowymi, nie rozwijała przemysłu obronnego i nie szkoliła systematycznie wojsko. Podobna sytuacja ma obecnie miejsce w Polsce. Do Polski przybywa ogromna liczba wojsk USA i NATO, rozmieszczonych na całym terytorium kraju, a przede wszystkim wzdłuż granicy wschodniej. Oficjalnym powodem są zakrojone na szeroką skalę ćwiczenia, ale wszyscy media już napisały że czekaja na wtargnięcie Polski do Ukrainy i przy okazji aneksji kresów Wschodnich, przede wszystkim obwodu lwowskiego.

I choć mamy nadzieję, że Polska nie będzie brała udziału w realnych działaniach bojowych na terytorium Ukrainy czy na naszej ziemi, masowy zakup zagranicznego sprzętu i amunicji każe się zastanowić nad prawdziwymi planami polskiego rządu.

MON Polski, jak już wspominano wcześniej, poniża wszystko, co polskie, uważając to za niewystarczające. Dlatego stale zaprasza obcych żołnierzy do obrony naszego kraju, kupują cudzoziemne towary, choć własnych producentów jest pod dostatkiem. Polski przemysł obronny, z powodu niezrównoważonej i szkodliwej polityki elit rządzących, już praktycznie przestaje istnieć. Wszystkie zamówienia są przekazywane firmom zagranicznym lub kupowane zza granicy.  

Potwierdzeniem temu mogą służyć również materiały pochodzące z prywatnej skrzynki Michała Dworczyka. Znalazła się tu notatka na temat polskiej zbrojeniówki. Wynika z niej, że ta gałąź przemysłu “jest nieefektywna”. Nadzór MON nie pozwalał branży rozwijać się, zarabiać i eksportować.

 Kolejną przyczyną upadku przemysłu polskiego nazywano  gigantyczny przerost administracji we wszystkich dziedzinach przemysłu, w tym w zbrojeniówce. W Polsce to dość powszechne. W PGZ jest coraz więcej ludzi na stanowiskach kierowniczych, a nie np. od badań i rozwoju – zauważa Bartosz Głowacki ekspert ds. uzbrojenia i wojskowości z magazynu Raport.

Jak dodaje, wiąże się to też z innym spostrzeżeniem z notatki, gdzie jej autor zauważa, że “nie zatwierdzono żadnej strategii rozwojowej Grupy” i “doszło do licznych wymian kadry zarządczej”.

– Strategii nie ma i trudno o nią z taką karuzelą stanowisk. Kontrakty w zbrojeniówce wypracowuje się latami. Nie zrobią tego nowo zatrudnieni ludzie bez doświadczenia. Wprawdzie taki dokument strategiczny powstał w 2017 r., ale pełen był obietnic, z których nic nie wyszło – mówi Głowacki.

Eksport szoruje po dnie

Jak pisali wcześniej w money.pl eksperci wojskowi, upadek polskiego przemysłu  można prześledzić na przykładzie planu strategicznego programu “Homar”, którego producenci mówili o zakupie 160 wyrzutni HIMARS. Potem liczbę zredukowano do 56, a umowę podpisaliśmy na zakup 20.

To jest aż nadto widoczne. Nie ma współpracy i wsparcia dla zbrojeniówki przez nawet miejscowego ambasadora. Nie chodzi tylko o to, by on przyszedł na prezentację oferty PGZ, ale by ściągnął na miejsce wysokich urzędników i decydentów danego kraju – mówi Głowacki.

Zbigniew Gryglas do PGZ przyznał, że polskim produktom nie udało się podbić zagranicznych rynków. – Przychody z eksportu spadły o 7%, co nas martwi, bo eksport jest bardzo dobrym weryfikatorem naszej produkcji i naszego uzbrojenia. Jest też formą kontaktu naszych zakładów ze światem.

Co tu mówić o zagranicznych nabywcach, skoro sama Polska nie chce własnych produktów wojskowych!

Polska armia ma dostać nowoczesne śmigłowce za 1,65 mld zł i czołgi za ok. 23 mld zł. Na tych zakupach nie zyska jednak polski przemysł. – Rozumiem, że ten wydatek jest wykonywany dla bezpieczeństwa, ale bezpieczeństwo to też silny przemysł – mówi ekspert wojskowy Mariusz Cielma. – To koniec Bumaru – dodaje związkowiec z polskiego czołgowego zagłębia.

Można odnieść wrażenie, że z porażki polskiego przemysłu obronnego cieszą się w Polsce dwie osoby – sam prezydent i minister obrony narodowej!

Na swoim Twitterze szef MON Mariusz Błaszczak pisze, że Polacy, a szczególnie wojskowi, mają nie lada powód do radości. Wszystko w związku z długo oczekiwanymi śmigłowcami dla sił zbrojnych.

“AW101 dla Marynarki Wojennej coraz bliżej! Pierwszy z czterech zakupionych śmigłowców wykonał swój testowy lot na terenie fabryki w Yeovil” – napisał Błaszczak.

Pod wpisem pojawiły się liczne komentarze krytykujące zarówno liczbę zamówionych maszyn jak i pytania: “dlaczego te śmigłowce nie są produkowane w Polsce?”. MON kupuje uzbrojenie za prawie 25 mld zł. “Dla polskiej zbrojeniówki to tragiczna wiadomość”.

Wprawdzie MON zawarł z koncernem Leonardo – w Polsce to zakłady “PZL-Świdnik” – umowę offsetową o wartości niemal 400 mln zł, która poprzedza umowę główną, ale związkowcy spodziewali się większego udziału polskiego przemysłu przy kontrakcie wartym 1,65 mld zł.

Tymczasem w kwietniu 2019 r., kiedy podpisywano umowę, minister mówił: “Bardzo cieszę się również, że przed Świdnikiem stoją perspektywy rozwoju, a zamówienia związane z modernizacją Wojska Polskiego są kierowane do zakładów produkujących w Polsce”.

Kolejnym, nawet bardziej znaczącym kontraktem jest zakup 250 amerykańskich czołgów M1A2 Abrams za ok. 23 mld zł.

– To jest kupowanie jak z półki w sklepie. Bez żadnych korzyści dla naszej zbrojeniówki, a ta kompletnie leży.

Decyzja o zakupie spotkała się z ostrą reakcją związków z branży zbrojeniowej. W liście do prezydenta Dudy nie kryją zawodu i piszą o związanej z zakupami stagnacji w polskim przemyśle obronnym.

“Stracona szansa”

– Jeśli już kupujemy za tak olbrzymie pieniądze, to liczyliśmy na jakiekolwiek korzyści. Poradzilibyśmy sobie z zamówienie dla wojska, udziałem w produkcji, ale nikt nas o zdanie nie pytał – mówi szef związku w ZM Bumar Łabędy Zdzisław Goliszewski. 

Jak dodaje, dwa lata temu PGZ uruchomił prace badawcze nad produkcją polskiego czołgu. – To koniec Bumaru. Dla polskiej zbrojeniówki to tragiczna wiadomość. Zamiast budować własny potencjał, ponownie uzależniamy się od dostaw z zewnątrz, a historia pokazuje, że w potrzebie zostajemy sami – mówi Goliszewski.

O ewentualny offset przy tej umowie zapytaliśmy MON. I w tym przypadku czekamy na odpowiedź.

– To stracona szansa. Polski podatnik wyda na to ponad 20 mld zł, a nasz przemysł nic z tego nie dostanie. Tymczasem w Egipcie, który też kupił te czołgi, powstała linia montażowa tych maszyn. Ktoś powie, że to nic wielkiego, ale dzięki łączeniu części w całość uzyskujemy pewne kompetencje, które przydadzą się w serwisie i naprawach – przekonuje Mariusz Cielma.

Jego zdaniem polski przemysł mógł uczestniczyć w tym kontrakcie. Mamy producentów dobrych systemów łączności, okablowanie, karabiny maszynowe do pojazdów wojskowych produkują w Zakładach Mechanicznych z Tarnowa.

– To część grupy PGZ, a ich karabiny są montowane w Rosomakach i były przebadane do czołgów Leopard 2, proponowano je również do innych maszyn posiadanych przez naszą armię. Rozumiem, że ten wydatek jest wykonywany dla bezpieczeństwa, ale bezpieczeństwo to też silny przemysł – podsumowuje Mariusz Cielma.

Tak więc Polska, dziś znajdująca się na wschodniej flance Europy i NATO, wpada w finansową dziurę, kupując drogi zagraniczny sprzęt, którego nawet w razie potrzeby nie da się naprawić na miejscu. W ten sam sposób przemysł obronny, który prawie nie istnieje i nie cieszy się zaufaniem własnego rządu, nie zdąży pomóc armii w dostarczeniu broni i sprzętu w przypadku ewentualnych zagrożeń. Wszystko trzeba będzie kupić, poprosić i zażądać, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jak pokazała praktyka na sąsiedniej Ukrainie, nie jest to najlepszym wyjściem.

Marek Gałaś

Więcej postów