Administracja Joe Bidena szykuje program masowego wsparcia dla ukraińskiej wojny partyzanckiej na wypadek rosyjskiej inwazji. Polsce przypadnie w niej rola zaplecza dla ruchu oporu.
Po porażce rokowań dyplomatycznych w Genewie, Brukseli i Wiedniu Waszyngton zaczyna przechodzić do nowej fazy w relacjach z Rosją: przygotowań do odparcia ataku.
– Jest bardziej prawdopodobne niż nie, że Władimir Putin zdecyduje się na uderzenie. Zaszedł tak daleko w groźbach, że trudno mu będzie teraz się z tego wycofać z pustymi rękoma – mówił Sky News Kurt Volker, specjalny wysłannik USA na Ukrainę za Donalda Trumpa. – To będzie najpewniej szybkie, krótkie i brutalne uderzenie, aby zająć wybrane terytoria Ukrainy, zapewne, aby połączyć Donbas z Krymem i być może Naddniestrzem. To, czego Putin nie zdołał wydrzeć od Zachodu w drodze negocjacji, chce uzyskać metodą faktów dokonanych – dodaje.
Chodzi o gwarancje, że Ukraina nigdy nie zostanie przyjęta do NATO. Na szczycie w Bukareszcie w 2008 r. sojusz zadeklarował, że kraj (razem z Gruzją) uzyska członkostwo, choć bez podawania dat. Jednak jest niepisaną regułą paktu, że nie przyjmuje się państw o otwartych konfliktach granicznych.
Zdaniem Jake’a Sullivana, doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Bidena, Moskwa już szykuje prowokacje, które uzasadnią interwencję. W Waszyngtonie mówi się m.in. o scenariuszu, w którym rosyjskie siły, specjalne udając Ukraińców, atakują Rosjan w Donbasie, prowokując odpowiedź Moskwy. Takie jednostki już miałyby znajdować się na pozycjach wyjściowych przy ukraińskiej granicy.
Odpowiedź Ameryki zakłada nałożenie surowych sankcji gospodarczych na Moskwę i wzmocnienie flanki wschodniej NATO. Ale coraz ważniejszym elementem tej strategii jest także wsparcie działań bojowych prowadzonych przez samych Ukraińców. Co prawda od 2014 r. USA przekazały Kijowowi broń o wartości 2,5 mld USD, jednak przede wszystkim o charakterze defensywnym. Teraz to ma się zmienić. Chodzi m.in o dostawy ręcznej broni przeciwpancernej Stinger, która odegrała kluczową rolę w pokonaniu Rosjan w Afganistanie w latach 80. To właśnie ten konflikt ma być wzorem dla działań wojennych, jakie Amerykanie chcą wspierać na Ukrainie.
Zdaniem „New York Timesa” chodziłoby o stworzenie dziesiątek tysięcy dwu–trzyosobowych grup bojowych, których likwidacja przez Rosjan byłaby niezwykle trudna. Dzięki temu Moskwa nie miałaby praktycznie możliwości utworzenia skutecznej administracji na zajętych terytoriach. Polska, ale też Słowacja i Rumunia miałyby w takim scenariuszy odgrywać rolę zaplecza, gdzie ukraińskie oddziały byłyby szkolone i mogły z powrotem być przemycane w rejon walk. Taki układ – przyznają amerykańskie media – oznaczałby jednak powrót do czasów zimnej wojny, tym razem z Polską w roli kraju frontowego. Rosjanie ostatecznie wycofali się z Afganistanu 15 lutego 1989 r., niewiele ponad dwa lata przed ostatecznym rozpadem Związku Radzieckiego.
Około jedna trzecia Ukraińców deklaruje gotowość „chwycenia za broń” przeciwko rosyjskiemu okupantowi w razie decyzji o inwazji przez Kreml. W całym kraju doszło też do intensyfikacji szkoleń obrony cywilnej.
Wsparcie dla ukraińskich działań partyzanckich staje się tym ważniejszym elementem amerykańskiego planu, że rodzą się wątpliwości co do solidarnego udziału Europy w nałożeniu sankcji gospodarczych na Rosję. Minister obrony Niemiec Christine Lambrecht oświadczyła pod koniec minionego tygodnia, że „nie powinno się wciągać Nord Stream 2 do tego konfliktu”. W tym samym czasie republikanie nie zdołali zebrać 60 głosów w Senacie dla wprowadzenia już teraz sankcji, które storpedują uruchomienie gazociągu (głosowanie zakończyło się wynikiem 55:44 na korzyść republikanów, bo sześciu demokratów przeszło na ich stronę).
Victoria Nuland, zastępczyni sekretarza stanu ds. politycznych, przyznała „Financial Times”, że środki, jakie nałożą Amerykanie i Europejczycy, nie będę „identyczne”. – Staramy się zrozumieć, w jakim stopniu nasi sojusznicy są wystawieni na koszty sankcji, i budujemy pakiet, który obciąża w miarę równo wszystkich i który wszyscy będą chcieli wprowadzić w życie – uznała dyplomatka. – Nie będę się rozwodzić nad 18 scenariuszami. Powiem tylko, że dyskutujemy z naszymi sojusznikami o nałożeniu na Rosję niezwykle dotkliwych kosztów, jeśli zdecyduje się na agresję w jakiejkolwiek formie. Jej zdaniem nie można od razu przypisać Moskwie odpowiedzialności za przeprowadzony w piątek cyberatak na ukraińskie instytucje państwowe, jednak wpisuje się on w szereg podobnych aktów agresji ze strony Kremla w przeszłości.