Mówienie, że na inflację wpływają tylko ceny gazu, prądu, emisji CO2, jest kłamstwem

Mówienie, że na inflację wpływają tylko ceny gazu, prądu, emisji CO2, jest kłamstwem

– Cały czas słyszymy, że inflacja przyszła do Polski zza granicy. Tyle tylko, że w Polsce wzrosła jeszcze zanim wybuchła pandemia – mówi w rozmowie z Gazeta.pl dr Sławomir Dudek. – Być może nawet rząd chce, by inflacja urosła do jakiegoś absurdalnego poziomu, by zrzucić ją na wroga – na Putina, albo na Unię – dodaje.

Inflacja w Polsce osiągnęła poziom niemal 8 proc. Według najnowszej prognozy, którą przedstawił Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, inflacja może wzrosnąć w przyszłym roku do poziomu 8,2 proc. 

Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że utrata wartości pieniądza to skutek przede wszystkim drożejącego gazu i energii elektrycznej. Jako winnych szef rządu wskazuje Moskwę i Brukselę – Putin ma podnosić ceny błękitnego paliwa, a UE ma odpowiadać za rosnące ceny uprawnień do emisji CO2. 

Czy inflacja została zaimportowana do Polski? W rozmowie z Gazeta.pl wyjaśnił to dr Sławomir Dudek z SGH, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Robert Kędzierski, Gazeta.pl: „Inflacja jest zaimportowana, przyszła z podwyższonych cen gazu, podniesionych cen surowców oraz na skutek ratowania miejsc pracy” – mówi premier Mateusz Morawiecki. Mówi więc: To nie nasza wina. Ma rację? 

Dr Sławomir Dudek. Rząd powtarza tę tezę jak mantrę. Cały czas słyszymy, że inflacja przyszła do Polski zza granicy, a odpowiadają za nią wysokie ceny gazu i uprawnień do emisji CO2. Ale narracja rządu jest kłamliwa, nieprawdziwa.

Mocne słowa.

Bo wcześniej rząd twierdził, że inflację wywołała epidemia COVID, pozrywane łańcuchy dostaw. Tyle tylko, że inflacja w Polsce wzrosła do 5 proc. jeszcze zanim wybuchła pandemia – wiosną 2020 roku. To obala tezę, że rząd za inflację nie odpowiada. Teraz Mateusz Morawiecki znalazł nowego wroga. Za inflację obwinia wysokie ceny prądu, paliw, gazu.

A nie jest tak? 

Oczywiście, że te ceny na inflację w Polsce wpływają. Ale nie są jedynym czynnikiem. Mamy jednak, jak cały świat, narzędzia, które pozawalają zobaczyć inflację bez paliw, energii czy żywności. To inflacja bazowa. I ona, według Eurostatu, jest od początku 2020 roku, czyli przed kryzysem wywołanym COVID-19, jedną z najwyższych w UE. Przez ostatnie dwa lata byliśmy pod tym względem albo najgorsi, albo przynajmniej na podium.

Rząd w jednym ma rację: ceny uprawnień do emisji CO2 znacząco wzrosły.

Rząd tak narzeka na drogie uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, ale nie przyznaje się, że na nich zarabia. I to całkiem sporo. W ostatnich latach, szczególnie dwóch ostatnich, sprzedaż uprawnień przyniosła 60 mld zł. Gdzie są te pieniądze? Zostały przejedzone. Finansowały transfery społeczne. A powinny finansować transformację energetyczną. Po to są. Tania energia nie bierze się z czasowego obniżenia podatków. Tarcza antyinflacyjna rządu rachunki Polaków obniży tylko o trochę i tylko na chwilę. A potem będą płacić za to, że rząd przejadł pieniądze, za które powinien zmieniać naszą energetykę.

Mało tego. Spółki energetyczne otrzymały pewną pulę uprawnień za darmo. Mogły je wykorzystać, ale tylko pod warunkiem odpowiedniego inwestowania. Środków nie wykorzystały, oddały je do budżetu, a rząd je sprzedał. By mieć na 500 plus. Tempo wymiany kopciuchów jest niewielkie, fotowoltaika jest dobijana, farmy wiatrowe nie istnieją, a rząd wydaje miliardy na cele społeczne.

Kiedy w Polsce zaczął się problem z inflacją? 

Wystarczy spojrzeć na okres sprzed kryzysu, wziąć pod uwagę dane z grudnia 2019 roku, by przekonać się, że inflacja w Polsce – bazowa, bez cen żywności, paliw, energii, gazu – wzrosła w Polsce o ponad 10 proc. Do listopada. A w strefie Euro? Do 2,5 proc. Czyli ceny bazowe w Polsce urosły czterokrotnie bardziej. To jest właśnie efekt rozdawnictwa, drukowania pieniądza i kompletnego lekceważenia inflacji.

Rząd mówi: Inflacja to nie jest tylko problem Polski.

Oczywiście, inflacja jest problemem globalnym. Ale to dla nas jeszcze gorzej. Bo nie dość, że działają na nas czynniki wewnętrzne, widoczne przede wszystkim w inflacji bazowej, to działają i zewnętrzne. Te, co na innych. A to oznacza, że obroty naszej gospodarki są na czerwonym polu od początku 2020 roku. Świat na takim rozgrzanym silniku jedzie dopiero od kilku miesięcy. Premier Morawiecki mówi, że inne kraje UE też zmagają się z inflacją. Tyle że na przykład Niemcy jeszcze niedawno miały deflację. Ich gospodarka przegrzewa się krótko, a nasza bardzo długo. Mówienie, że na inflację wpływają tylko ceny gazu, prądu, emisji CO2, jest kłamstwem. I w to kłamstwo wpisuje się narracja NBP, który nagle zaczął kwestię inflacji bazowej pomijać.

Czy Polacy mają się pogodzić z wysoką inflacją?

Obawiam się, że rząd, premier Mateusz Morawiecki, już się z nią pogodzili. Być może nawet rząd chce, by inflacja urosła do jakiegoś absurdalnego poziomu, by zrzucić ją na wroga – na Putina, albo na Unię.

Myślę, że inflacja wymknęła się rządowi spod kontroli, że planował przekuć ją na swoją korzyść. Bo podatek inflacyjny jest dla budżetu dobry, rosną wpływy, spada koszt obsługi zadłużenia. Tyle że rząd przeholował. I zamiast inflacji na poziomie maksymalnym 5 proc., mamy już 8 proc, a być może zaraz będziemy mieli poziom dwucyfrowy.

Nie wiemy, jak będzie, bo zarówno działania rządu jak i Narodowego Banku Polskiego są nieprzewidywalne. Skoro nagle, w ciągu jednego wieczora, przez Sejm może przejść „lex TVN”, wszystko jest możliwe. Ja jednak na odpowiedzialność rządu liczę. Obawiam się jednak, że skoro rząd lekceważył inflację, gdy ta dobijała do 4 proc, to będzie ignorował ją dalej. Mam nadzieję, że nowi członkowie RPP, który obejmą stanowisko na początku roku, sprawią, że NBP nie będzie już tak łatwo mógł prowadzić swoich rozgrywek. Obawiam się też, że rząd, który od dawna stąpa po cienkim lodzie, może mieć tylko jeden scenariusz dla Polski: Po nas choćby potop.

gazeta.pl

Więcej postów