Europa powinna mieć siły szybkiego reagowania – uważa europoseł Radosław Sikorski.
Ta koncepcja, z mojej inicjatywy, już znalazła się w dokumentach unijnych. Jest w raportach na temat bezpieczeństwa UE, ale także w tzw. kompasie strategicznym przyjętym przez gremia europejskie. Znalazła się także w propozycjach największej grupy w Parlamencie Europejskim – Europejskiej Partii Ludowej. Kolejna propozycja to stworzenie urzędu komisarza do spraw obronności, Rady do spraw Obronności, połączonego dowództwa, które mogłoby dowodzić operacjami, no i zwiększenie budżetu. Co istotne, po raz pierwszy są środki na ten cel. Chociaż z powodu pandemii zostały one okrojone z 13 do 7 mld euro. Wszyscy przecież widzimy rosnące zaangażowanie Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie. Przedstawiciele administracji tego kraju przyznają, że nie mają zdolności do prowadzenia dwóch wojen jednocześnie. Tymczasem prezydent Putin otwarcie nam grozi.
Czy NATO nie jest już twardym gwarantem bezpieczeństwa europejskiego?
Jest. NATO jest niezbędne do odstraszania Rosji. Ale Unia Europejska jeszcze przez wiele lat nie będzie do tego zdolna. A to niejedyne zagrożenia. Na przykład mamy do czynienia z przejmowaniem całych połaci Afryki Północnej przez różne grupy terrorystów czy rosyjskich najemników, zagrożeniami migracyjnymi na wschodzie. NATO nie jest właściwym instrumentem odpowiedzi na te zagrożenia, bo jest sojuszem wojskowym. Tak jak Stany Zjednoczone nie proszą nas o wzmacnianie ich granicy z Meksykiem, tak i my nie możemy się spodziewać, że USA będą utwardzały naszą politykę migracyjną. A Europejczycy przecież domagają się, żeby granica była kontrolowana.
Czy możliwe jest, że Stany Zjednoczone, tak jak wycofały się z Afganistanu, tak samo mogą się wycofać z Europy?
Trzeba zdać sobie sprawę z tej ewentualności. To nie wynika tylko z woli Stanów Zjednoczonych, ale zdolności ich sił zbrojnych. Gdyby wybuchła wojna o Tajwan, Stany Zjednoczone nie będą zdolne do udzielenia nam pomocy wojskowej. Przypomnę, że ZSRR zdusił powstanie węgierskie w 1956 r., gdy Zachód zajmował się kryzysem sueskim. Stąd moja propozycja, żeby tworzyć drugą „polisę ubezpieczeniową”, czyli NATO jako polisa OC, a europejska obronność jako – AC. Doceniam prześwity racjonalności u obecnie rządzących Polską, którzy czasami mówią o armii europejskiej, a nawet Unii Europejskiej dysponującej bronią atomową. Tyle że chyba nie są w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądałoby zarządzanie armią europejską czy użycie broni atomowej, w sytuacji gdy jednocześnie ich zdaniem Unia Europejska ma wrócić do korzeni, czyli stać się tylko strefą wolnego handlu.
Tworzy się pewien klimat, bo Europejczycy czują się zagrożeni. Mają za sobą doświadczenia czterech lat rządów prezydenta Donalda Trumpa, który powiedział, że nie będzie bronił Czarnogóry, mimo że jest w NATO. Stwierdził też, że ufa bardziej Putinowi niż FBI. To wstrząsnęło bezpieczeństwem Europejczyków i zaufaniem do USA. A przecież nie możemy wykluczyć powrotu trumpizmu do władzy.
Z drugiej strony tworzenie takiej formacji wynika z negatywnego odbioru istniejących od 20 lat grup bojowych UE, które jeszcze nigdy nie zostały użyte. Koncepcja legionu lub sił szybkiego reagowania – o nazwę nie ma co się spierać – powinna uniknąć błędów grup bojowych UE. Przypomnę – grupy takie to trzy bataliony w dyżurze rocznym z trzech państw członkowskich, które w sytuacji kryzysowej musiałyby jednocześnie zgodzić się na ich użycie i za to zapłacić. Ja mówię o jednostkach, na początku w sile brygady, liczącej kilka tysięcy żołnierzy, złożonych z ochotników państw członkowskich, finansowanych z budżetu obronnego UE i podporządkowanej Radzie do spraw Obrony.
Zaraz po wojnie pomysł stworzenia legionu europejskiego miał generał Władysław Anders, ale realnie takie ochotnicze wojska od wielu lat ma Francja. Czy Legia Cudzoziemska ma stanowić wzór dla europejskiej formacji?
Legia Cudzoziemska różnie się kojarzy – mnie akurat dobrze, bo to są żołnierze doskonale wyszkoleni i gotowi walczyć. Zakładam, że w takiej jednostce mogliby służyć także żołnierze z krajów, które niezbyt poważnie traktują swoją obronność, a może nawet z krajów stowarzyszonych z UE. To jest do dyskusji.
Generalnie chodzi o to, aby Unia Europejska, najbogatsza strefa wolnego handlu na świecie, nie była bezbronna, lub tylko była na łasce dyktatorów czy bardzo odległych sojuszników.
W jakich sytuacjach można byłoby użyć tych sił?
Jakiś czas temu przemytnicy ludzi opanowali porty libijskie i zaczęli wysyłać tysiące migrantów do Europy, co wywołało falę populizmu i przyczyniło się do brexitu. Wyobrażam sobie, że w takich sytuacjach operacje wojskowe przeprowadziłyby europejskie siły szybkiego reagowania i np. opanowały porty, uniemożliwiając szmuglerom realizację ich brudnego procederu.
Czy taka formacja przydałaby nam się dzisiaj na granicy polsko-białoruskiej?
Tak, ale mówimy o tym czysto hipotetycznie, bo mamy przecież rząd, który nawet Frontexu, który ma siedzibę w Warszawie, nie dopuszcza do granicy na wschodzie. Zawsze gdzieś w Unii będziemy mieć tępych nacjonalistów. Uważam, że „nastroszenie się” wobec Łukaszenki czy Putina i pokazanie, że mają do czynienia nie tylko z nami, ale z całą Unią Europejską leży w żywotnym polskim interesie narodowym.
Jak szybko takie wojska mogłyby powstać? Kto w Unii jest za?
Największa partia w Parlamencie Europejskim, prezydent Emmanuel Macron chyba też, zresztą wspominał on o takich siłach, prezentując szerszą koncepcję tworzenia mocarstwa europejskiego. Brytyjczycy są poza Unią, więc nie będą przeszkadzali. Ale też z władzami polskimi nigdy nic nie wiadomo, bo Kaczyński, jak wstanie prawą nogą z łóżka, to mówi, że jest za armią europejską, a jak lewą, że jest przeciwny, i że powstanie IV Rzesza.
Jarosław Kaczyński w jednym z wywiadów odwoływał się do koncepcji swojego brata o armii europejskiej, w skład której mogłyby wchodzić wydzielone jednostki narodowe Sił Zbrojnych. Czy parlamenty narodowe zgodziłyby się na taki krok?
Przypomnę, że Polacy dowodzili wielonarodową dywizją w Iraku, w jej skład wchodziły kontyngenty z różnych krajów. Każdy z nich miał inne zasady użycia broni, wyjazdu z bazy itd. Dla dowódców to był wielki koszmar, a to była tylko misja pokojowa. Chodzi o to, aby uniknąć tych błędów w przyszłości. Bo jest i tak, że niektóre parlamenty chcą ręcznie sterować swoim batalionem, a inne narzucają bardzo restrykcyjne zasady użycia wojska. Tak przecież nie można prowadzić wojny.
Przy koncepcji ochotniczych sił szybkiego reagowania nie musimy się tego obawiać.
Ale przecież tymi ochotnikami powinni dowodzić doświadczeni oficerowie ze stałego unijnego dowództwa, wyjęci ze struktur dowódczych poszczególnych krajów UE.
Mamy już przecież europejskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, w którym są dyplomaci delegowani przez kraje członkowskie. Warto skorzystać z tego rozwiązania.
Czy przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, była minister obrony RFN, jest zwolenniczką takiej formacji?
Rozmawiałem z nią na ten temat przed jej przemówieniem o stanie Unii. Pani przewodnicząca wyraziła poparcie dla tej koncepcji, ale przerzuciła decyzje na kraje członkowskie.
Uważam, że dzisiaj Europejczycy nie podchodzą poważnie do obronności. Pomimo że mamy zapisy traktatowe o wspólnym bezpieczeństwie, tak naprawdę nic poważnego w tym zakresie się nie dzieje. Zadaję sobie pytanie, co musi się stać, jaka katastrofa musi nastąpić na granicach Unii Europejskiej, żeby większość przywódców Europy doszła do wniosku, że trzeba coś zrobić. Czy najazd Putina na Ukrainę wystarczająco ich wystraszy i zdopinguje do działania?