Na pierwszym miejscu wśród ważnych zdarzeń roku 2021 wymieniłbym gwałtowny wzrost inflacji. Szalejąca drożyzna już zaczęła niweczyć na razie propagandowe skutki dopiero oczekiwanych obniżek podatków przewidzianych w Polskim Ładzie. Pomimo rozmaitych osłon to może być fala, która skruszy pozycję Zjednoczonej Prawicy – ocenia w „Fakcie” Piotr Zaremba, publicysta „Plus Minus” i „Dziennika Gazety Prawnej”
Czy będzie to sprawiedliwe? Wiele przyczyn tej inflacji znajduje się poza Polską – to trend ogólnoświatowy. Ceny energii harcują także z powodu ambitnej polityki klimatycznej, którą PiS uważa najwyżej za zło konieczne. Ale to bez znaczenia, opozycja dostała bat na rządzących. Skądinąd ekonomiści obwiniają pisowskiego prezesa NBP, że powinien wcześniej podnosić stopy procentowe.
Drugim dramatycznym zdarzeniem jest prowadzona od lata hybrydowa wojna Białorusi przeciw Polsce przy użyciu imigrantów. Przyniosła ona w Polsce ostry podział wewnętrzny. Opozycja żąda od polskich władz równocześnie większej skuteczności w powstrzymaniu fali ludzi i większego humanitaryzmu, co nie jest logiczne. A organizacje bliskie opozycji niemal otwarcie opowiadają się za otwarciem granicy. Zarazem ten kryzys tak trudny dla polskich służb granicznych, okazał się mimowolnym „prezentem” dla pisowskiej władzy. To jeden z ostatnich tematów, w których może ona liczyć na poparcie większości Polaków. Opozycja wpadła w pułapkę totalnej polaryzacji. Deklaratywnie odrzuca agresję Łukaszenki, a momentami zdaje się powielać jego propagandę.
Przepychanki na wschodniej granicy stały się zapowiedzią jeszcze groźniejszego wyzwania. Rosja, wywołując wrażenie, że zagraża Ukrainie agresją, próbuje wymusić na USA głębokie ustępstwa geopolityczne. Nie tylko rezygnację z wprowadzenia Kijowa do NATO, ale nawet wycofanie wojsk amerykańskich z Polski. Skutki poznamy w 2022 r.
Trzecim fundamentalnym kryzysem jest starcie Polski z Unią Europejską o fundusze. Spór o praworządność w Polsce, zwłaszcza o tzw. reformę sądów, zaczął się wcześniej. Ale w tym roku stawką są gigantyczne środki z europejskiego Planu Odbudowy. PiS może być uznany przez Polaków za winnego, że tych pieniędzy nie udało się pozyskać. Rządzący bronią marnej, bijącej w sądową niezawisłość reformy. Ale w tle mamy też wojnę ustrojową – o model Unii Europejskiej. Polski rząd odrzuca szeroką ingerencję Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w nasze wewnętrzne sprawy, nie tylko w politykę wobec sądów (wyrok TSUE zamykający kopalnię w Turowie). Pod koniec roku nowa koalicja rządowa w Niemczech uznała za cel zmianę Unii w państwo federalne. Spycha to PiS na pozycje eurosceptyczne. Premier Morawiecki mówi o europejskich partnerach językiem niewiele się różniącym od języka Zbigniewa Ziobry. Więc nie udało mu się zdyskontować faktu, że w sprawie imigrantów to stanowisko pisowskiego rządu bliższe jest oczekiwaniom Unii niż lamenty opozycji nad losem ludzi przekraczających nielegalnie granicę.
Relacje z Europą mają chyba większy wpływ na notowania niż trwająca drugi rok pandemia. Zaostrza się spór o przymus szczepień wobec kolejnych fal COVID-19, polski rząd próbuje tu iść środkiem drogi, inaczej niż większość państw Europy. Technicznie akcja szczepień mu się udała. Problemem jest opór znacznej części Polaków wobec szczepionek.
Na koniec dwie zmiany personalne. Powrót Donalda Tuska do Polski i odzyskanie przez niego kierownictwa nad PO nieco wzmocniły tę formację. Tusk narzucił swój styl: niezwykle ostrego personalnego ataku na liderów PiS i pewnego unikania wyrazistości ideowej. Przy wszystkich jego kłopotach z przekonaniem do siebie innych partii opozycyjnych, jest naturalnym kandydatem opozycji na premiera. I propagatorem hasła wspólnych opozycyjnych list.
Eliminacja ze Zjednoczonej Prawicy Jarosława Gowina tylko z pozoru oznacza stratę ledwie kilku głosów posłów, którzy pozostali mu wierni. PiS nadal wygrywa głosowania w Sejmie – nikłą przewagą. Ale stabilny układ trzech podmiotów: PiS, Solidarnej Polski i Porozumienia został zastąpiony koniecznością szukania poparcia u sejmowej drobnicy. Co uzależniło rząd od ludzi o tak wątpliwej reputacji, jak Łukasz Mejza, dopuszczony od razu do rządu, choć reprezentował głównie samego siebie. Na koniec roku był to poważny kłopot wizerunkowy obecnej władzy.