Noszą mundury, są zamaskowani. Wyłapują w lasach uchodźców, a tych, którzy uchodźcom pomagają, zatrzymują. Wyciągają z samochodów, mierzą do nich z długiej broni. Budzą na Podlasiu strach.
Kiedy mnie zaatakowali, bardzo się bałem – mówi Jakub Sypiański, wolontariusz Grupy Granica. Jest historykiem Bliskiego Wschodu, zna arabski i turecki, więc kiedy zaczął się kryzys na granicy, poczuł, że może się na Podlasiu przydać.
Pod koniec listopada wracał późną nocą do domu niedaleko Hajnówki. Na skrzyżowaniu przed Michałowem zobaczył nieoznakowany samochód z niebieskim światłem w środku. Chwilę poczekał, bo tamten miał pierwszeństwo, ale w końcu ruszył. Samochód za nim.
– Po chwili zajechał mnie z boku, dał znać, że mam się zatrzymać. Wysiedli mężczyźni w mundurach i z karabinami, kazali otworzyć okno. Sięgnąłem po komórkę, chciałem nagrywać. Tamci zaczęli szarpać drzwi, wyrwali kluczyki ze stacyjki, próbowali mnie wyciągać siłą z samochodu za nogi. Uratowały mnie zapięte pasy. Odpuścili – opowiada.
Udało mu się włączyć telefon, nagrał rozmowę z napastnikami. Pytali, dokąd jedzie i czy na pinezkę. Czyli na wezwanie od uchodźców, którzy przekroczyli polsko-białoruską granicę, podają swoją lokalizację i proszą o pomoc.
– Nie powiedzieli, kim są. Kilka minut później przyjechał samochód Straży Granicznej. Ktoś wysiadł, napastnicy zdawali mu relację. Słyszałem, jak mówią, że jestem Polakiem i „zacząłem spier…”. Kiedy dotarli moi przyjaciele, pogranicznicy zaczęli nas legitymować. Potem przyjechała policja, wymienili informacje i Straż odjechała, nie sporządziła żadnej notatki – opowiada Sypiański.
Kilka godzin później rzecznik prasowy Wojsk Obrony Terytorialnej Marek Pietrzak napisał na Twitterze, że w Michałowie zatrzymano pojazd, którego „kierowca zachowywał się podejrzanie i zaczął uciekać, był agresywny”.
Jakub Sypiański do dziś nie może przestać myśleć, że skoro coś takiego spotkało Polaka jadącego samochodem przez wioskę, to jak bardzo bezbronni są uchodźcy w lasach. Oni nie nagrają interwencji, nie nagłośnią jej w mediach. – Tacy ludzie jak ci, którzy mnie napadli, mogą z nimi zrobić wszystko.
Tajna grupa, trupie czaszki
Bartek wie, co mogliby zrobić. Był niedawno ze znajomymi na akcji w lesie, ale kiedy dotarli do miejsca, gdzie mieli spotkać uchodźców, już ich tam nie było, zniknęli. – Spotkaliśmy za to Straż Graniczną, pojawiła się w tym samym czasie co my. Jeden ze strażników podniósł pałkę teleskopową i biegł w naszą stronę. Zapytałem, czy zamierza nas bić i wtedy się zorientował, że nie jesteśmy uchodźcami. Opuścił pałkę. Skończyło się dobrze, tylko nas spisali. Ale ta sytuacja uświadomiła mi, jak mogą traktować uchodźców. Tam mogło dojść do przemocy – mówi.
Innym razem, także kiedy byli na akcji, spotkali grupę żołnierzy. – Jak nas zobaczyli, to z pogardą splunęli na ziemię – wspomina.
Takich sytuacji jest na Podlasiu w ostatnich tygodniach coraz więcej. Na początku listopada w rejonie Narewki nieumundurowani funkcjonariusze Straży Granicznej zatrzymali kilkoro mieszkańców. Powalili ich na ziemię, celowali do nich z broni. Powiedzieli, że są z tajnej grupy, nie będą się legitymować. Jedna z zatrzymanych opowiadała później dziennikarzom TVN, że wyglądali jak nacjonaliści, którzy chodzą w marszach niepodległości. Mieli maski, a na nich trupie czaszki. „Siedziałyśmy na ziemi, przekonane, że zrobią nam krzywdę. Oni powiedzieli, że to dobrze, że się przestraszyłyśmy” – relacjonowała.
Dziś Straż Graniczna twierdzi, że nie był to żaden oddział specjalny. – Tylko osoby, które w sposób niejawny obserwują teren i wspierają funkcjonariuszy – tłumaczy rzeczniczka podlaskiego oddziału SG, major Katarzyna Zdanowicz.
9 listopada w okolicy Milejczyc Medycy na Granicy, wracając z akcji ratunkowej w lesie, zastali przy swoim ambulansie uzbrojonych ludzi w mundurach. Oni też się nie przedstawili, nie mieli żadnych oznaczeń. Kiedy odjechali, okazało się, że w ambulansie ktoś spuścił powietrze z opon.
Kilka dni później ktoś uszkodził pięć samochodów należących do Medyków. Przebił opony, stłukł szyby i lampy, zniszczył karoserię. Podlaska policja szybko zatrzymała podejrzanych: dwóch mężczyzn i kobietę. Wszyscy bardzo młodzi i wszyscy związani ze środowiskiem białostockich pseudokibiców.
Pany przyjechały
Na Podlasiu roi się od wojskowych, policjantów, a przede wszystkim Wojsk Obrony Terytorialnej. Pod koniec listopada białostocki oddział WOT robił nawet nową rekrutację, bo potrzeby są duże: terytorialsi codziennie patrolują strefę nadgraniczną, szukając nielegalnych imigrantów i przemytników ludzi. WOT prowadzi też infolinię, na którą mieszkańcy mogą zgłaszać „różne niepokojące sytuacje”.
– To może być wskazanie miejsca przebywania migrantów. Albo dzwonią, bo przeleciał śmigłowiec czy samolot i chcą zapytać, czy to wojsko polskie, czy coś innego. W tamtych rejonach jest wiele bardzo małych miejscowości, mieszkają w nich głównie starsi ludzie, często samotni. I kiedy wieczorem widzą, że ktoś się kręci po ich okolicy, pojawiają im się w głowach różne scenariusze – mówi rzecznik WOT, płk Marek Pietrzak.
– Od listopada terytorialsów jest wyraźnie więcej. Stoją na drogach, przy wjazdach do lasu i zatrzymują przejeżdżających ludzi, próbują ich legitymować. Sami nigdy się nie legitymują. Są ubrani w moro, czasem mają kamizelki z napisem WOT, a czasem nie. Jak ich spotykasz po ciemku, mają długą broń i zabierają ci telefon, każą otwierać bagażnik, a potem mówią, że jesteś oskarżony o przemyt ludzi, to jest trochę straszne. Przetrzymują nas bez powodu na checkpointach. Więc wzywamy policję, bo jak ktoś nie podaje podstawy prawnej i nie chce się wylegitymować, to ja zakładam, że jest jakimś przebierańcem z dziwnej bojówki. Siedzimy potem razem z nimi i czekamy – opowiada Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie.
Ci mundurowi ją wkurzają. – Wiem, że nie mają prawa robić tego, co robią, ale muszę się z nimi dogadać, bo nie mogę stać dwie godziny i czekać na policję czy Straż Graniczną. Jadę na interwencję i nie mam czasu – tłumaczy.
– Kiedy patrolujemy las, zatrzymują nas i przepytują, gdzie mieszkamy, co robimy – mówi mieszkaniec Podlasia, który od wielu tygodni pomaga uchodźcom. Mieszka kilka wiosek od bazy WOT i często spotyka terytorialsów. Nie miał z nimi problemów, ale dołuje go ta militaryzacja życia. To, że ciągle każą mu się legitymować, pytają, gdzie jedzie. – Jakim prawem? Jadę tam, gdzie chcę. Ostatnio, jak ci WOT-owcy zaczęli naprawdę tutaj szaleć, to sobie pomyślałem: o, pany do nas przyjechały, na to zadupie. I pany nam teraz będą mówić na Podlasiu, jak mamy żyć. Gdzie możemy pojechać, z kim się spotkać, co włożyć do bagażnika.
W imię obrony ojczyzny
Szeregi zwierają także podlascy nacjonaliści. Kiedy policja zatrzymała kiboli podejrzanych o zniszczenie samochodów Medyków na Granicy, liderzy grupy Niklot Białystok natychmiast ogłosili zrzutkę na opłacenie im prawników. Już wcześniej, pod koniec października, zapowiedzieli, że „w imię obrony ojczyzny” razem z Narodowym Białymstokiem utworzą obywatelskie patrole. „Nasi przodkowie krwią własną oraz wroga uświęcali naszą ziemię i granicę, dziś my jako Polacy, nacjonaliści, czujemy się w obowiązku, by ich strzec” – oświadczyli.
– Niklotowcy to w największym skrócie narodowi socjaliści, o neopogańskim rysie. Stowarzyszenie na rzecz Kultury i Tradycji Niklot założył Tomasz Szczepański, historyk z Warszawy, który w latach 80. był anarchistą, potem trockistą, socjalistą, zaliczył KPN, poszedł do ROP i Ruchu Narodowego. Przeżył odrodzenie nacjonalistyczne i stworzył Niklot. A oprócz tego pracuje w muzeum warszawskiej cytadeli – tłumaczy dr Przemysław Witkowski, badacz skrajnej prawicy, politolog z Collegium Civitas.
Dodaje, że Niklot to część tzw. Nowej Prawicy, która twierdzi, że Europa będzie silna, jeśli powróci do swoich pogańskich korzeni. – Mówią: ta ziemia nas ukształtowała, tu są groby naszych przodków, a oni nie byli czarni ani żółci, tylko byli Aryjczykami. Stąd niechęć niklotowców do islamu i migrantów z tamtych terenów, uważają, że Europa powinna się przed nimi bronić. To nie jest liczna grupa, jakieś kilkadziesiąt osób, ale w ich kierownictwie są jawni faszyści i rasiści. Na przykład Grzegorz Ćwik, naczelny neofaszystowskiego pisma „Szturm”, w którym pojawiały się pochwały Mussoliniego, i Bogdan Reszka, który tłumaczył dzieła ideologa NSDAP Alfreda Rosenberga – mówi dr Witkowski.
2 listopada Narodowy Białystok zamieścił na Facebooku alarmujący post. „Patrolując nieopodal strefy wyjątkowej, rozmawiamy także z mieszkańcami. Twierdzą oni, iż nie do końca czują się bezpiecznie. Budząc się, widzą na swojej posiadłości obcych ludzi, którzy wtargnęli tam bez pozwolenia.
Dochodzi bardzo często do kradzieży żywności” – napisali narodowcy. Apelowali do środowisk nacjonalistycznych i kibicowskich, by nie przyglądały się biernie, gdy „ojczyzna jest w niebezpieczeństwie”.
7 listopada Niklot Białystok pisze: „Patrole się odbywają, a my jesteśmy dumni ze swych poczynań”.
Kilka dni później Narodowy Białystok ogłasza, że kibice i narodowcy wspierają wojskowych, którzy bronią granic. I załącza filmik, na którym kilkudziesięciu młodych ludzi skanduje: „Jesteśmy z wami, w każdej chwili staniemy z wami, ramię w ramię, by bronić naszej ojczyzny. Cześć i chwała bohaterom. Polskie granice, polskie zasady!”.
Niech przyjdzie mróz
– Na wszystkich propisowskich i narodowych forach internetowych jest niesamowity hejt na uchodźców. Mnóstwo komentarzy typu: „strzelać do nich jak do kaczek” i „niech przyjdzie mróz, to ich tam przetrzebi”. Lider Konfederacji z Warmińsko-Mazurskiego Piotr Cezary Lisiecki wrzucił na Facebook taki wpis: „Wydamy na mur na granicy 1,5 mld, bo nikt nie ma odwagi wydać na granicy 1,5 zł na nabój 7,62. Taka jest miara upadku Europy”. 7,62 to jest kaliber pocisku do kałasznikowa – tłumaczy Konrad Dulkowski, prezes Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
Ma w komputerze osobny folder na takie cytaty: „Wojsko powinno załatwić tą sprawę po cichu, z tłumikami na karabinach i po sprawie. Mało tam bagien? Ziemia chętnie przyjmie kolejną dawkę nawozu”; „J***** brudasy chcą się dostać do czystego kraju”; „Tu jest Polska, a nie schronisko dla bezdomnych zwierząt!!!”. I oczywiście stały argument: „Weź sobie takich do domu, to cię zgwałcą. A później głowę obetną” – wylicza.
To, co go najbardziej przeraża w tych komentarzach, to dehumanizacja uchodźców. – To jest dokładnie to samo, co zrobiono w nazistowskich Niemczech z Żydami. Odbiera się im cechy ludzkie, stwierdza, że to nie są ludzie, tylko „śmieci”, „kozo*****”, „brudasy”. Ktoś, kto jest gorszy od nas. I dzięki temu łatwiej go później zaatakować. Podobnie jak tych, którzy im pomagają. To nakręcanie spirali nienawiści – mówi.
Dulkowski przypomina, że oprócz narodowców i niklotowców złą robotę robią w Białymstoku media należące do Orlenu: „Kurier Poranny” i „Gazeta Współczesna”.
– Pojawia się w nich mnóstwo wyssanych z palca historii, które mają wywołać niechęć do uchodźców. Nic dziwnego, że potem ci, którzy im pomagają, też są w internecie obrzucani wyzwiskami. W najlepszym przypadku są naiwnym lewactwem, które nie rozumie, co robi. A w gorszym – zdrajcami ojczyzny, ludźmi opłacanymi przez Kreml, którzy wspierają białoruskiego dyktatora Łukaszenkę i starają się od środka zdemontować Polskę. A zdrajcom ojczyzny należy się śmierć.
– Nie mam złudzeń, że narodowcy, kibole i żołnierze WOT to bardzo zbliżone środowiska, że się ze sobą kontaktują. Wszyscy się pojawiają tu, na Podlasiu. Mnie zwyzywali pod szpitalem w Hajnówce, wcześniej też grożono mi na ulicy – mówi Jakub Sypiański z Grupy Granica.
Konradowi Dulkowskiemu znajomy, który mieszka pod granicą, opowiedział niedawno o rozmowie z sąsiadem. „A wiesz, spotkaliśmy tutaj takiego, co jechał samochodem wyładowanym po dach śpiworami i pytał, czy nie widzieliśmy jakichś uchodźców? To mu d*** nakopaliśmy i pognaliśmy, a później zadzwoniliśmy po Straż Graniczną”.
– Ten mój kolega nie zdradził, jakie ma poglądy, bo wiedział, że to byłoby dla niego niebezpieczne. Przypomina mi to niestety czasy II wojny światowej i to, co nawet Irena Sendlerowa powtarzała: że Żydzi z jednej strony bali się Niemców, z drugiej strony sąsiadów, którzy mogli ich sprzedać. A Podlasie niestety ma niechlubną historię polowań na Żydów, którzy uciekali z transportów do obozów koncentracyjnych i byli wyłapywani przez Polaków. Jedwabne też nie było jedyne – mówi.
To jest taka gra
– To było o zmierzchu, w ostatnią niedzielę listopada, wracaliśmy z lasu w rejonie Podozieran. W czasie takiego rutynowego leśnego patrolu zostawiamy na drzewach pakiety ratunkowe i wodę w butelkach, bo uchodźcy czasami piją wodę z bagna. Patrzymy, gdzie były ich obozowiska, i staramy się wywnioskować, którędy się przemieszczają, żeby zostawić pomoc w tych miejscach, gdzie jest potrzebna – opowiada Maciej z Warszawy.
Razem z Kubą i Ulianą współpracują z Grupą Granica i co weekend jeżdżą na Podlasie.
– Wsiedliśmy do auta zaparkowanego w lesie i kiedy wyjechaliśmy na drogę, nadzialiśmy się na ciężarówkę wojskową. Wycofała się w taki sposób, żeby nam zagrodzić drogę. Kiedy podjechaliśmy, wyskoczyło 10-12 osób z karabinami.
Wszyscy zamaskowani, bez dystynkcji. Zaczęli krzyczeć, że mamy wysiadać z samochodu. „Out, out!”, wrzeszczeli po angielsku. Zapytałem, kto tu dowodzi, z jakiej są jednostki – zero odpowiedzi, tylko krzyki. Ja chciałem zostać w aucie, bo to wszystko działo się poza terenem stanu wyjątkowego, więc było bezprawne. Ale reszta ekipy wysiadła, więc w końcu ja też. Wtedy zażądali od nas dokumentów – opowiada Maciej.
– Okazało się, że musimy czekać na przyjazd policji albo Straży Granicznej – dodaje Kuba.
Maciej przyznaje, że na początku było trochę adrenaliny, ta długa broń napastników zrobiła na nich wrażenie. Uliana też się przestraszyła, widząc tylu uzbrojonych i zamaskowanych ludzi. – Ale kiedy staliśmy metr od nich, patrzyłam im prosto w oczy, widziałam, że tam nie ma agresji. Po prostu: „dobra, robimy swoje” – mówi.
– To jest trochę taka gra – uważa Maciej. – My się domyślamy, kim oni są. Oni wiedzą, kim my jesteśmy i co w tym lesie robimy – mówi. Jest dla niego jasne, że wojskowi chcą maksymalnie utrudnić aktywistom życie. – Przecież kiedy się okazało, że nikogo nie wieziemy, niczego podejrzanego nie mamy w bagażniku, ta bezprawna interwencja powinna się zakończyć. Po co nas trzymali przez prawie godzinę po ciemku na tej drodze? No po to, żeby dać nam w kość.
Nie dołączymy do obojętnych
Jakub Sypiański mówi, że to, co się stało pod Michałowem, nie osłabiło jego determinacji, nadal zamierza działać w Grupie Granica. – Po prostu teraz lepiej się przygotuję, zainstaluję kamery w samochodzie – mówi.
Wiele razy myślał, że jego życie dzieli się na „przed” i „po”. – Przed pomaganiem na Podlasiu i teraz, kiedy tu jestem. Od dłuższego czasu mam poczucie, że to nie są czasy dla historyków, tylko dla ludzi, którzy działają. Kiedy zaczynałem się interesować historią, patrzyłem na różne wydarzenia jak na zamknięty rozdział. A tu, na Podlasiu, mam poczucie, że wcale nie nadszedł koniec historii, że ona teraz się dzieje – mówi.
Maciej, Kuba i Uliana znowu się wybierają nad granicę. – Tym bardziej trzeba im pokazać, że my swoje będziemy robić. I nie dołączymy do tłumu obojętnych wobec zbrodni.