Anonim z MON atakuje na oślep i mija się z prawdą. Pójdzie na konto ministra Błaszczaka

Anonim z MON atakuje Błaszczaka

W czwartek opisaliśmy kolejną odsłonę brutalnej sądowej walki Ministerstwa Obrony Narodowej z najciężej rannymi weteranami. I po raz kolejny MON straciło okazję do okazania honorowej solidarności ze swoimi najbardziej poszkodowanymi ludźmi i zamiast tego zaatakowało tych, którzy stają w ich obronie.

W czwartek 9 lipca w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie byłem świadkiem niezwykle przykrej, a jednak bardzo oczywistej sytuacji. Mariusz Mańczak, ciężko ranny weteran z Afganistanu, jeden z zaledwie dziewięciu w Polsce z utratą zdrowia wyliczoną przez lekarzy na 100 procent, ubiegał się o odszkodowanie od polskiego państwa, które pozwoliłoby mu skutecznie się leczyć i godnie żyć.

Na tę rozprawę szedłem z dużym spokojem. Rok wcześniej wraz z Edytą Żemłą opublikowaliśmy serię artykułów o tym, jak Ministerstwo Obrony Narodowej brutalnie rozprawia się w sądach z najciężej rannymi weteranami polskich misji wojskowych. Pokazaliśmy historie żołnierzy, którym pieniądze od wojska za poniesione rany wystarczały zaledwie na pierwsze 2-3 lata leczenia i rehabilitacji.

Sprawa Mańczaka

Jednym z nich był Mariusz Mańczak. W lipcu 2009 roku opancerzony Rosomak, w którym się znajdował, został wysadzony w powietrze przez afgańskich rebeliantów. Lista jego rozległych obrażeń obejmowała m.in. złamanie kręgosłupa, otwarte złamania rąk i nóg, uszkodzenia wiązadeł i ścięgien, rozległe ubytki mięśni ud i łydek, uraz głowy, termiczne uszkodzenie dróg oddechowych oraz poparzenia twarzy i powiek. Ponad 10 lat po tragicznym zdarzeniu w Afganistanie Mariusz Mańczak wciąż ciężko choruje.

Nie będąc w stanie się leczyć, ani godnie żyć, Mańczak i inni weterani zdecydowali się na dochodzenie swoich roszczeń od wojska w sądach cywilnych. Według polskiego prawa obywatel musi zgłosić takie roszczenie do trzech lat od wypadku. Później ulega ono przedawnieniu. Problem polegał na tym, że przez pierwsze lata od wypadku ludzie ci walczyli o swoje życie i dojście do jakiej takiej kondycji. Kiedy zrozumieli, że zostali z niczym, upływał termin przedawnienia.

Jednak ich historie nie musiały się źle kończyć. Wystarczyłoby, żeby resort obrony, przeciwko któremu występowali w sądach, zrzekł się zarzutu przedawnienia wobec weteranów. Tyle że tego nie robił. Ciężko ranni weterani przegrywali w sądzie z ministerstwem. I o nich właśnie pisaliśmy.

MON atakuje na Twitterze

W kwietniu zeszłego roku, zaledwie dzień po kolejnym artykule na ten temat minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak napisał na Twitterze: „Na moje polecenie MON przekazało do Prokuratorii Generalnej opinię na temat spraw o odszkodowania dla rannych weteranów. Przesłanka przedawnienia nie powinna być stosowana. Deklaruję współpracę resortu w tej sprawie. Żaden z poszkodowanych weteranów nie zostanie bez pomocy”.

Dla nas sprawa była zamknięta. W jeszcze jednym artykule opisaliśmy honorowy gest ministerstwa wobec swoich najciężej poszkodowanych ludzi. Już wtedy docierały do nas głosy, że był to pusty gest, aby wyciszyć temat. Nie dawaliśmy temu wiary. Powtarzam: dla nas sprawa była zamknięta.

Dlatego właśnie w czwartek 9 lipca szedłem do Sądu Apelacyjnego spokojny o pozytywne rozstrzygnięcie sprawy Mariusza Mańczaka. Moje i weterana dobre samopoczucie już w pierwszym zdaniu swojego wystąpienia rozwiał przedstawiciel reprezentującej MON Prokuratorii Generalnej, który powiedział, że oświadczenie ministra Błaszczaka w sprawie rezygnacji z przedawnienia nie może być złożone w formie tweeta, ale oficjalnie w Prokuratorii Generalnej. A takie oświadczenie do prokuratorii nigdy nie dotarło. 20 minut później sąd oddalił roszczenia weterana.

To była przykra, ale bardzo klarowna sytuacja, bez żadnych dodatkowych niuansów: minister obrony narodowej złożył grupie najciężej rannych weteranów obietnicę, a następnie jej nie dotrzymał. Opisaliśmy wydarzenia tamtego dnia w osobnym artykule i uznaliśmy sprawę za chwilowo zamkniętą, czekając na dalsze rozstrzygnięcia w Sądzie Najwyższym.

Jednak okazało się, że sprawa była jak najbardziej otwarta dla anonimowego administratora twitterowego konta Ministerstwa Obrony Narodowej. Następnego dnia zaatakował nas w serii tweetów, zarzucając nam „nierzetelność”, „niedomówienia” i „półprawdy”.

Owa anonimowa osoba posłużyła się jedynie dwoma argumentami. Pierwszy był taki, że bohater naszego tekstu „znalazł zatrudnienie w wojsku, na specjalnie utworzonym dla niego stanowisku”.

Jeżeli wojsko traktuje takie wsparcie dla weteranów w najcięższym położeniu jako akt nadzwyczajnej łaski, a nie swój moralny obowiązek wobec nich, to doprawdy trudno nam tu cokolwiek komentować.

Odpowiadam

Szerszego omówienia wymaga jednak drugi argument osoby siedzącej za sterami twitterowego konta MON: „Zgodnie z wytycznymi min. [Błaszczaka] przesłanka przedawnienia nie była stosowana przed wejściem w życie ustawy. W tej chwili m.in. bohater Pani artykułu nie musi płacić ani złotówki za leczenie. Wniosek o odszkodowanie na leczenie stał się bezpodstawny”.

Nadużyć w tym wpisie jest więcej niż zdań. Zacznijmy od pierwszego. Autor twierdzi, że istniały jakieś wytyczne ministra Błaszczaka, zgodnie z którymi MON nie walczył z weteranami poprzez przedawnienia do chwili wejścia ustawy. Jeżeli tak, musiały to być głęboko utajnione wytyczne, bo ani my – dziennikarze – ani tym bardziej sami zainteresowani – weterani – nigdy wcześniej o nich nie słyszeli.

Wciąż trzymając się pierwszego zdania tego wpisu, administrator informuje nas, że „przesłanka przedawnienia nie była stosowana przed wejściem w życie ustawy”. Czy wiecie państwo, ile razy od chwili swojej deklaracji minister Błaszczak nie zastosował wobec weteranów przesłanki przedawnienia? Ile razy przystał na odszkodowanie dla ciężko rannego żołnierza? Ile razy odpuścił te trzy lata, po których weteran tracił szanse na godne życie i leczenie z powodu przedawnienia? Odpowiedź brzmi: zero. I żebyśmy mieli pełną jasność w tej rachubie, przed swoją deklaracją minister również nie odpuścił weteranom ani razu.

Przenosząc się w końcu do drugiego zdania wpisu MON: „W tej chwili m.in. bohater Pani artykułu nie musi płacić ani złotówki za leczenie”. Zdanie to jest tak olbrzymim nadużyciem, że wymaga odrębnego dużego artykułu. Będzie on opublikowany w najbliższych dniach. A za jego podstawę posłużą dziesiątki faktur za leki najciężej poszkodowanych weteranów. I obiecujemy, że będziemy mówić o kwotach znacznie poważniejszych niż sugerowana przez autora „złotówka”.

W końcu ostatnie zdanie: „Wniosek o odszkodowanie na leczenie stał się bezpodstawny”. Nie stał się bezpodstawny wniosek o odszkodowanie na leczenie, skoro weterani wciąż płacą za sporą część leków, turnusów rehabilitacyjnych, etc. Trzeba jednak wiedzieć, że weterani nie domagają się jedynie odszkodowania na leczenie. Kosztów, które muszą ponosić z powodu nabytej na misjach niepełnosprawności, nie obejmie żadna ustawa. Czy wiecie państwo, że weteran noszący specjalistyczną stalową protezę średnio raz miesięcznie (zwykle częściej) musi wymieniać buty? Rocznie wydaje na nie ponad 4 tysiące. I żadna ustawa tego nie przewidzi.

Godne życie i honor

Poza wszystkim, jest jeszcze coś takiego jak godne życie. Ci ludzie jako żołnierze zaoferowali państwu to, co mieli najcenniejszego: swoje życie i zdrowie. Kiedy stracili już zdrowie, zachowując życie, to nie chcą, aby polegało ono jedynie na leczeniu. Czy weteran nie ma prawa jechać na wakacje? Czy nie ma prawa kupić szerokoekranowego telewizora? Czy nie ma prawa realizować swoich pasji? To wszystko i wiele więcej składa się na godne życie. Kto jak nie człowiek, który oddał krajowi swoje zdrowie i ryzykował życie, bardziej na nie zasługuje?

Zresztą, osobiście odwiedziłem niektórych z walczących o odszkodowania weteranów. Znając warunki, w których żyją, wiem, że odszkodowania, o które walczą, w pierwszej kolejności poszłyby na zaspokojenie znacznie bardziej podstawowych potrzeb niż szerokoekranowe telewizory.

Zajmując się wojskiem, niemal każdego dnia słyszymy lub czytamy z Edytą o honorze żołnierza, honorze munduru, honorze jednostki. Mało kto tak jak oficerowie lubi odmieniać słowo „honor” przez wszystkie przypadki i przy wszelkich okazjach. Abstrahując od twórczości anonimowego administratora twitterowego konta MON – czy któryś z panów oficerów mógłby spojrzeć na problem paru najciężej poszkodowanych weteranów właśnie od strony honoru?

MARCIN WYRWAŁ, ONET.PL

Więcej postów