Dlaczego Lwów jest polski, a nie ukraiński

Lwów jest polski

Jeśli naprawdę uważamy się za Polaków i odczuwamy powinności tylko wobec realnie istniejącej Rzeczypospolitej, to Lwów mamy obowiązek uważać za miasto polskie. Kiedyś, teraz i na zawsze – pisze Marcin Skalski.

Konflikt z Ukraińcami o figury lwów, będących integralną częścią Łuku Chwały na Cmentarzu Obrońców Lwowa, stawia kropkę nad „i” w kwestii fundamentalnych różnic w sporze, który można roboczo nazwać polsko-giedroyciowskim. Stosunek do wiszącego na figurami widma eksmisji z ich właściwej lokalizacji podkreśla istnienie nieprzekraczalnych różnic, jakie dzielą dwie strony polsko-giedroyciowskiego konfliktu interesów.

„Ta uchwała według mnie nie ma najmniejszego znaczenia, bo to rada obwodowa, nie miejska. Nie leży w jej kompetencjach decydowanie o kształcie Cmentarza Łyczakowskiego” – mówił w rozmowie z Polskim Radiem Rafał Dzięciołowski z zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”, komentując uchwałę Lwowskiej Rady Obwodowej, w której lwy na Cmentarzu Orląt nazwano „symbolem polskiej okupacji”.

Tę uwagę Dzięciołowskiego można by zrzucić na karb niezrozumienia przez niego polityki międzynarodowej, w której niuanse związane z kompetencjami danego organu władzy ustępują znaczenia wyrażaniu woli politycznej jako takiej. Nic nie wiadomo także o tym, by Lwowska Rada Obwodowa prowadziła odmienną jakoby politykę historyczną od Lwowskiej Rady Miejskiej, sam zaś fakt podjęcia takiej uchwały ma być środkiem nacisku na Polskę, od której organy rzeczywiście kompetentne w sprawie figur lwów mogą taktycznie się zdystansować. W mało wyrafinowanej, ale skutecznej wobec władz Polski grze, jaką podejmuje strona ukraińska, takie działanie obliczone jest na konkretny cel. Celem tym jest utrzymanie status quo ante z roku 2016 w kwestii nekropolii, która świadczy o tym, że Lwów jest polskim miastem.

Mówimy o polskości Lwowa nie tylko w czasie przeszłym – albowiem to jest rzeczą oczywistą i nie podlegającą dyskusji, chyba że jest się Ukraińcem. Lwów nadal jest polskim miastem, bo w tamtą ziemię na zawsze wsiąkła polska krew, czego świadectwem jest Cmentarz Obrońców Lwowa, pod administracją ukraińską zwany: „polskie mogiły wojskowe”. W istocie współczesna Ukraina jest beneficjentem zniszczenia tej nekropolii przez Sowietów, na czele z rozjechaniem cmentarza czołgami, niszczeniem napisów, zburzeniem kolumnady z Łuku Chwały, a wreszcie – beneficjentem usunięcia  figur lwów i pozbawienia ich napisów z trzymanych tarcz: „Zawsze Wierny”, „Tobie Polsko”. Ukraina nigdy nie wywalczyła Lwowa, bo nigdy nie było to miasto ukraińskie, lecz polskie – i za dewizę „Zawsze Wierny, Tobie Polsko” złożyło ono ofiarę ze swoich synów i córek. I tylko kogoś, kto nawet podświadomie zdaje sobie sprawę z powyższych faktów, mogą uwierać choćby pozbawione wspomnianych napisów lwy z tarczami. Znamy więc przyczynę, dla której pod najbardziej bezczelnymi pretekstami odmawia się Cmentarzowi Obrońców Lwowa przywrócenia choćby namiastki charakteru panteonu wojskowego, z „antyukraińską symboliką” na czele. Trudno jednak, by Szczerbiec, Łuk Chwały czy lwy były symbolem koncyliacyjnej postawy Polaków wobec Ukraińców, skoro to ci ostatni chcieli w listopadzie 1918 roku zabrać nieswoje miasto narodowi stanowiącemu w nim ponad połowę mieszkańców; narodowi, który to miasto zbudował i doprowadził je do świetności. Beneficjentami tego, co z tej świetności zostało, są także współcześni Ukraińcy, bo mieszkają oni w dawnych polskich domach, dawnych polskich kamienicach, korzystają nierzadko z urządzeń użyteczności publicznej, zdewastowanych wprawdzie, ale zbudowanych jeszcze przez Polaków. Konsekwentne burzenie „pomników polskiej okupacji” musiałoby się zakończyć niemal doszczętnym zburzeniem samego miasta i zbudowaniem na jego miejscu nowego, „prawdziwie ukraińskiego Lwiwa” czy może nawet „banderowskiego Lwiwa”, gdzie nie ma nawet śladu po „polskich panach”.

Tyle, jeśli chodzi o prawdziwie suwerenne podejście do własnej historii i godności narodowej, bo te są przez Dzięciołowskiego bagatelizowane doszukiwaniem się kompetencyjnych niuansów w jawnie antypolskich uchwałach rady obwodu lwowskiego. Największym problemem dla Dzięciołowskiego nie jest jednak samo podniesienie ręki na polską nekropolię czy fakt, że Ukraińcy chcą decydować o tym, jak ma wyglądać polski cmentarz.

 „Lekceważymy działania, które w ostatecznym rachunku staną się czynnikami niewolącymi elity polityczne obu państw” – mówił Dzięciołowski. „Tego się najbardziej boję. Boję się sytuacji, gdy bieg wydarzeń przyspieszy, wymknie się spod kontroli, a rządzący będą zmuszeni skalą i wydarzeniami do podejmowania działań, które będą wbrew interesowi obu państw” – dodaje.

Inna przedstawicielka giedroyciowskiego lobby w Polsce, Maria Przełomiec, której przedstawiać szerzej nie trzeba, wypowiadając się dla Radia Wnet, mówiła z kolei o „strzale w stopę” wykonanym przez walczących z lwami Ukraińców. Jednak to nie tanie moralizatorstwo czy bezpodstawne próby pouczania Ukraińców, na temat tego, co jest zgodne z ich obiektywnym jakoby interesem, są najgorszymi cechami giedroycistów.

Ci ostatni bowiem adresują swoje koncepcje stosunków polsko-ukraińskich (czy też polsko-litewskich) do wspólnoty, która nie istnieje choćby in statu nascendi, lecz której to wspólnoty czują się oni zaczynem, awangardą. Ukraińców postrzegają oni niczym kwiat oczekujący zapylenia, z którego ma zakwitnąć wyśnione Międzymorze. W istocie mamy do czynienia z sierotami po „wielonarodowej Rzeczypospolitej”, wyimaginowanej polsko-ukraińsko-litewsko-etc. wspólnocie z przeszłości, będącej podstawą do ułożenia stosunków międzypaństwowych w XXI wieku. Wobec tego „obiektywnie” zamach na Cmentarz Orląt ma być wbrew interesowi samych Ukraińców, nawet jeśli ci rzeczywiście twierdzą, że miała miejsce „polska okupacja Lwowa”, chcą czcić UPA, chcą przeprosin za Operację „Wisła” itd.

Dla Dzięciołowskiego i jemu podobnych najgorsze jest jednak to, że w wyniku konfliktu pamięci wali się, przypominający inżynierię społeczną, projekt pożenienia Ukraińców z Polakami, zlania ich w jedną polityczną wspólnotę niczym niegdyś w „wielonarodowej Rzeczypospolitej”. Tego typu projekcje są tym bardziej szkodliwe dla Rzeczypospolitej istniejącej realnie tu i teraz – którą giedroyciowcy najwyraźniej traktują jako bękarta z nieprawego łoża – im bardziej odległe są one od bieżącej rzeczywistości stosunków polsko-ukraińskich.

„Spór o historię przeniesie się na emocje społeczne, a te mogą się rozlać przez różne wydarzenia, nad którymi tracimy kontrolę” – obawia się Dzięciołowski. Nie wiemy (ale możemy się domyślać) czy Dzięciołowski uzna negatywną reakcje Polaków na potencjalną eksmisję figur lwów z cmentarza za coś pożądanego czy nie. Obawy przed „utratą kontroli nad wydarzeniami” czy też przed „działaniami niewolącymi elity polityczne obu państw” to nic innego, jak niepokój o perspektywę stworzenia z tych odrębnych narodów jednej politycznej wspólnoty i lęk przed przekroczeniem punktu, od którego nie ma już odwrotu.

Tymczasem, taki punkt już dawno przekroczono, czego dowodem jest między innymi polsko-ukraińska wojna o Lwów. Wszelkie próby odrestaurowania I RP – a raczej własnego wyobrażenia o tym polsko-szlacheckim państwie (tak funkcjonuje ono w świadomości większości Ukraińców) ­– prowadzą tylko i wyłącznie do szkodliwego uszeregowania priorytetów. Problemem nie może być zatem próba ukraińskiego dyktatu w kwestii naszego cmentarza w polskim mieście, lecz wpływ tegoż dyktatu na stosunki polsko-ukraińskie. Możemy być zatem pewni, że gdy lobby giedroyciowskie mówi o „Polsce”, „polskim interesie” czy „narodzie polskim” lub choćby racjonalizuje swoje odwieczne fantazje widmem „rosyjskich czołgów pod Przemyślem”, to w rzeczywistości chodzi o marsz ku Nowemu Wspaniałemu Polsko-Ukraińskiemu Światu. Polskość czy Polska to tylko etap przejściowy ku świetlanej polsko-ukraińskiej przyszłości. Wszak Dzięciołowski udziela się dodatkowo także w Fundacji Wolność i Demokracja, która sama przekonuje na swojej stronie, że jej celem jest „odzyskanie poczucia wspólnoty oraz świadomości konieczności współpracy przez narody tworzące I Rzeczpospolitą”. Nic dodać, nic ująć.

Z polskiego – przeciwstawnego giedroyciowskiemu – punktu widzenia należy się zgodzić ze Zbigniewem Kurczem, który za Tadeuszem Biernatem powtarza, iż kwestie polityczne uruchamiają także sferę irracjonalności, jednocześnie Kurcz sam przekonuje, że polityka z samej swojej istoty angażuje emocjonalnie. Twierdzi ponadto, iż to „na wierze w przeszłość opiera się łączność etniczna”. Polaka od Ukraińca można wszak odróżnić między innymi właśnie po tym, czy uważa Lwów za miasto polskie czy też miasto ukraińskie, w przeszłości przez Polskę okupowane, co wzajemnie się ze sobą wyklucza. „Poczucie wspólnoty” narodów tworzących rzekomo I-szą Rzeczpospolitą musi zatem siłą rzeczy ignorować tego typu fundamentalne spory jak ten o wizję przeszłości, a więc negować właściwie istnienie nowoczesnych narodów – takich, jakie stoczyły ze sobą chociażby wojnę na śmierć i życie o Lwów.

Przedstawiciele lobby giedroyciowskiego sprawiają wrażenie, jakby realnie istniejąca dziś Polska, będąca synonimem Rzeczypospolitej, krępowała im ręce; sama zaś polska tożsamość to pęta, z uścisku których należałoby się w końcu wyzwolić. Problem w tym, że na podobny krok nie mają ochoty Ukraińcy, traktowani protekcjonalnie przez giedroyciowców, a w realnym świecie przebiegle wyzyskujący mrzonki giedroycistów o „wielonarodowej Rzeczypospolitej”.

Fundamentalny spór toczy się zatem nad Wisłą o to, kto ma być nosicielem polskości i czy jako wspólnota narodowa obecnie jesteśmy dzisiaj coś winni lwowskim Orlętom. Spór toczy się o to, czy z uwagi na ich ofiarę życia mamy obowiązek wciąż uważać Lwów za miasto polskie. Dla giedroyciowców Polska i Polacy, to tylko etap przejściowy, tożsamość o charakterze incydentalnym. Postawa wobec prób ukraińskiego dyktatu w sprawie naszych lwów na polskim cmentarzu we Lwowie wystarczająco jaskrawo uwydatnia tę zasadniczą różnicę, której przekroczyć nie sposób.

Jeśli zaś naprawdę uważamy się za Polaków i odczuwamy powinności tylko wobec realnie istniejącej Rzeczypospolitej, to Lwów mamy obowiązek uważać za miasto polskie. Kiedyś, teraz i na zawsze.

MARCIN SKALSKI, KRESY.PL

Więcej postów