Leszek Miller dla Faktu: Zachowanie władzy jest prymitywne i dziwaczne [OPINIA]

Leszek Miller w 2003 roku jako premier poparł USA w wojnie z Irakiem. Dziś komentuje zachowanie polskich władz. Prezydent i premier powinni się zastanowić, dlaczego sekretarz stanu USA Mike Pompeo, dzwoniąc do dziesiątków polityków z różnych krajów, pomija Polskę– mówi Faktowi Leszek Millerem, europoseł, premier RP w latach 2001-2004.

Fakt: Panie premierze, w jednym z wywiadów przed laty powiedział pan: „Było dla mnie jasne, że Irak bez Husajna będzie lepszy niż z nim”. Czy uważa pan, że to odnosi się też do Iranu – czy Iran bez generała Kassema Sulejmaniego będzie lepszy? 

Leszek Miller: Sulejmani miał wiele na sumieniu i krew na rękach. Jednak nie oznacza to, że trzeba aprobować postępowanie prezydenta USA Donalda Trumpa. Wygląda na to, że Trump podjął decyzję o zabiciu Sulejmaniego pod wpływem impulsu. Tej rangi polityk nie może kierować się impulsami.

A z czego pan wywodzi, że to było na podstawie impulsu? 

Z lektury amerykańskiej prasy. Czytam, że przez wiele pan prezydent Trump był przeciwny sięganiu po tego rodzaju środki, chociaż mu to proponowano. I że dopiero pod wpływem ostatnich wydarzeń (m.in. atak na ambasadę USA w Bagdadzie – red.) w sposób dość impulsywny podjął taką decyzję.

Działanie amerykańskiej administracji to jeden z przykładów polityki odstraszania (deterrence). Jest przeciwieństwem polityki ustępstw (appeasement). Ale wielu ekspertów, np. gen Stanisław Koziej mówi, że ani na jedno z tych narzędzi, ani na drugie nie ma dziś miejsca. Zwłaszcza, gdy idzie o Bliski Wschód. Czy pan się z tym zgadza? 

Oczywiście. Czasy się zmieniają, a wraz z nimi instrumenty. Niemniej pewne zasady są trwałe. Jeśli prezydent Trump mówi, że ma na liście 52 cele (nawiązując do 52 zakładników wziętych przez Iran pod koniec lat 70., za czasów prezydenta Jimmy’ego Cartera) stanowiące dobra kultury, to pamiętajmy, że świadome niszczenie dóbr kultury jest traktowane jak zbrodnia wojenna.

Jak pan ocenia reakcję polskich władz na to, co się dzieje?

W takich sytuacjach prezydent powinien zwołać Radę Bezpieczeństwa Narodowego, żeby poinformować przedstawicieli sił parlamentarnych, także opozycji, o stanie spraw. Żeby poinformować o zamierzonych działaniach, poprosić o opinię i wyrazić swój pogląd. Bardzo żałuję, że pan prezydent Andrzej Duda tego nie robi.

Zwołał Radę Gabinetową. To według pana za mało?

Rada Gabinetowa to zebranie we własnym gronie – bo to jest posiedzenie rządu pod przewodnictwem prezydenta. To jest zupełnie coś innego niż zwołanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, organu, który ma umocowanie konstytucyjne.

Partia rządząca mówi, że RBN jest zwoływana tylko wtedy, gdy są podejmowane decyzje o charakterze strategicznym – np. przystąpienia do sojuszy itd. Jak pan to skomentuje? 

Ta opinia jest nieprawdziwa. Pamiętam m.in. kadencję Bronisława Komorowskiego, który stosunkowo często organizował posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, choćby przed szczytami NATO albo tuż po nich, żeby informować przedstawicieli sił parlamentarnych o tym, co się działo. Albo informował o problemach dot. stanu sił zbrojnych itd. Bronisław Komorowski bardzo rzetelnie wywiązywał się z obowiązków dotyczących organizowania i prowadzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Natomiast to, co mówią przedstawiciele obecnej władzy, jest prymitywne i dziwaczne.

W 2003 roku pan wraz z ówczesnym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim zmagaliście się z komentarzami, że decyzja o wysłaniu polskiego kontyngentu do Iraku była „samozwańcza”. M.in. Roman Giertych zarzucał to prezydentowi w Sejmie. 

To wynikało z braku rozpoznania i z kompetencji. Przecież my się wtedy kierowaliśmy rezolucjami Rady Bezpieczeństwa ONZ, zwłaszcza rezolucją 1441, która była podstawą prawną do interwencji sił koalicyjnych, a także decyzją Rady Północnoatlantyckiej, czyli kierownictwa NATO. Poza tym ja przecież występowałem w Sejmie z informacją na ten temat – odbyła się debata i głosowanie. Wszystkie główne partie polityczne, nie wyłączając PiS-u głosowały za przyjęciem mojej informacji.

Rezolucja mówiła o tym, że Irak ma się pozbyć broni masowego rażenia. Już po wkroczeniu tam wojsk okazało się, że Irak wcale jej nie miał. Czuł się pan wtedy oszukany czy ostatecznie te wydarzenia nie miały wpływu na pana ocenę tamtych zdarzeń? 

Nie. Nie czułem się oszukany, bo nikt mnie nie oszukiwał. Miałem podstawę prawną do mojej decyzji.

Jakie to były dla pana dni – styczeń 2003, zanim Polska podpisała List Ośmiu o poparciu USA. I marzec – decyzja o wysłaniu polskich wojsk do Iraku? 

Przede wszystkim to odbywało się w okresie żywej pamięci o tragedii ataku na wieże World Trade Center, ataku na Nowy Jork i Waszyngton itd. Amerykanie przeżywali dramat, a my razem z nimi. Tamte decyzje były odpowiedzią na to, co się stało w 2001 roku. To jest zasadnicza różnica w stosunku do dziś. Taki element dziś nie występuje.

Czyli uzasadnieniem pana decyzji był bezprecedensowy akt terroru 11 września? 

To były okoliczności – wszyscy przeżywaliśmy śmierć tych ludzi. Zwłaszcza że zginęło w tym zamachu także kilkoro Polaków. Ale dla mnie jako premiera uzasadnieniem były dwie decyzje: rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ i uchwała kierownictwa NATO. Premier też nie może się kierować emocjami.

Czy Pan się wtedy łamał? Bał się pan, że ten ruch może Polskę narazić na ryzyko np. terrorystyczne? 

Miałem oczywiście wątpliwości, ale ostatecznie to była koalicja dwudziestu kilku państw, a więc bardzo szeroka. Po drugie, na posiedzeniu rady ministrów, na którym występowaliśmy z wnioskiem do prezydenta o udział w koalicji antyhusajnowskiej, przeprowadziliśmy bardzo szeroką dyskusję. Prosiłem wszystkich ministrów, by się w tej sprawie wypowiedzieli. I wszyscy ministrowie, bez wyjątków, aprobowali decyzję o wysłaniu, bardzo zresztą ograniczonego, kontyngentu. Zawsze istnieje ryzyko, że w czasie działań będą ofiary, więc bardzo to przeżywałem.

Gdyby miał pan udzielić rady prezydentowi Dudzie i premierowi Morawieckiemu – dotyczącej zachowania wewnętrznego i na forum międzynarodowym – to co by pan powiedział? 

Proszę to wyraźnie zaznaczyć, że nie mam zamiaru udzielać rad prezydentowi i premierowi. Mogę jedynie wyjawić swój pogląd. Powinni się zastanowić, dlaczego amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo, dzwoniąc do dziesiątków polityków z różnych krajów z informacją o stanowisku Stanów Zjednoczonych, pomija Polskę. Z tego, co słyszę, żadnego telefonu z Waszyngtonu do prezydenta i do premiera nie było. I to mimo że niedawno Polska była organizatorem konferencji bliskowschodniej.


FAKT.PL

Więcej postów