„Świeciło się światło i słychać było głosy. Kiedy pukaliśmy, nagle milkną. Trochę przykre to jest. Może gdy oni przyjdą do mnie w jakiejś sprawie, wtedy ja będę siedział cicho”. Tak proboszcz z Włocławka w oficjalnym raporcie skrytykował 431 rodzin, które nie przyjęły księdza po kolędzie.
Publikowane szczegółowe raporty z odwiedzin wiernych „po kolędzie” to już powszechna praktyka stosowana przez polskich duchownych. Można w nich wyczytać ile par żyje bez ślubu, ile rodzin przyjęło księża, a ile zamknęło przed nim drzwi, ile i od kogo udało się zebrać datków.
Trwa właśnie kolęda 2018/2019, podczas której duchowni odwiedzają parafian. Tematem, który wzbudza najwięcej emocji wcale nie jest zawartość koperty wręczanej duchownemu, ale to, co po odwiedzinach duchowny napisze o parafianach. Niektórzy z duchownych nie przebierają w mocnych słowach, a nawet wymieniają konkretne adresy.
Proboszcz z warszawskiej dzielnicy Tarchomin tak zagalopował się w publikowanych statystykach, że napisał wprost: – Najsłabiej przyjmowały nas rodziny nas w blokach Osiedle Modlińska 67 B i C. Tylko 15 proc.! Najlepiej zaś przyjmowano nas w domach przy ulicy Zakątnej 100 proc. i Familijnej 95 proc. – zauważa duchowny.
Wylicza też, że po odwiedzeniu 1062 rodzin w formie datków i ofiar uzbierał 46 450 zł. Pochwalił przy tym religijność mieszkańców nowo wybudowanych osiedli tej dzielnicy. Okazuje się, że świeżo zameldowani w Warszawie przybysze pochodzą z Suwałk, Łomży, Lublina i Zamościa. Jeszcze się na dobre nie urządzili, ale już czekali na księdza. Wymienia adresy nowe osiedle Modlińska i ulica Ku rzecze
Znacznie gorsze statystyki publikują Jezuici z warszawskiej dzielnicy Mokotów. Drzwi otworzyła im zaledwie co czwarta rodzina (24 proc). Na prawie 7 tys. odwiedzonych domostw, 4700 był zamkniętych na głucho, a w 467 przypadkach duchownym odmówiono wizyty w mieszkaniu. Ojcowie nie komentują jednak przyczyn takiego stanu rzeczy.
Za to problem tych licznych zamkniętych drzwi analizuje we własnym podsumowaniu proboszcz z Włocławka. Nie wierzy, że parafianie są zapracowani. Raczej uciekają przed nim, domyśla się. – Ludzie, którzy nie otwierają drzwi nie mają odwagi przyznać się od innego wyznania, albo do tego, że są niewierzący. Niektórzy sprawiali wrażenie jakby uciekali przed kapłanami (…) a może jak ktoś z takich umrze, wtedy i my uciekniemy – skomentował. Ale to nie wszystkie gromy. Proboszcz dziwi się, że niektórzy wprawdzie przyjmują duszpasterzy po kolędzie, ale nie znają nazwiska proboszcza, ani innych posługujących kapłanów. Albo mówią, że parafia jest wspaniała i zżyta, a nie uczęszczają na msze w niedzielę.
Sprawozdanie opatrzone pieczątką i podpisem opublikował na Facebooku. Parafianin Tomasz odpisał duchownemu, że po takich słowach zazwyczaj traci się sympatię i zaufanie wiernych. – Straszenie odmową pochówku, czy udzielenia ślubu to chamstwo – dodał.
Polska lokalna. Żyją bez sakramentu, lenie nie chodzą na mszę
Proboszcz z Samogoszczy (woj. mazowieckie)napisał, że tylko przez jeden dzień odważył się zrobić eksperyment. Odwiedzając parafian w poniedziałek, pytał, kto z nich był w niedzielę na mszy. – Wynik tego mojego sondażu był przerażający. Spośród zapytanych osób 14 było w niedziele na Eucharystii, a 44 nie było. I kiedy takie były proporcje to sondaż zakończyłem – napisał w podsumowaniu kolędy ks. Bogusław. Dalej poucza tak: – Wiele osób żyje bez sakramentu małżeństwa, choć nie mają żadnych przeszkód, w niektórych wypadkach trwa to latami. Jest to tym bardziej niepokojące, że pary takie, niejednokrotnie porzuciwszy regularne praktyki religijne, nie uważają swojej sytuacji za sprzeczną z moralnymi zasadami chrześcijańskiego życia – donosi.
Największą troską proboszcza była jednak frekwencja na mszach. Nie omieszkał policzyć skali problemu z kalkulatorem.
Jak policzył podczas kolędy parafia składa się dokładnie z 1858 osób. Na niedzielne msze przychodzi 650-700 wiernych. Brakuje więc 1100 osób. Następnie odlicza najmłodszych maluchów (dokładnie 183 osoby) i tych najstarszych powyżej 80 roku życia (118 osób). Brakuje dokładnie 799 osób.
Do nich adresuje słowa: – Chyba najczęstszym powodem jest zawsze nasze lenistwo i stawianie przed Bogiem innych spraw takich jak odwiedziny rodziny, zakupy w centrach handlowych, rozrywka, gra w piłkę, czy też inne hobby – dodaje proboszcz i zachęca do większego entuzjazmu.
– Wszystkim, którzy mnie przyjęli, którzy szczerze ze mną rozmawiali i którzy obficie mnie na obiadach czy kolacjach karmili i w czasie kolędy częstowali smaczną kawą, serdecznie dziękuję – kończy podsumowanie.
TOMASZ MOLGA