NI: Ameryce nie jest potrzebny Fort Trump. Polska nie broni Ameryki

Ameryce nie jest potrzebny Fort Trump

Zagraniczne zobowiązania i bazy miały sens podczas zimnej wojny. Jednak dzisiejszy Fort Trump nie będzie służył żadnemu celowi wojskowemu. Polska nie broni Ameryki. Nawet Europa nie broni Stanów Zjednoczonych. Zamiast tego, NATO jest formą zapomogi obronnej dla Europy. Waszyngton obecnie prowadzi rotację wojsk w Polsce i w innych krajach w Europie Wschodniej. Personel amerykański liczący około 35 tys. osób nadal stacjonuje w Niemczech. Nikt też nie spodziewa się rosyjskiej inwazji na Polskę. Jej długa, tragiczna historia jasno pokazuje, że będzie walczyć. Zwycięstwo przyniosłoby podbój spustoszonego kraju i niewiele korzyści. Niemal na pewno pozostali członkowie NATO wypełnią, jakkolwiek niechętnie, zobowiązania sojusznicze i będą bronić Polski, zadając klęskę Rosji. Władimir Putin jest autorytarnym przywódcą, ale nie to nie znaczy jeszcze, że jest głupi – podkreśla dr Doug Bandow, były specjalny asystent prezydenta Ronalda Reagana i ekspert ds. polityki zagranicznej, na łamach The National Interest.

Polska przeznacza na wojsko około 2% PKB. To stawia ją blisko czołówki europejskich członków NATO. Ale nie jest to poważna suma dla narodu, który twierdzi, że boi się inwazji i podboju przez sąsiada. W rzeczywistości Polacy chcą, aby Ameryka ich broniła. Warszawa postawiła na stole kilka miliardów dolarów z przeznaczeniem na stałą bazę USA. Prezydent RP Andrzej Duda powiedział: „Zapraszam do wysłania większej liczby amerykańskich żołnierzy do Polski”. Żeby obecny lokator Gabinetu Owalnego nie przegapił tej oferty, Duda zaproponował nawet nazwać nowy obiekt Fort Trump.

Prezydent Trump odpowiedział: „Prezydent [Duda] zaoferował nam ponad 2 miliardy dolarów, aby to zrobić, więc patrzymy na to. Patrzymy na to z punktu widzenia numer jeden, ochrony militarnej obu krajów, a także kosztu, pojęcia, którego nie słyszy się zbyt często i o którym nie słyszano zbyt często przez ostatnie dwadzieścia pięć lat”. Trump wydawał się być pod wrażeniem oferty. „Kiedy kraj jest bardzo zamożny i kiedy Stany Zjednoczone chronią go od wielu lat ogromnym kosztem, nadchodzi czas, aby pomógł w dzieleniu się obciążeniami”. Ponadto sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg pochwalił ubiegłoroczny europejski wzrost o 5,2 % na wydatki obronne. Był to największy rzeczywisty wzrost w ciągu ćwierć wieku, ale nakłady dramatycznie spadły w tym samym okresie, co doprowadziło do bardzo niskiej podstawy. Waszyngton powinien nalegać na zrzucanie obciążeń, a nie na podział obciążeń.

Stacjonowanie wojsk za granicą nie jest tanie. Pentagon obsługuje wiele baz w różnych krajach, kulturach i gospodarkach. Ustanowił wymiany bazowe, wybudował kina, siłownie, szpitale i szkoły. Przewozi i przechowuje sprzęt wojskowy. Jestem dzieckiem wojskowych. Siły Powietrzne wysyłały moją rodzinę tam i z powrotem wraz z naszymi ruchomościami. Cieszyliśmy się benzyną w cenach amerykańskich, a nie lokalnych. Wpłaty zagraniczne – tak zwane wsparcie państwa-gospodarza – zazwyczaj zmniejszają te koszty, ale roczny wkład Polski raczej nie będzie dorównywał wkładom bogatszego amerykańskiego sojusznika.

Zagraniczne zobowiązania i bazy miały sens podczas zimnej wojny. Jednak dzisiejszy Fort Trump nie będzie służył żadnemu celowi wojskowemu. Polska nie broni Ameryki. Nawet Europa nie chroni Stanów Zjednoczonych. Zamiast tego, NATO jest formą zapomogi obronnej dla Europy. Waszyngton obecnie prowadzi rotację wojsk w Polsce i w innych krajach w Europie Wschodniej. Personel amerykański liczący około 35 tys. osób nadal stacjonuje w Niemczech. Nikt też nie spodziewa się rosyjskiej inwazji na Polskę. Jej długa, tragiczna historia jasno pokazuje, że będzie walczyć. Zwycięstwo przyniosłoby podbicie spustoszonego kraju i niewiele korzyści. Niemal na pewno pozostali członkowie NATO wypełnią, jakkolwiek niechętnie, zobowiązania sojusznicze i będą bronić Polski, zadając klęskę Rosji. Władimir Putin jest autorytarnym przywódcą, to nie oznacza jeszcze, że jest głupi.

Zgoda na polską prośbę byłaby kosztowna. Po pierwsze, najważniejszym kosztem nie jest wdrożenie jednostek, ale ich tworzenie. Oznacza to, że zobowiązania obronne wymagają struktury sił. Europa jest w stanie się bronić. Ma porównywalną gospodarkę z Ameryką, a nawet większą populację. Europejscy członkowie NATO mają również znacznie większe zasoby niż Rosja, która jest jedynym wiarygodnym zagrożeniem militarnym. Dlatego też nie powinno się oczekiwać, że Stany Zjednoczone wyślą większą ilość mężczyzn i kobiet w mundurach.

Chociaż Kongres wciąż zwiększa nakłady wojskowe, wzrost ten nie jest zrównoważony. Waszyngton jest zasadniczo bankrutem. Deficyt w 2018 r. wynosił prawie 1 bilion dolarów. Przyszłość finansowa Ameryki będzie coraz bardziej przerażająca, gdy pokolenie boomu demograficznego przejdzie na emeryturę i będzie pobierać świadczenia z ubezpieczenie społecznego i Medicare. Zmuszeni do zrównoważenia płatności na rzecz aktywnych politycznie Amerykanów w starszym wieku oraz dotacji dla hojnych europejskich państw opiekuńczych, amerykańscy politycy prawdopodobnie będą faworyzować tych pierwszych.

Rosnące zaangażowanie Ameryki podważa również sens wymuszenia większego wysiłku ze strony Europy. Europejscy członkowie NATO umiejętnie ogrywają prezydenta Trumpa, chwaląc go za zmuszanie ich do podwyższenia wydatków. Ale nakłady i tak już rosły, a same wzrosty są niewielkie. Nikt nie wierzy, że kraje takie jak Niemcy podwoją swoje wydatki, jak to obiecały. Ale nie powinno to nikogo dziwić: Niemcy wiedzą, że nie trzeba zwiększać wydatków. Pomimo nieuprzejmego zachowania prezydenta na ostatnim szczycie NATO, jego administracja kontynuowała plany wydawania większej ilości pieniędzy i rozmieszczenia większej liczby żołnierzy w celu obrony kontynentu. Jeśli europejskie rządy wezmą niepokojącą retorykę prezydenta w nawias, uświadomią sobie, że to tylko słowa, a Amerykanie i tak będą nadal płacić za bezpieczeństwo Europy.

Wreszcie, utworzenie Fortu Trump zaostrzyłoby konfrontację z Rosją. Oczywiście Władimir Putin jest twardym graczem. Ale to nie znaczy, że Moskwa nie ma powodu, by obawiać się Zachodu. Zarzuty wysuwane przez Rosję obejmują ekspansję NATO aż po jej granice, łamanie sojuszniczych obietnic, rozczłonkowanie dawnego sojusznika Rosji, Serbii, poparcie dla obalenia przyjaznych sąsiednich rządów i pomoc wojskową dla wrogów Moskwy. Można oczywiście bronić wszystkich tych posunięć, lecz gdyby Rosja postępowała w podobny sposób w Kanadzie lub Meksyku, Waszyngton zareagowałby w sposób wrogi i stanowczy.

Umieszczenie amerykańskiego obiektu wojskowego na rosyjskiej granicy, będzie pójściem o krok dalej i będzie postrzegane, słusznie zresztą, jako ostentacyjna groźba. Taki krok zakończyłby raz na zawsze złudzenie, że Moskwa będzie współpracować z Waszyngtonem w innych kwestiach, np. porozumienia na Ukrainie, politycznego rozwiązania kwestii syryjskiej, wsparcia dla amerykańskich celów w Afganistanie lub zwiększonej presji na Koreę Północną.

Putin ma problemy wewnętrzne. Ale wyraźne, niesprowokowane, agresywne posunięcie wojskowe Stanów Zjednoczonych pomogłoby w pobudzeniu nastrojów nacjonalistycznych na korzyść Putina. Wzmocniłoby to jego argument, że Moskwa potrzebuje silnego przywództwa. Polsko-amerykańska baza coraz bardziej zbliżałaby jego rząd do Chin, mimo, że oba państwa mają niewiele wspólnego poza antagonizmem wobec dominującej roli Ameryki na świecie. Istotnie, niezamierzone odwrócenie strategii Richarda Nixona w celu poszerzenia podziałów między Rosją i Chinami może być największą porażką amerykańskiej polityki zagranicznej w ostatnich latach.

Obecnie rusofobia szaleje w Waszyngtonie. Neokonserwatyści i jastrzębie nadal kontrolują politykę zagraniczną Partii Republikańskiej, pomimo kolejnych katastrofalnych interwencji na Bliskim Wschodzie. Demokraci, którzy niegdyś głosili umiar w stosunku do Związku Radzieckiego, uważają antyrosyjskie nastroje za narzędzie polityczne przeciwko Donaldowi Trumpowi. Chodzi o wpędzenie Waszyngtonu w nową zimną wojnę. Demonizacja Moskwy jest jednak bezpodstawna i niebezpieczna. Waszyngton ma swoje uzasadnione skargi, ale powinien pozbyć się obłudy. Saudyjskie zabójstwo dziennikarza Jamala Khashoggiego w sposób dramatyczny ukazało, jak ochoczo wielu amerykańskich sojuszników łamie prawa człowieka, nie ustępując w niczym Moskwie. Jeśli chodzi o ingerowanie w wybory w USA, Waszyngton zrobił to samo w ponad osiemdziesięciu przypadkach po drugiej wojnie światowej, w tym w trakcie wyborów w Rosji w 1996 roku. Administracja powinna domagać się od Moskwy nieingerowania w amerykańską politykę, obiecując jednocześnie, że zrobi to samo wobec Rosji.

Z militarnego punktu widzenia, Moskwa również posiada arsenał nuklearny, co wymaga szczególnej uwagi ze strony Ameryki. Nie istnieje jednak parytet w siłach konwencjonalnych. Rosja żąda szacunku i bezpiecznych granic, ma niewiele globalnych planów i żadnych aspiracji ideologicznych. Nie ma sporu między Ameryką a Rosją w kwestii żywotnych interesów, a Moskwa nie byłaby w stanie zrobić wiele, by zagrozić tym interesom, gdyby wybuchł poważny konflikt. Rosja nie jest substytutem Związku Radzieckiego.

Zamiast podsycać dwustronny konflikt, Waszyngton powinien dążyć do pokojowego kompromisu z Moskwą. Punktem wyjścia dla takiego modus vivendi powinno być zaprzestanie podejmowania nieuzasadnionych militarnych gróźb, takich jak permanentne stacjonowanie amerykańskich wojsk w pobliżu rosyjskiej granicy. Odrzucenie propozycji dotyczącej Fort Trump byłoby pierwszym krokiem w kierunku realizowania programu „America First” w polityce zagranicznej.

DOUG BANDOW, KRESY.PL

Więcej postów