Po zmianach polskie wojsko będzie gotowe do zatrzymania wroga na granicach? To miał zasugerować jedynie słuszny pan Minister w jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi publicznych. Mieliśmy w kraju ważne święto rocznicowe, państwowo-kościelne, stąd nie brakowało okazji do przemówień. Pamięć o wojnie roku 1920 jest odtwarzana w społeczeństwie raczej z marnym skutkiem, głównie dlatego ponieważ skalę tego zwycięstwa, przerasta skala późniejszych porażek, martyrologii i hekatomby.
Pan Minister mówił o nowej armii polskiej, jako dziedzicu zwycięstwa nad Bolszewikami, jak również że wzrastają zagrożenia na Wschodzie. Przypomniał o postulacie 200 tys., armii – co miejmy nadzieję, zostanie zrealizowane. Zadał pytanie w przedmiocie procedur przetargowych, bardzo interesujące – zwłaszcza z punktu widzenia zobowiązań w ramach Unii Europejskiej. Pan Prezydent sugerował, że armia nie jest niczyją własnością. Generalnie nic nadzwyczajnego, poza standard dla tego święta, jak i całego naszego wspominania minionej przeszłości.
Defilada w Warszawie była jak na nasze możliwości imponująca, tylko musimy mieć świadomość, że TS-11 Iskra, to najdelikatniej mówiąc – dowód na to jakich mamy doskonałych mechaników i jakich wybitnych mieliśmy konstruktorów. Ś. P. pan prof. Tadeusz Sołtyk to wszystko to, co było najlepsze w naszej tradycji przemysłowej. W ogóle czy to się godzi, żeby radzieckie myśliwce i szturmowce latały nad Warszawą w dacie rocznicowej zwycięstwa nad Rosją? Nie mówiąc już o używanych niemieckich czołgach, które ostatnio były na Alejach Ujazdowskich w 1945 jak ich załogi uciekały przed Armią Czerwoną.
Chodzi po prostu o zasady, kiedyś – jeszcze nie tak dawno Ludowe Wojsko Polskie było w stanie defilować na własnym sprzęcie, produkowanym w Polsce, rękami polskich specjalistów. Może to szału nie robiło, jednak właśnie TS-11 Iskra jest dowodem na to, że jak się chce – to się da. Generalnie szkoda pieniędzy na takie defilady, lepiej jest je zapłacić Żołnierzom, wydać na leczenie Kombatantów lub na paliwo dla pilotów – cokolwiek.
Przy czym oczywiście efekt promocyjny również jest ważny. Być może setki młodych ludzi, którzy oglądali defiladę, dotknęli sprzętu wojskowego, potrzymali karabin w dłoni – zdecyduje się na karierę wojskową? Wiadomo jaki jest problem z rekrutacją, dlatego być może ma to sens PR-owy? Niech eksperci się wypowiedzą, na pewno jednak my nie potrzebujemy defilad, potrzebujemy więcej nowego sprzętu.
W tym wszystkim jednak szokują sugestie pana Ministra o ty, że po zmianach jakie wojsko przechodzi, w tym w kontekście zmian strukturalnych jak i nowego uzbrojenia (zmiana priorytetów), ma być gotowe do zatrzymania wroga na granicach. Problem polega na tym, że to z samej istoty taktyki działania na polu walki – abstrakcyjny idiotyzm. Dzisiaj wojsko nie walczy na zasadzie okopów i obrony na jakiejś linii np. granicznej. To nie występuje we współczesnej doktrynie wojny pełnoskalowej. W naszym przypadku dochodzi jeszcze do takiego dodatkowego ryzyka, że potencjalny nieprzyjaciel ma POTĘŻNE wojska powietrzno-desantowe. Może je desantować w centralnej Polsce w liczbie kilkunastu tysięcy. Do tego może przeprowadzić desant morski i w ogóle ma tak szokujące możliwości przełamania linii frontu, dzięki ciężkim jednostkom pancernym, że myślenie o obronie w kategoriach obrony granicy jest niebezpieczne dla naszych Żołnierzy.
Nie można w taki sposób nawet myśleć, w warunkach możliwości zabijania, jakie daje współczesne uzbrojenie – trwanie przy obronie granicy, w znaczeniu dogmatycznym jest poważnym błędem. Dzisiaj prowadzi się wojnę zupełnie inaczej. Zawsze chodzi o to, żeby zaskoczyć przeciwnika, zarazem samemu nie dać się wprowadzić w kozi róg. Właśnie takim kozim rogiem byłaby doktrynalna koncepcja obrony granicy.
Chyba, że mielibyśmy artyleryjskie pociski jądrowe? To jest możliwe w przypadku niewielkich ładunków taktycznych. 155 mm to wystarczający kaliber do miniaturyzacji ładunków jądrowych. To byłaby straszna broń, w dystansie 40 km bylibyśmy w stanie zniszczyć wszystko. Jednak to jest niestety tylko Sci-Fi, a właściwie samo „Fi”. Ponieważ w naszych realiach pan Minister nie był w stanie kupić śmigłowców, nawet żadnych „wprost z fabryki”, chociaż publicznie się zobowiązał.
Szkoda, że w mediach nikt nie prostuje tego typu bredni jak koncepcja obrony przed wrogiem na granicy. Społeczeństwo powinno być przygotowane, że w razie konfliktu będzie w nim brało udział. Na Litwie władze wydały nawet stosowny podręcznik, informujący o tym, jak postępować z nieprzyjacielem-okupantem. W naszym przypadku mamy fantasmagorie o zatrzymaniu wroga na granicach. Wszystko powinno mieć swoje granice, nawet kreowanie fikcji.
WRITTEN BY KRAKAUER
Zatrzymanie wrogów „na granicach” to mrzonka. To jest jasne. Zwiększanie liczebności naszej armii jest niezbędne, ale problem polega że nie bardzo mamy w co tych nowych żołnierzy uzbrajać. Karabinki … to zdecydowanie za mało. Gdzie sprzęt ppanc, plot … A co do sprzętu na paradzie : szanowny autorze … tu się nie ma co śmiać czy szydzić że mamy „używane niemieckie czołgi” tylko wypada się cieszyć, bo Leopardy 2A5 to jedne z lepszych czołgów na tej planecie. Polski przemysł nie ma absolutnie możliwości by wyprodukować cokolwiek podobnego. Problemem jest tylko to, że nadal mamy ich za mało, oraz to, że nie mamy wystarczająco dużo nowoczesnej do nich amunicji.