Rosyjska PUŁAPKA szefa MSZ. Wojska NATO w Polsce pod znakiem zapytania

Szef MSZ Witold Waszczykowski stwierdził w wywiadzie dla rosyjskiego „Kommiersanta”: „Obecnie nie potrzebujemy dodatkowych sił sojuszu (NATO – red.)”. Wypowiedź ministra Waszczykowskiego, choć w założeniu odnosiła się do ustaleń szczytu Paktu w Warszawie, może uderzyć w polskie starania o dalsze wzmacnianie sojuszniczej obecności w Polsce i być wykorzystana przez jego przeciwników.

Minister Waszczykowski w trakcie wywiadu dla „Kommiersanta” był pytany, czy mówiąc o dodatkowych siłach NATO (w kontekście ich osłony za pomocą baterii Wisła), ma na myśli ich stałe rozmieszczenie. W odpowiedzi stwierdził: „Nie, mam na myśli sytuację nadzwyczajną (zagrożenia – red.). Obecnie nie potrzebujemy dodatkowych sił sojuszu. W ostatnim roku już podjęliśmy decyzję o ochronie wschodniej flanki NATO czterema batalionami, jeden z których (…) rozlokowano w Polsce”.

Szef polskiej dyplomacji zaznaczył, że obrona Polski zapewniana jest też przez Stany Zjednoczone, które rozmieściły w naszym kraju na początku roku swoją brygadę. W sumie w kraju pozostaje około 5 tysięcy żołnierzy NATO. Pytany przez Rosjan szef MSZ stwierdził też, że rozmieszczenie sił ma charakter defensywny, i za pomocą takiej liczby żołnierzy nie można przeprowadzić napaści zbrojnej.

Zaznaczył, że to pozwala tylko na uniknięcie „lokalnego” konfliktu „o niskiej intensywności”, podobnego do tego, jaki miał miejsce na Krymie. W dalszej części wypowiedzi dodał, że doktryna Sojuszu ma charakter defensywny. Pytany przez dziennikarzy o doktrynę Rosji zaznaczył, że Federacja – w przeciwieństwie do NATO – oficjalnie zakłada możliwość „prewencyjnego jądrowego uderzenia”.

Deklaracja ministra Waszczykowskiego jest jednak niekorzystna z punktu widzenia starań o dalsze wzmocnienie sił NATO. Choć zamiarem szefa MSZ było zapewne stwierdzenie, że podstawowa obecność wojsk sojuszniczych w Polsce jest już ustanowiona, a na przykład użycie Patriotów do obrony przed atakiem rakietowo-lotniczym byłoby konieczne w sytuacji bezpośredniego zagrożenia (co obecnie nie ma miejsca), to stwierdzenie że Polska „nie potrzebuje” dodatkowych sił Sojuszu (poza ustaleniami na szczycie NATO w Warszawie) jest co najmniej bardzo kontrowersyjne.

Niewątpliwie samo ustanowienie obecności batalionowych grup bojowych było dużym sukcesem władz Polski jak i MSZ, zmieniającym status bezpieczeństwa naszej części Europy. Nie zmienia to jednak faktu, że – co pośrednio przyznał sam minister Waszczykowski – rozmieszczone tutaj siły są wystarczające, aby odeprzeć raczej ograniczoną agresję. Dlatego też z punktu widzenia Polski byłoby korzystniejsze rozmieszczenie dodatkowych wojsk, tak aby móc odeprzeć atak na większą skalę nawet bez dodatkowego „nadzwyczajnego” wzmocnienia, czyli na przykład przerzutu sił natychmiastowego reagowania NATO bądź dodatkowych jednostek US Army.

Przemieszczenie sił zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem uderzenia na nie bądź zdobycia przez przeciwnika zagrożonego terytorium do czasu osiągnięcia przez nie gotowości bojowej, zwłaszcza jeśli przeciwnik jak Rosja stosuje system antydostępowy. Dysponowanie znacznymi siłami w rejonie działań nie stoi w sprzeczności z budową możliwości przerzutu, jak miało to miejsce w czasach zimnej wojny.

Szef polskiej dyplomacji w swojej wypowiedzi odniósł się bezpośrednio do wojsk NATO i oddzielnie do sił USA. Obecność tych ostatnich jest stopniowo wzmacniana, również o nowe elementy, jak dowództwo szczebla dywizyjnego w Poznaniu czy prawdopodobne rozmieszczenie sprzętu w Powidzu. Wydzielenie dodatkowych sił przez Sojusz jest mniej prawdopodobne – choćby z uwagi na obciążenie wojsk państw europejskich działaniami antyterrorystycznymi, czy stabilizacyjnymi – ale wcale nie oznacza to, że nie należy o nie zabiegać.

Przykładowo, jak informowała agencja Reuters prezydent Litwy Dalia Grybauskaite wezwała podczas ćwiczeń Tobruq Legacy do stałego rozmieszczenia zestawów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej NATO w regionie Morza Bałtyckiego. Podczas tych manewrów po raz pierwszy czasowo rozmieszczono jedną z baterii Patriot US Army na Litwie, uczestniczyli w nim też polscy żołnierze z zestawami bardzo krótkiego zasięgu i radarem Soła. Według prezydent Litwy powinno się dążyć do rozlokowania uzbrojenia tej klasy na stałe, a stosowne decyzje mogłyby zostać podjęte na szczycie NATO w Brukseli.

Z punktu widzenia zdolności operacyjnych potrzeba stałego rozmieszczenia na wschodniej flance dodatkowego sprzętu, na przykład właśnie obrony przeciwrakietowej, nie budzi wątpliwości i to nawet, jeżeli kraje regionu przeprowadzą programy modernizacyjne. Warto przypomnieć, że w czasie zimnej wojny Niemcy, dysponujące warstwowym systemem obrony powietrznej, złożonym m.in. z zestawów Patriot, Hawk, Stinger, Roland i Gepard, wspierane były przez liczne jednostki amerykańskie, włącznie z zestawami Patriot.

Użycie przez potencjalnego przeciwnika coraz bardziej zaawansowanych środków napadu powietrznego (rakiety balistyczne, manewrujące, myśliwce wielozadaniowe, śmigłowce szturmowe) dodatkowo zwiększa zapotrzebowanie na obronę powietrzną. Trzeba też pamiętać, że ustanowienie sojuszniczej obecności jest długotrwałym procesem – starania o ustalenia szczytu NATO w Warszawie rozpoczęły się znacznie wcześniej, przykładowo kraje bałtyckie złożyły wniosek o rozmieszczenie grup batalionowych jeszcze w 2015 roku.

Wypowiedzi podobne do deklaracji szefa MSZ mogą być przytaczane przez przeciwników rozmieszczenia dodatkowych sił. Szczególnie w wypadku, gdyby Polska czy kraje bałtyckie wnioskowały o zaawansowane zdolności, występujące dość rzadko w NATO, jak właśnie obrona powietrzna.

Warto też zaznaczyć, że przedstawiciele polskich władz już po szczycie NATO w Warszawie oficjalnie zabiegali o poszerzenie obecności wojskowej, w szczególności amerykańskiej. Przykładowo, w wywiadzie dla Defense News w lipcu 2017 roku podsekretarz stanu w MON Tomasz Szatkowski pytany, czy poziom obecności wojsk amerykańskich na wschodniej flance jest wystarczający w celu odstraszenia Rosji stwierdził: „To jest wystarczająca obecność jeżeli zamierzamy wysłać sygnał, że jeżeli coś będzie się działo, to (przeciwdziałanie temu zagrożeniu – red.), będzie z udziałem wojsk sojuszniczych. Ale to nie jest wystarczające, jeżeli chodzi o równowagę liczebną. Nadal jest niekorzystna dla NATO nierównowaga na wschodniej flance”.

Wypowiedź szefa MSZ jest więc niekorzystna z punktu widzenia starań o dalsze wzmocnienie obecności sojuszników w Polsce, nawet jeżeli nie wywrze na to bezpośredniego wpływu, i z tego punktu widzenia należy ją oceniać negatywnie. W rozmowie z „Kommiersant” szef MSZ odnosił się też do zakupu baterii Patriot w programie Wisła.

Powiedział m.in., że ten zakup jest związany z budową zdolności obronnych, przeciwko wyrzutniom Iskander rozmieszczonym w Obwodzie Kaliningradzkim. „Nie podejmujemy kroków jako pierwsi – reagujemy na to, co widzimy” – zaznaczył minister, podkreślając że w przeciwieństwie do Patriotów Iskandery są bronią ofensywną do ataków na cele naziemne, a dodatkowo mogą wykorzystywać głowice jądrowe.

O ile zamiarem wypowiedzi ministra mogło być (słusznie) uwypuklenie defensywnego charakteru systemu Wisła, i zagrożenia z Rosji, to jego „sztywne” wiązanie ze sprzętem rozmieszczonym w Kaliningradzie również może budzić kontrowersje, gdyż zakres zadań przewidzianych do wykonania przez obronę powietrzną średniego zasięgu jest dużo szerszy i obejmuje choćby zwalczanie lotnictwa wielozadaniowego przeciwnika. Co więcej, nawet gdyby Rosjanie nie zdecydowali się na przezbrojenie brygady bazującej na stałe w Kaliningradzie, bądź przenieśli bazujące tam wyrzutnie do innej części Rosji, zagrożenie pozostanie, gdyż sam Iskander jest systemem mobilnym i może być przerzucony nawet drogą powietrzną – na przykład także na Białoruś.

Szef polskiej dyplomacji pytany o liczbę baterii Wisła stwierdził też, że system przeciwrakietowy powinien chronić stolicę, obszar przyjęcia wojsk NATO oraz główne dowództwo bądź inne miejsce kluczowe z punktu widzenia obronności państwa, „tu wybór zależy od opinii wojskowych”. Minister Waszczykowski był też pytany o stanowisko Polski w wypadku gdyby Kongres zdecydował się na wypowiedzenie traktatu INF (łamanego przez Rosję poprzez rozmieszczenie pocisków manewrujących, o czym „Kommiersant” nie wspomniał) i rozlokowanie w Europie rakiet średniego zasięgu.

Minister Waszczykowski stwierdził, że to „spekulacje”, zaznaczając że decyzję o rozmieszczeniu pocisków musiałoby podjąć NATO, Polska nie otrzymała w tym zakresie oferty od USA, a według jego wiedzy takie rozwiązanie nie jest rozważane. Należy przypomnieć, że władze Stanów Zjednoczonych nie zdecydowały się na wypowiedzenie traktatu INF, choć sam fakt jego złamania przez Rosję jest powszechnie uznawany, a Pentagon i Kongres rozważają różne opcje środków przeciwdziałania. W wywiadzie szefa MSZ poruszano też inne kwestie związane ze stosunkami polsko-rosyjskimi, i może on być postrzegany jako próba szerszego nawiązania kontaktów z Moskwą.

W późniejszej wypowiedzi dla wPolityce.pl szef MSZ stwierdził pytany o obecność wojsk Sojuszu Północnoatlantyckiego: „Na dzisiaj jest to liczba wystarczająca. Jasno powiedziałem, że jest to obecność przewidziana decyzjami szczytu NATO z poprzedniego roku po to, aby odstraszyć jakikolwiek konflikt bliskiej intensywności w obszarze hybrydowym tego typu, z jakim mieliśmy do czynienia na Krymie. Natomiast jeśli nastąpi eskalacja zachowania rosyjskiego, to NATO podejmie prawdopodobnie nowe decyzje. (…) Powtarzam – na dzisiaj są decyzje, takie jakie są i to musi wystarczyć. Jeśli natomiast będzie sytuacja eskalować, to będziemy podejmować następne decyzje”.

Jednakże, jak wskazano wyżej, już obecny stan zagrożenia uzasadniałby z punktu widzenia interesu bezpieczeństwa Polski szerszą obecność wojsk sojuszniczych. Przykładem jest niewystarczający stopień obrony powietrznej w ramach wysuniętej obecności, na co zwracała uwagę prezydent Litwy. Należy też pamiętać że największym zagrożeniem jest wystąpienie konfliktu na dużą skalę z krótkim czasem ostrzeżenia (reakcji) i elementami działań hybrydowych, a trwająca ciągle modernizacja sił zbrojnych Rosji ukierunkowana jest nie tylko na operacje niekonwencjonalne czy hybrydowe, ale też na przerzut dużych sił i operacje o wysokiej intensywności. Dlatego trudno zgodzić się z argumentacją szefa MSZ.

Rozmieszczenie wojsk sojuszniczych w Polsce jest jednym z głównych celów polskiej dyplomacji, a ustalenia ze szczytu w Warszawie były dużym sukcesem, także samego szefa MSZ. Jednakże, nie można nawet pośrednio sygnalizować, że proces wzmacniania obecności sojuszniczej na obecnym etapie jest wystarczający i zamknięty. Zagrożenie ze strony Rosji ewoluuje, wprowadzane są nowe systemy broni ofensywnej, formowane są nowe jednostki. Dlatego optymalnym rozwiązaniem byłoby dalsze rozszerzenie obecności sojuszniczej – zarówno w wymiarze bilateralnym z USA, jak i sił NATO.

Choć szczególnie w tym drugim wypadku może to być trudne do osiągnięcia, nie należy rezygnować, a deklaracja prezydent Litwy o chęci poruszenia kwestii obrony powietrznej dla regionu Morza Bałtyckiego w przyszłym roku jest tutaj pozytywnym przykładem. Z kolei wypowiedź szefa MSZ, nawet wyrwana z kontekstu, mogą być wykorzystywane przez przeciwników wzmocnienia wschodniej flanki zarówno w NATO, jak i poza nim. Dalsze zwiększanie obecności wojsk sojuszniczych jest nadrzędnym warunkiem dla bezpieczeństwa Polski i powinno być traktowane ze szczególną uwagą, czego w tym przypadku najwyraźniej zabrakło.

JAKUB PALOWSKI

Więcej postów