Bruksela nie kryje zniecierpliwienia brakiem dokładnego stanowiska negocjacyjnego Londynu co do Brexitu. Brytyjczycy przedstawili tylko ofertę dotyczącą praw dla Polaków, ale dla Unii jest ona niewystarczająca. Co ciekawe, do krytyki Londynu nie dołączyło PiS.
– Musimy wiedzieć, w czym się zgadzamy i w czym się nie zgadzamy, by zacząć szybko negocjować. Czekamy na Brytyjczyków. Będę pracować, nawet jeśli przyślą swe stanowisko negocjacyjne w ten piątek, w święto narodowe Francji – powiedział Francuz Michel Barnier, negocjator Unii ds. Brexitu.
Barnier i Komisja potwierdziły twarde żądania co do gwarancji zachowania po Brexicie obecnych praw ponad 3 mln obywateli UE (w tym Polaków) w Wlk. Brytanii.
PiS nie krytykuje Londynu
Pierwsza faza rokowań, która miałaby się zakończyć do grudnia, obejmuje pobrexitowe prawa obywateli UE, rachunki Londynu wobec budżetu UE oraz zarysowanie pomysłów, jak uniknąć wprowadzenia regularnych kontroli granicznych między unijną Irlandią i brytyjską Irlandią Płn.
– Londyn przedstawił tylko propozycję co do przyszłych praw obywateli UE w Wlk. Brytanii, ale jest ona niewystarczająca. Nie pozwoliłaby im żyć tak, jak teraz. I nie zapewnia nam wzajemności, jeśli porównać ją np. z prawami zagwarantowanymi Brytyjczyków w Hiszpanii – powiedział Barnier.
Brytyjską ofertę ostro ocenili przedstawiciele frakcji europarlamentarnych, które obejmują łącznie ok. 75 proc. deputowanych. – To propozycja utworzenia „obywateli drugiej kategorii” z Europejczyków w Wlk. Brytanii. Zawetujemy brexitową umowę z takimi zasadami – zapowiedział Guy Verhofstadt, koordynator Parlamentu Europejskiego ds. Brexitu.
Jedynym liczącym się klubem, który nie dołączył do tej krytyki wobec Londynu, jest frakcja konserwatystów – jej dwie główne grupy narodowe to polski PiS oraz brytyjscy torysi.
Londyn chce, by przyszłe prawa obywateli UE były zagwarantowane w brytyjskim prawie i chronione przez brytyjskie sądy. Unia odpowiada, że przecież brytyjskie prawa będą mogły się zmieniać.
– Chcemy, by gwarancje wynikały wprost z umowy międzynarodowej między UE i Wlk. Brytanią w sprawie Brexitu – powiedział Barnier. Bruksela chce, by system odwoławczy w razie łamania tej umowy był oparty na unijnym Europejskim Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu, co jest nie do przełknięcia dla rządu Theresy May.
Ponadto Bruksela odrzuca – zaproponowane przez Londyn – pogorszenie zasad przyszłego łączenia rodzin przez obywateli UE. Małżonkowie (obecni i przyszli) sprowadzani do Londynu np. z Bułgarii byliby sprawdzani pod względem dochodowym (dla uniknięcia fikcyjnych ślubów).
– Oferta Londynu nie daje jasności do co statusu prawnego dzieci urodzonych po Brexicie. Nie wiemy, jakie będą opłaty za studia. Obywatelom UE grozi utrata prawa do głosowania w wyborach lokalnych. Zbyt wiele jest niejasności – tłumaczył Verhofstadt.
Przy Brexicie o gwizdaniu
– Unia może sobie pójść pogwizdać – tak szef brytyjskiej dyplomacji Boris Johnson skomentował w Izbie Gmin oczekiwania Unii co do finansowych zobowiązań Londynu wobec Brukseli.
I zdanie o „gwizdaniu” to na razie całe stanowisko negocjacyjne Londynu. Wprawdzie Bruksela nie chce już tej jesieni wyliczać precyzyjnej sumy (doroczne wpłaty krajów UE do kasy unijnej nieco zmieniają się w zależności od ich PKB i wydatków UE), ale oczekuje zgody co do metodologii jej rachowania.
I ostatecznie liczy na około 60 mld euro w 2019 r. w ramach „końcowego uregulowania rachunków między Unią i Londynem”.
– Nie słyszę żadnego gwizdania. Słyszę tylko tykający zegar – odpowiedział Barnier. Podkreślił, że bez porozumienia w tej kwestii nie będzie zgody UE na przejście do drugiego etapu negocjacji o przyszłych stosunkach handlowych i inwestycyjnych z Londynem. To część rokowań, na której najbardziej zależy wielu Brytyjczykom.
– Nie domagamy się ani jednego euro i ani jednego funta, do którego zapłacenia nie zobowiązał się Londyn – przekonywał Barnier. Gdyby jednak Londyn odmówił płacenia, pobrexitowa dziura w kasie UE wyniosłaby 8-9 mld euro już w 2019 r. i 10-12 mld euro rocznie od 2020 r.
TOMASZ BIELECKI