Polską armię czeka kadrowe piekło

– Na prawdziwą „dobrą zmianę” w wojsku poczekamy do lipca, kiedy za ostatnimi gośćmi szczytu NATO zamkną się drzwi – mówi Newsweekowi Tomasz Siemoniak, były wicepremier, minister obrony w rządzie PO.

 „Co takiego Polska wam zrobiła, że pozostawiliście ją bezbronną?” – pytał z mównicy sejmowej Antoni Macierewicz podczas prezentowania „audytu” rządów PO-PSL. Pan siedział wówczas na sali, słuchał…

I wstyd mi było, że to minister obrony narodowej mojego kraju…

Jeżeli – zdaniem Macierewicza – stan polskiej armii był katastrofalny 25 października ubiegłego roku, to nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że w ciągu kilku miesięcy można ją było uzdrowić. Przecież nie zmieniła się ani liczba żołnierzy, ani sami żołnierze, ani sprzęt, nie zmienili się nawet najważniejsi dowódcy czy szef Sztabu Generalnego – gen. Mieczysław Gocuł, któremu minister obrony – wspólnie z prezydentem – kilkanaście dni temu przedłużyli kadencję. Ale Macierewicz może mówić wszystko, bo ma status polityka, którego nikt nie traktuje poważnie.

Prócz naszych sojuszników, dla których nie jest po prostu Antonim Macierewiczem. To minister obrony narodowej, stoi za nim funkcja i stutysięczna armia. Widziałam lekkie napięcie, z jakim obecny na inauguracji budowy tarczy antyrakietowej w Redzikowie Robert Work, zastępca sekretarza obrony USA, wpatrywał się w tłumacza, który przekładał kwestie Macierewicza.

Zagraniczni politycy są dobrze poinformowani przez swoje ambasady z kim będą mieć do czynienia. I – właśnie z tego powodu – bezpośredni kontakt może wywoływać różne obawy.

Macierewicz ma – zdaniem Pana – jakąś wizję rozwoju polskich Sił Zbrojnych?

Mimo dziesiątków wypowiedzi trudno dostrzec jakąś wizję poza dezawuowaniem poprzedników. Uważam, że jedynym celem Macierewicza jest ciągła obecność w przestrzeni publicznej. Jest swoistym celebrytą uzależnionym od mediów. Nie oszczędził nawet spotu MON promującego szczyt NATO w Warszawie obsadzając się w nim w roli głównej. Sekwencja, gdy rozgląda się po Stadionie Narodowym przypominała produkcje Bollywoodu.

Takie zachowanie można uznać za słabostkę. Ale mamy też konkretne działania Macierewicza po 1989 roku – obalenie rządu Jana Olszewskiego, kiedy w Polsce stacjonowały jeszcze wojska rosyjskie, potem likwidacja WSI i – przy okazji – ujawnienie danych polskich agentów, wreszcie katastrofa smoleńska i wieloletnie podsycanie przez Macierewicza wiary w zamach, dzielenie społeczeństwa.

Powiem tak: czego się nie dotknął – zepsuł. Ośmieszył i wykrzywił ideę lustracji na wiele lat – to było jego pierwsze, tak „spektakularne” osiągnięcie. Sama likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych nie była niczym złym…

…nie dziwi mnie, że Pan to mówi, wszak Platforma zagłosowała wówczas – w 2006 roku – „za”, z wyjątkiem Bronisława Komorowskiego.

Bo należało je zlikwidować, a chodzi tylko o fatalne wykonawstwo Macierewicza, na czele z osławionym raportem. Na publikację aneksu do tego dokumentu nie zgodził się prezydent Lech Kaczyński, uznając zapewne, że przekracza on granice kompromitacji. Proszę zresztą zwrócić uwagę – Antoni Macierewicz w kampanii wyborczej wiele razy zapowiadał publikację aneksu po wygranych wyborach, minęło pół roku i ani widu ani słychu. Zupełnie osobnym rodzajem jego aktywności jest „wyjaśnianie” katastrofy smoleńskiej. W sposób konsekwentny budował na tej tragedii – i nadal buduje – swoją pozycję polityczną. Podczas jednego z posiedzeń sejmowej komisji obrony powiedziałem mu wprost, że jestem zdziwiony, dlaczego nie przekaże sprawy wyłącznie do prokuratury – już podległej politykowi PiS – tylko kontynuuje ten serial, powołując jakąś podkomisję, złożoną z ludzi, których udokumentowane kompetencje w badaniu katastrof lotniczych są mizerne lub żadne. Nikt rozsądny nie uwierzy w jakiekolwiek ustalenia tego gremium.

Bardzo źle się stało, że Jarosław Kaczyński – wcześniej ukrywając ten zamiar przed wyborcami – powierzył temu człowiekowi Wojsko Polskie i bezpieczeństwo państwa. To igranie z ogniem.

Cui bono? – komu działalność Macierewicza przynosi korzyść?

Na pewno tym, którzy źle życzą Polsce, są zachwyceni, że niekwestionowaną pozycję polityka nr 2 w naszym kraju, na pewno przed prezydentem i premier, zajął zwolennik teorii spiskowych, człowiek, który gdziekolwiek się pojawi, wprowadza chaos…

Podobno chaos jest najwyższą formą okupacji – stara teoria mówiąca o tym, że zamiast wprowadzać wojsko na terytorium kraju, który chce się kontrolować – lepiej i taniej destabilizować jego sytuację wewnętrzną. Zwykle efekt jest ten sam.

Na pewno chaos jest żywiołem Antoniego Macierewicza. Chaos działań i chaos słów. Takich jak pouczanie Amerykanów na temat demokracji. Tę dziwną wypowiedź mocno odnotowano w Waszyngtonie. Takich rzeczy nie słyszy się publicznie od sojuszników.

I tak – mam wrażenie – Macierewicz na razie się hamuje – do szczytu NATO.

Do tego momentu będzie ostrożny – stąd choćby przedłużenie kadencji szefowi Sztabu Generalnego, stąd nadal wojskiem dowodzą bardzo dobrzy generałowie Mirosław Różański i Marek Tomaszycki – bo jak powiedział prezes Kaczyński: „Amerykanie chcą spokoju”. Jest, oczywiście, dużo złych zmian i niegodziwości, jak choćby zesłanie prokuratorów wojskowych, wyjaśniających katastrofę smoleńską. Od początku działa miotła kadrowa, ale na prawdziwą „dobrą zmianę” w wojsku poczekamy do lipca, kiedy za ostatnimi gośćmi zamkną się drzwi.

Hulaj dusza, piekła nie ma?

Niestety, PiS przeforsował nowelizację praktycznie znoszącą wymogi kompetencji i stażu na stanowiskach w wojsku. Więc piekło będzie, ale kadrowe. Choć można przyjąć, że coraz mocniejszy głos, zwłaszcza Amerykanów, zrobi na Jarosławie Kaczyńskim jakieś wrażenie.

Ale USA też są na zakręcie – wyborczym. Rok kulawej kaczki, czyli ostatnie miesiące drugiej kadencji urzędującego prezydenta – powszechne oczekiwanie na wyniki elekcji o fundamentalnym znaczeniu, patrząc na wysokie sondaże putinofila Donalda Trumpa. Czy w tym wszystkim Polska Amerykanom nie zniknie z radaru?

Naprawdę, nie jest przypadkiem głos Billa Clintona, który mówi o osuwaniu się Polski w stronę totalitaryzmu. Jest to tak doświadczony polityk i przyjaciel Polski, który podjął decyzję o przyjęciu nas do Sojuszu Północnoatlantyckiego, że te dobitne słowa nie bez powodu wybrzmiewają właśnie teraz.

To nie jest tak, że odchodzący prezydent Barack Obama, który zresztą cały czas będzie podejmował decyzje i reprezentował Stany Zjednoczone na szczycie NATO w Warszawie, ma słabą pozycję i PiS może ten czas przeczekać. Zaś jeśli listopadowe wybory wygra Hillary Clinton, to już wiemy, co państwo Clintonowie sądzą na temat rządów PiS-u. To jest zresztą zgodna opinia całego Waszyngtonu. Wcześniej był list, sygnowany m.in. przez senatora Johna McCaina, będący wezwaniem polskiego rządu do poszanowania demokracji, rządów prawa i praw człowieka. Został bezceremonialnie zlekceważony przez premier Beatę Szydło.

Teraz Jarosław Kaczyński wysyła Billa Clintona do lekarza, Beata Szydło żąda przeprosin, a Mateusz Morawiecki mówi, że USA „próbują wciskać nas do kąta”. I jeszcze dodaje, że wybór między Clinton a Trumpem do wybór jak między dżumą a cholerą…

Zawsze uważałem, że PiS jest partią eurosceptyczną, ale proamerykańską. Przekonaną, że sojusz z USA to gwarancja naszego bezpieczeństwa. Okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Oczywiście politycy PiS przenoszą na grunt międzynarodowy metody swojej polityki krajowej. Kto ma inne zdanie, jest natychmiast obrażany. Przecież wystarczyło powiedzieć, że Clinton nie ma racji, a nie od razu wysyłać go do lekarza. Ten typ polityki przynosi same straty, żadnych zysków. Uderza zresztą w bardzo popularnych i wpływowych polityków jak Bill Clinton, a wcześniej wielką postać Republikanów – senatora MacCaina. Obydwaj zresztą to przyjaciele Polski. Dobre dla Polski decyzje o obecności wojskowej USA od 2014 w formie ciągłych ćwiczeń były podjęte, bo mieliśmy świetne stosunki z najważniejszymi politykami amerykańskimi. W ciągu 7 miesięcy od listopada 2013 r. (początek kryzysu rosyjsko-ukraińskiego) Polskę odwiedzili sekretarz stanu, sekretarz obrony, wiceprezydent i prezydent USA. Proszę porównać to do obecnego stanu, gdzie ze względu na szczyt kontakty powinny być intensywne. Mieliśmy krótką, kurtuazyjną rozmowę prezydentów przy powitaniu oraz wizytę w USA premier Beaty Szydło – teoretycznie najważniejszej osoby, jeśli chodzi o naszą politykę zagraniczną – bez spotkań z amerykańskimi politykami. Te ostatnie wypowiedzi psują klimat i zostaną długo zapamiętane. Pogorszenie relacji z USA, które na naszych oczach postępuje, odbije się na bezpieczeństwie Polski.

I co wtedy? Przecież Antoni Macierewicz wie, że bez względu na to, ile pieniędzy pójdzie na polską armię, to nie jest ona w stanie dorównać rosyjskiej.

Rosja jest mocarstwem dysponującym strategiczną i taktyczną bronią jądrową. Nie jesteśmy w stanie – przynajmniej w okresie najbliższych 20-30 lat – zbudować własnej równorzędnej zdolności wojskowej. W związku z tym nasza polityka bezpieczeństwa musi opierać się na odstraszaniu najnowocześniejszą bronią i podnoszeniu ceny, jaką miałby zapłacić ewentualny agresor. Ale przede wszystkim o naszym bezpieczeństwie przesądza NATO i sojusz z USA, z ich parasolem jądrowym także nad Polską. Osłabienia więzi z USA nie nadrobimy nawet 4% PKB na obronę lub rozbudową obrony terytorialnej.

Do końca roku mają być gotowe trzy brygady OTK. Bogdan Klich wspominał niedawno, że w 1992 roku, podczas kryzysu lustracyjnego, Macierewicz chciał wykorzystać Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe, tyle, że sprzeciwili się temu ich dowódcy. Mówił – w kontekście planów tworzenia obrony terytorianej – że to memento.

Odbieram działania ministra Macierewicza w obszarze obrony terytorialnej jako promocyjno-polityczne, czym zresztą entuzjaści tej formy są głęboko rozczarowani. Bo na razie mówi się o nowym rodzaju sił zbrojnych, czyli jednostkach wojskowych w liczbie 40 tys.żołnierzy. Więc zapewne skończy się na etatach, dowództwach i szyldach obrony terytorialnej. Raz na jakiś czas minister podjedzie w sobotę na ćwiczenia organizacji proobronnych. Te działania pozwolą ogłaszać, że minister Macierewicz stworzył w końcu prawdziwą obronę terytorialną. Byle ta promocja za dużo nie kosztowała, bo zabraknie na inne ważne sprawy.

Jeśli jednak – to nie obawia Pan, że to będą bojówki? Że broń do ręki dostaną ONR-owcy? Że zapisane w zadaniach „zwalczanie dywersji” ma być straszakiem np. na KOD – nazywany wszak przez prof. Andrzeja Zybertowicza – „kolejnym posunięciem Rosji w wojnie hybrydowej”?

Oczekiwałbym, że MON jasno się odetnie od możliwości włączania grup politycznych do obrony terytorialnej. Jeśli to jednak będzie część wojska, to apolityczność i państwowy charakter muszą być zagwarantowane. Trzeba tego pilnować.

Tarcza antyrakietowa?

Wielkie przedsięwzięcie realizujące umowę z 2008 roku i decyzje szczytu NATO w Lizbonie z 2010 r. Potem gigantyczna praca w MON i MSZ w latach 2011-2015, aby doprowadzić do podpisania kilkunastu umów z USA. Sens tarczy dla nas jest podwójny. Ochrona Europy przed atakiem rakietowym, ale także bardzo znacząca obecność wojskowa USA na polskiej ziemi, z dwustoma żołnierzami i systemową instalacją. Realny wzrost bezpieczeństwa Polski. Nie było to łatwe, bo też od 2008 roku zmieniało się amerykańskie podejście do projektu.

Wówczas Witold Waszczykowski oskarżył Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego o blokowanie tego projektu…

Czyli Donald Tusk i Radosław Sikorski namówili prezydenta Obamę do zmiany w podejściu do obrony antyrakietowej? Widzę w tym duży szacunek Witolda Waszczykowskiego do możliwości swoich dawnych przełożonych. Najlepszą zaś odpowiedzią na te oskarżenia była jego obecność na uroczystości w Redzikowie i samo rozpoczęcie budowy. Nikt w Polsce projektu nie blokował. A Donald Tusk i Radosław Sikorski odegrali w tej sprawie decydującą rolę.

A odwetowe działania Rosji?

Moskwa wie, że ta tarcza nie jest wymierzona w Rosję, tylko ma służyć przechwytywaniu rakiet średniego zasięgu z kierunku bliskowschodniego. A protestuje przeciwko wszystkiemu, co robi NATO w Europie Środkowej i Wschodniej. Nie powiodły się prowadzone kilka lat temu amerykańsko-rosyjskie rozmowy na temat tarczy. Porozumienia nie było, bo rosyjskie oczekiwania szły absolutnie za daleko. A my po prostu róbmy swoje powiększając obecność sojuszniczą na terytorium Polski.

Świat jest teraz bardziej nam zagrażający?

Wielu sądziło, że wejście do NATO i Unii Europejskiej to bezpieczna przystań dla Polski tragicznie doświadczonej przez historię. Na naszych oczach kończy się jednak era pozimnowojenna, nazywana pokojową dywidendą, wkraczamy w świat inny od tego, który dobrze znamy lub wydawało nam się, że dobrze znamy. Ale mimo wszelkich starych i nowych zagrożeń uważam, że poziom bezpieczeństwa Polski jest najwyższy od setek lat. Pozorny spokój w PRL-u był spokojem w cieniu możliwego wybuchu wojny atomowej. W każdym scenariuszu – co pchnęło przecież pułkownika Kuklińskiego do współpracy z USA – zakładane było zniszczenie Polski. Wcześniej dwie wojny światowe, wojna polsko-bolszewicka, zabory, obce armie na naszym terytorium. Dzisiaj – jak to lubią w NATO podkreślać – jesteśmy członkiem najpotężniejszego sojuszu w dziejach świata i możemy działać solidarnie wobec głównych zagrożeń: agresywnych państw i terroryzmu przybierającego coraz to nowe formy. Chyba, że obecnie rządzący nadal nie będą w stanie zrozumieć, że nasze: dobrostan i bezpieczeństwo są w ścisłym związku ze Stanami Zjednoczonymi, Niemcami i Francją. Każdy, kto pójdzie w innym kierunku, będzie działał wbrew polskiej racji stanu. Wciąż mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński dokona korekty swojej polityki, także personalnej.

Jest Pan sygnatariuszem listu otwartego byłych ministrów obrony. Piszą w nim Państwo, że „Antoni Macierewicz nie powinien dłużej sprawować urzędu ministra obrony narodowej”.

PiS zareagował nerwowo, więc list trafił w sedno. Muszą zdawać sobie sprawę, że nominacja Macierewicza na ministra obrony była wielką pomyłką, której koszty będą rosnąć. Jarosław Kaczyński przyznał, że już raz obsada MON była jego wielkim błędem. Chodziło jednak o dobrego ministra Radosława Sikorskiego i dużo spokojniejsze czasy. Teraz cena błędu prezesa będzie dla Polski radykalnie wyższa.

KAROLINA LEWICKA

Więcej postów