W ubiegłym tygodniu niemiecka kanclerz Angela Merkel wyraziła zaniepokojenie sytuacją na Bałkanach. Jej zdaniem kryzys związany z uchodźcami może niemal doprowadzić do kolejnej wojny. To prawda, obawy kanclerz są uzasadnione.
Jednak w jej ustach brzmią kuriozalnie, bo to Niemcy swoją polityka „willkommen” doprowadziły do eskalacji sytuacji na Bałkanach. Chorwacja kłóci się z Serbią, Słowenia z Chorwacją, napięta sytuacja jest w Macedonii i Czarnogórze. Fala uchodźców, która przez Grecję idzie dalej bałkańskim szlakiem, zagraża stabilności i bezpieczeństwu regionu. Spory o imigrantów między sąsiadami odnawiają stare, jeszcze niezabliźnione po wojnie rany. Najgorsze, co mogłoby się teraz stać, to zachwianie równowagi na Bałkanach. To szczególnie wrażliwy region. Niestety, niemiecka wrażliwość okazała się zbyt mała, by zawczasu wyczuć te problemy – pisze dla WP Dominika Ćosić.
Uchodźcy najpierw zaczęli docierać do Serbii. Stamtąd początkowo wyruszali na Węgry. Gdy patrzyło się na to z zewnątrz, zastanawiające było milczenie i akceptacja sytuacji przez Belgrad. Pomimo że do tego zubożałego po wojnie kraju docierały tysiące ludzi, Serbia nie protestowała i nie domagała się pomocy unijnej. Nie robiła rabanu i zamieszania. Tajemnica wyjaśniła się niebawem. Otóż szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker zaszantażował Serbię (podobnie jak inne, aspirujące do członkostwa w UE kraje bałkańskie): jeśli chcecie przyśpieszenia w negocjacjach z Unią, macie przyjmować uchodźców.
Wszystko jakoś działało do momentu, w którym Węgry (słusznie zresztą) zamknęły granicę z Serbią. Wówczas uchodźcy zaczęli kierować się w stronę Chorwacji. I tu zaczęły się problemy, bo Chorwacja bardzo szybko przestała sobie radzić z tysiącami przybyszów. Czemu się zresztą dziwić, skoro w ciągu zaledwie kilku miesięcy przez 4-milionową Chorwację przeszło ponad 350 tys. ludzi? W efekcie kraj ten zamknął granicę z Serbią. Punktem kulminacyjnym sporu chorwacko-serbskiego było opuszczenie granicznych szlabanów także dla serbskich ciężarówek. Naraziło to sąsiada na potężne straty finansowe. – To uderzenie w naszą gospodarkę, to upokorzenie Serbii i akt wrogości wobec niej – oświadczył serbski premier, Aleksandar Vucić. Chorwacki premier, Zoran Milanović nie był dłużny i oskarżył Serbię o sabotaż. Taką retorykę pamiętam z czasów wojen w byłej Jugosławii. Chorwaci tłumaczyli swoją decyzję tym, że (ponoć) Serbowie w ciężarówkach przemycali na teren Chorwacji imigrantów, sami pozbywając się problemu. Serbia się wypierała.
Po niedługim czasie zarzut przemycania uchodźców wrócił, ale tym razem to Słowenia oskarżała o to Chorwację. I też zamknęła przejście z Chorwacją. Z kolei Austria, łamiąc traktat z Schengen, zaczęła budować mur na granicy ze Słowenią (o który oburzała się na Węgry, mimo że te zbudowały ogrodzenie na granicy zewnętrznej Unii, nie wewnątrz strefy Schengen). W Słowenii sytuacja pogarsza się z każdym dniem. Dochodzą niepokojące wieści. Moje źródła z tego kraju, a nie są to neofaszyści ani panikarze, mówią, że około 30 tys. uchodźców, które dotarły do Słowenii, po prostu zniknęło. Nie zgadzają się statystyki – liczba osób, które wkroczyły do Słowenii, liczba osób, które opuściły kraj i wreszcie liczba osób, które są w Słowenii. Z wyliczeń wynika, że brakuje około 30 tys. osób, głównie młodych, urodzonych po 1985 roku mężczyzn. Co się z nimi stało? Część być może została przeszmuglowana przez działaczy NGO w samochodach do Austrii. A reszta? Słoweńskie gazety donoszą, że imigranci kupują od słoweńskich policjantów i żołnierzy broń. Po co? I gdzie są teraz ci ludzie? To pytania bez odpowiedzi, ale budzące bardzo duże zaniepokojenie.
Jak to wygląda w całości? Chorwacja jest skonfliktowana z powodu uchodźców ze wszystkimi sąsiadami: z Serbią, Słowenią i Węgrami. Mało tego, kryzys z uchodźcami stał się głównym tematem kampanii wyborczej. Paradoksalnie w kontekście tego problemu chorwacka prawica i lewica zaczęły mówić niemal tym samym językiem. Minimalnie w wyborach wygrała prawica, która prawdopodobnie stworzy nowy rząd. Może on się stać potencjalnym sojusznikiem Grupy Wyszehradzkiej w kwestii niechęci co do relokacji uchodźców.
Relacje polityczne między byłymi jugosłowiańskimi republikami są coraz trudniejsze. Pojawiają się akcenty nacjonalistyczne, jednak nie można o to oskarżać ani Serbii, ani Chorwacji, ani Słowenii. Kraje te bronią po prostu swojego bezpieczeństwa, co zresztą w ich sytuacji robiłyby chyba wszystkie inne państwa. Jeśli ktoś odpowiada za eskalację problemu, to w dużej mierze są to prowadzące nieodpowiedzialną politykę „willkommen” Niemcy i szef Komisji Europejskiej, szantażujący kraje bałkańskie i nie zdający sobie chyba do końca sprawy z tego, czym grozi wybuch bomby imigranckiej w państwach byłej Jugosławii.
Czy może przerodzić się to w otwarty konflikt? Tego niestety nie można wykluczyć, bo poza ranami wojennymi uchodźcy to kolejny punkt sporny. A już wcześniej między Słowenią a Chorwacją panowała szorstka przyjaźń – kością niezgody była kwestia banków. Z kolei relacje Belgrad-Zagrzeb utrudniają wypłacanie (lub nie) przez Chorwację odszkodowań Serbom wysiedlonym z Krajiny. Jest w tym wszystkim jeszcze Bośnia i Hercegowina, w której po wojnie osiedliły się tysiące, walczących po stronie bośniackich muzułmanów, mudżahedinów. Bośnia już nieraz była przedmiotem inwigilacji i obiektem zainteresowania fundamentalistów islamskich. Poparcie dla radykałów rośnie z każdym rokiem. Sprzyja temu bieda, bezrobocie, brak perspektyw i ustawiczna indoktrynacja. Można się domyślać, że obecny kryzys z uchodźcami radykalni imamowie będą próbowali wykorzystać do podburzenia ludzi przeciwko „nieczułemu Zachodowi i chrześcijanom”.
Cena pokoju
Jakby sytuacja było zbyt mało skomplikowana, część z uchodźców, którzy dotarli do Niemiec to Albańczycy i Cyganie z Kosowa, Albanii, Serbii. Niedawno albański korespondent z Niemiec pisał, że na około 70 tys. Syryjczyków przypada ponad 70 tys. obywateli Albanii i Kosowa plus 60 tys. obywateli Bośni, Macedonii, Czarnogóry i Serbii. Większość z nich zostanie prawdopodobnie – jak zapowiada to Berlin – deportowana. Niemcy chcą przecież wydalić 100 tys. ludzi, tych którzy nie spełniają kryteriów kwalifikujących ich do bycia uchodźcami i zaostrzają politykę imigracyjno-azylancką. Kosowo to odrębny problem. Mafia albańska, która stworzyła tu państwo w państwie, próbuje co rusz zdestabilizować sytuację, także na granicach z Serbią.
Na pewno ryzykowne są słowne przepychanki i wzajemne oskarżenia o choćby przemycanie uchodźców. Niedługo mogą bowiem się pojawić zarzuty o naruszanie granic. Potem wystarczy przypadkowa utarczka, jeden głupi strzał oddany z np. ze strony chorwackiej do serbskiej lub odwrotnie. Rany wojenne i nierozwiązane problemy to paliwo konfliktu. A taki scenariusz już kilka razy powtarzał się w przypadku sporów bałkańskich, które dla krajów ościennych są świetną okazją do politycznej awantury o strefę wpływów i do zrobienia interesów na handlu bronią. To oczywiście czarny scenariusz, który wcale nie musi się spełnić. Warto jednak o nim pamiętać, by starać mu się zapobiec.
Co teraz? Mleko się rozlało, fala uchodźców zalała Bałkany. Kolejne kraje – ostatnio Bułgaria, Rumunia i Serbia – zapowiadają zamknięcie granic. Z jednej strony, po prostu żal ludzi, którzy uciekają przed wojną, Z drugiej, trzeba zrozumieć biedne kraje troszczące się o własne bezpieczeństwo.
W tej sytuacji mimo wszystko najlepszym rozwiązaniem będzie szczelne zabezpieczanie zewnętrznych granic Unii Europejskiej. I koniecznie pomoc finansowa dla krajów bałkańskich. Owszem, to kosztuje, ale pokój kosztuje. To cena, jaką warto ponieść.
DOMINIKA ĆOSIĆ