Szybki spadek popularności Poroszenki

Kiedy wybierano go na prezydenta, uchodził za silnego człowieka. Teraz musi łamać jedną obietnicę za drugą. Wojna na wschodzie kraju trwa nadal, gospodarka leży w ruinie, a radykalne siły rosną w siłę.

 Wyobraźcie sobie, że jesteście prezydentem kraju, na którego terytorium trwa wojna. Którego gospodarka jest w ruinie, ponieważ wasz poprzednik rozkradł  skarb państwa, a korupcja ma jeden z najwyższych wskaźników na kontynencie. A wasi zagraniczni partnerzy żądają pokoju bez względu na koszty.

Sąsiedni kraj, który napadł na was i anektował część terytorium, stara się wpływać na waszą politykę. Radykalne siły w waszym kraju odgrażają się, że urządzą rewolucję, jeśli pójdziecie na ustępstwa wobec wroga. Oczywiście praca prezydenta nigdy nie jest lekka, ale taka praca prezydenta jest po prostu skazana na porażkę.

Głosując 25 maja 2014 r.  na Poroszenkę, wielu Ukraińców wierzyło, że głosują na silnego człowieka. Takiego, który może w ciągu krótkiego czasu rozwiązać za nich wszystkie problemy. On sam w swojej przemowie od razu po wyborze obiecał, że tzw. operacja antyterrorystyczna przeciw prorosyjskim separatystów  potrwa w sumie parę godzin, no może maksymalnie kilka dni. Od tamtej pory na Ukrainie poległo jednak nie mniej niż 6500 ludzi. A „operacja antyterrorystyczna stała się tymczasem synonimem wojny i trwa do dziś.

O tym, czy dając takie obietnice Poroszenko kłamał, czy też był naiwny, albo po prostu przecenił własne możliwości – można długo toczyć spory. Jednak w pewnym stopniu nie rozumiał, jak bardzo zdeterminowana jest Rosja w kontekście sytuacji w Donbasie, chociaż wysyłała już tu broń i kierowała swoich wojskowych dowódców i ochotników.

Ale realny wymiar konfliktu stał się zrozumiały dopiero późnym latem zeszłego roku. Kiedy ukraińskie wojska potrafiły odbić kilka miast, do wojny weszły regularne oddziały rosyjskiej armii. W samych tylko walkach pod Iłowajskiem w sierpniu, wg oficjalnych danych, zginęło 108 ukraińskich żołnierzy. Nieoficjalne źródła mówią o kilku setkach. Dla Poroszenki taki rozwój wydarzeń stał się poważnym uderzeniem w jego wizerunek. Doszedł do tego kryzys ekonomiczny, który musiał odczuć każdy obywatel Ukrainy.

Zamiast 54,7% obywateli, którzy głosowali rok temu na Poroszenkę zabezpieczając mu fotel prezydenta, dziś gotowych jest na niego oddać głos mniej niż 15%.  Tak szybki spadek popularności to wynik wielu niewypełnionych obietnic prezydenta.

Od razu po zwycięstwie na wyborach Poroszenko obiecał sprzedać swój wielomiliardowy biznes, a w szczególności czekoladową fabrykę „Roschen” i zakłady maszynowe „Leninowska Kuźnia”. Jednak tego nie zrobił. Zgodnie z oficjalnym komunikatem nie dało mu się znaleźć nabywcy. W walce z korupcją, którą Poroszenko ogłaszał wszem i wobec, także nie widać żadnych poważnych sukcesów. Chociaż po Majdanie zmieniło się już dwóch prokuratorów generalnych, żaden z oskarżonych polityków wyższego szczebla nie poszedł za kratki. Nawet ci, którzy zostali przyłapani na gorącym uczynku przy braniu łapówek, potrafili uciec za granicę.

Ale to jeszcze nie wszystko: w ostatnim czasie pojawił się cały szereg tlących się spraw, które prezydent musi teraz gasić. Konflikt w Mukaczewo na wschodzie kraju między miejscową mafią a nacjonalistami z „Prawego Sektora” wywołał wielki skandal. Uzbrojeni nacjonaliści atakowali klub sportowy miejscowego deputowanego Werchownej Rady, ponieważ, jak mówili, chcieli przerwać przemytniczy biznes. W konsekwencji sprawa zamieniła się w dużą strzelaninę.

Teraz Poroszenko musi udowadniać,  że państwo trzyma uzbrojone grupy pod kontrolą. Jest to nieproste zadanie, jeśli wziąć pod uwagę, że właśnie bojownicy „Prawego Sektora” walczą w pierwszym szeregu przeciw prorosyjskim separatystom. Z drugiej strony, to właśnie oni występują przeciw realizacji porozumień mińskich i żądają odwołania Poroszenki.

Ale nie tylko radykałowie uznają Poroszenkę za zdrajcę. Ze zdecydowanego przeciwnika separatyzmu, nie bez przyjemności fotografującego się w mundurze wojskowym, stopniowo zamienił się w dyplomatę, występującego za realizacją porozumień mińskich, które przewidują udzielenie większej samodzielności obwodom ługańskiemu i donieckiemu. Znaczna część społeczeństwa ukraińskiego nie jest prezydentowi w stanie tego wybaczyć.

Tutaj każdy zna kogoś, u kogo jakiś krewny albo znajomy zginął w wojnie za niepodzielną i europejską Ukrainę. Porozumienie Mińsk-2 wielu uważa za niemożliwe do wypełnienia, dlatego że wymaga od Ukrainy uznania rosyjskich wpływów w Donbasie i faktycznie uprawomocnia rosyjską agresję. Oczywiście jest i niemało ludzi, którzy żądają zakończenia wojny za każdą cenę. Ale nawet oni zgadzają się, że wizerunek Poroszenki zmienił się radykalnie: z silnego prezydenta stopniowo zamienił się w słabeusza.

W tej trudnej sytuacji Poroszenko występował w połowie lipca w parlamencie i dosłownie upraszał deputowanych, aby głosowali za zmianą konstytucji, która została przewidziana w porozumieniach mińskich. Ponieważ brakowało mu argumentów, posłużył się inną metodą: prezydent zaczął śpiewać ukraiński hymn – tak jak przed jego wystąpieniem zrobił to przeciwnik reform Ołeh Liaszko.

W swoim wystąpieniu telewizyjnym Poroszenko lilka godzin później podkreślał, że europejscy i amerykańscy partnerzy Ukrainy uważają plan pokojowy za bezalternatywny, a Ukraina nie może obejść się bez wsparcia ze strony Zachodu. To fakt, który jest Poroszence znany jak nikomu innemu.

W konsekwencji za zmianą konstytucji, a konkretnie za decentralizacją władzy przewidującą w głównej mierze „szczególny status samorządu w poszczególnych częściach obwodów donieckiego i ługańskiego”, zagłosowało 288 deputowanych. Teraz ten projekt powinien przejrzeć sąd konstytucyjny. Kiedy – najprawdopodobniej jesienią – znów wróci do parlamentu, potrzebnych będzie nie mniej niż 300 głosów, aby wcielić reformę w życie. Czy uda się wówczas Poroszence przekonać swoich przeciwników?

Jest jeszcze jeden ważny szczegół, o którym nie można zapomnieć: walka prezydenta o wypełnienie porozumień mińskich – to coś znacznie ważniejsze niż wewnątrzpolityczna sprawa. Sygnał, który dał Poroszenko, zwracając się do parlamentu, a później do narodu, był skierowany również do Zachodu: pozostajemy partnerami i będziemy robić wszystko, aby pozostać nimi w przyszłości. Dla Europy jest to coś, co rozumie się samo przez się. Ale nie jest takie da kraju, w którym każdy widzi na ile skuteczne, a raczej nieskuteczne mińskie porozumienia były do tej pory. Nie zapobiegły one ani zajęciu Debalcewa, ani śmierci ponad 170 ukraińskich żołnierzy po ogłoszeniu tzw. rozejmu. To, co we własnym kraju przyjmowane jest jako słabość prezydenta, faktycznie wzmacnia europejską demokrację. A czy Ukraina i osobiście Poroszenko będą mogli wyciągnąć z tego jakieś korzyści, dowiemy się dopiero za kilka lat.

dw.com

Więcej postów