30 tysięcy, czyli śmieszne kary za łamanie praw pracowników

O Głównym Inspektoracie Pracy i jego działalności słyszał każdy. Jednak mało kto może podać przykłady, kiedy ich kontrole faktycznie pomogły pracownikom.

Za ich misją stoi szczytny cel, którego nie mają jak zrealizować, bo kary pieniężne nakładane przez PIP są po prostu śmieszne, szczególnie dla dużych firm. Cierpią na tym głównie pracownicy wykorzystywani przez pracodawców.

Mają chronić pracowników

„Misją Państwowej Inspekcji Pracy jest skuteczne egzekwowanie przepisów prawa pracy, w tym bezpieczeństwa i higieny pracy, poprzez efektywne i ukierunkowane kontrole oraz działania prewencyjne, zmierzające do ograniczenia zagrożeń wypadkowych i poszanowania prawa pracy” – to oficjalne przedstawienie zadań PIP z ich strony.

Tymczasem Państwową Inspekcję Pracy toczy choroba zwana statystyką. Co roku organ ten rozlicza się przed Sejmem z wyników swojej działalności i tylko suche wyniki się liczą. Nieważna jest jakość kontroli albo wyniki interwencji inspektorów. Jeśli kontroler podjął działanie, które pomogło pracownikom i na przykład przyczynił się do tego, że pracownicy zatrudnieni na umowie cywilnoprawnej dostali urlopy, to zdaniem szefostwa nie zrobił nic. Bez mandatu nie ma wyniku. Dobra kontrola, to taka, po której wystawiona zostanie kara.

– Jesteśmy oceniani wyłącznie na podstawie liczby wydanych nakazów, wystąpień, mandatów. Wystawiłeś dużo mandatów – jesteś dobrym inspektorem. Wystawiłeś mało – jesteś zły i musisz się poprawić. A czy pomogłeś pracownikowi, załatwiłeś jego sprawę? – tego statystyka PIP nie uwzględnia. PIP nie widzi problemu, jeżeli temu samemu pracodawcy wystawiam mandat po raz dziesiąty – w statystyce to wygląda bardzo dobrze. Nikogo nie obchodzi, że prawo nie wypełnia funkcji wychowawczej – tłumaczy anonimowo Inspektor Maciej dla serwisu Wyborcza.biz.

Kary są śmieszne

Jeśli już o mandatach mowa, to wysokość kar, jakie mogą nałożyć inspektorzy jest śmieszna. Jeśli podczas kontroli stwierdzą, że doszło do wykroczeń przeciwko prawom pracownika, to mogą nałożyć mandat od 1000 do 2000 zł. W przypadku, gdy mają do czynienia z recydywistą, który dostaje mandat po raz kolejny w ciągu ostatnich 2 lat, to kara może wynieść do 5000 zł.

W razie odmowy przyjęcia mandatu karnego inspektor pracy występuje do sądu z wnioskiem o ukaranie. W sprawach o wykroczenia przeciwko prawom pracownika sąd może nałożyć karę grzywny w wysokości od 1 tys. zł do 30 tys. zł.

I to by było na tyle. Są to kary śmiesznie niskie, których wysokość przedsiębiorcy omijający przepisy mają często wręcz wliczone w koszty prowadzenia działalności. Więcej co miesiąc oszczędzają na zatrudnianiu pracowników na czarno lub na umowach cywilnoprawnych.

 

W innych krajach kary, że aż się kurzy

Tymczasem odpowiedniki PIP-u u naszych sąsiadów mogą, i co ważniejsze naliczają, kary mierzone w dziesiątkach, a nawet setkach tysięcy euro.

Jak podaje Wyborcza, na Słowacji za niezapłacenie pensji i zatrudnienie pracownika bez umowy grozi do 200 tys. euro, odcięcie firmy od unijnych pieniędzy i wykluczenie z przetargów na okres 5 lat. Inspektorzy zaś mają dostęp do rejestru ubezpieczeń społecznych online, czyli pełną wiedzę na temat tego, jakie pracownicy mają umowy. Z kolei w Niemczech urzędnicy mogą nakładać kary do wysokości 300 tys. euro i wykonywać te same czynności, co policjanci kryminalni – przesłuchiwanie świadków, prowadzenie obserwacji i śledztwa.

W Polsce kontrolerzy nie mają dostępu do pełnych danych ZUS-u i gdy udają się na kontrolę do zakładu pracy, to nawet nie wiedzą, czy zatrudnia on 10 czy 100 osób. Inspektor nie może zrobić żadnego wcześniejszego rozeznania, po prostu muszą wejść na teren przedsiębiorstwa, czy zakładu pracy, przedstawić się i podjąć czynności.

Kary nieskuteczne

Do tego najwyższe kary, jeśli nawet są nakładane, to prawie nigdy nie są realizowane. Sądy bowiem stosują nadzwyczajne złagodzenie kary i wymierzają je symboliczne, poniżej dolnej granicy 1000 zł albo nawet odstępują od nałożenia kary. Problemem jest też fakt, że PIP ma budżet zadaniowy. To oznacza, że w ciągu roku musi zrealizować określoną liczbę kontroli. Inspektor mając nad głową wiszący obowiązek przeprowadzenia konkretnej liczby postępowań w miesiącu, nie może się skupić na ich jakości.

Kontrolerzy mają także prawo do złożenia zawiadomienia do prokuratury, jeśli mają uzasadnione podejrzenie o popełnieniu przestępstwa. Jednak korzystają z tej możliwości coraz rzadziej. Powód? 80 proc. zgłoszeń jest umarzanych przez prokuraturę (dane za 2012 r.).

Prowadzeniu kontroli nie pomaga fakt, że inspekcja pracy jest podzielona na okręgi, które odpowiadają województwom. Kontroler z okręgu A może prowadzić działania tylko w nim. Oczywiście, nieuczciwe firmy to wykorzystują, przenosząc np. księgowość do innego okręgu.

Związki zawodowe, oraz sama Inspekcja Pracy, od lat apeluje o to, by zwiększyć jej uprawnienia. W obecnej formie, nawet pomimo pewnych sukcesów, jest to urząd w dużej mierze nieskuteczny. Zdają sobie z tego sprawę zarówno jego pracownicy, rządzący, jak i nieuczciwi przedsiębiorcy, którzy omijają prawo.

Jakub Wołosowski

Więcej postów