Schetyna: Polacy gorsi niż Niemcy

Ogólnoświatowe badanie agencji Pew Research wykazało, że w jednej być może dziedzinie jesteśmy bezapelacyjne mistrzami świata: w niechęci do Rosjan.

 

81 proc Polaków ma negatywne zdanie o Rosjanach.To skokowy przyrost negatywnych odczuć w stosunku do naszych największych sąsiadów. Brawo.

Co na to wpłynęło? Co inteligentniejsi ale przecież nie chcący się wyłamywać z ogólnopolskiej tendencji wytrząsają jak z rękawa fakty z naszej skomplikowanej historii: wojny, bitwy, rzezie, zdrady, cmentarze. To funeralne postrzeganie naszych wzajemnych stosunków była zawsze obecne w polskim społeczeństwie. W rosyjskim jakby mniej choć teraz szybko się od nas uczą. Jednak ostatnie dane każą się zastanowić.

Za czasów PRL-u stosunek do Rosjan był trochę inny, choć jego wadą było odgórne regulowanie. Przekraczanie granic, tych realnych i osobistych było trudniejsze. Oficjalne rozmowy o problemach przyduszane. Za to nieoficjalne, zazwyczaj obficie zakrapiane omijały cenzuralne zapisy. Ludzie jak to ludzie, jak chcą pogadać, to nie ma siły, która im to uniemożliwi. To powodowało schizofreniczna sytuację. Polak, pytany o swój stosunek do Rosjan (bo ZSRR był jednak kojarzony z Rosją) krzywił się wyraźnie i deklarował, że nie lubi ale kiedy spotykał człowieka zza Buga oko w oko zaraz leciał po flaszkę, podejmował obiadem i za chwilę byli najlepszymi przyjaciółmi.

Co się stało, że Polak stał się ponurym, agresywnie spoglądającym na Rosjanina bucem? Nie ma obelgi, której pod adresem Rosjan by nie wypowiedziano w ciągu ostatniego roku, przy czym liczę tylko te brzmiące w oficjalnej przestrzeni informacyjnej. Co spowodowało, że publicznie nikt w Polsce nie może nie to, że powiedzieć o Rosji dobrego słowa ale nawet nie przyłączyć się do chóru nienawidzących Rosjan, żeby nie być posądzonym o zdradę? Tak wiem, najprostsza odpowiedź brzmi: wojna na Ukrainie, w której Rosja w taki czy inny sposób jest jednak zaangażowana. To tylko jednak część odpowiedzi, wcale nie najważniejsza. Rosja nie jest jedynym państwem na świecie, które używa wszelkich wpływów, by chronić własne interesy tuż przy swoich granicach. Amerykanie robią to o wiele bardziej brutalnie i bezwzględnie niż Rosjanie a jednak poziom miłości do Amerykanów, niepokojąco ocierający się o lokajstwo jest w Polsce nieodmiennie wysoki. Co wywołuje tę różnicę? Odpowiedź brzmi: polska propaganda.

Sama propaganda nie jest oznaczona żadnym znakiem dodatnim lub ujemnym. Każde państwo stara się wpływać na stan umysłów społeczeństwa, żeby rządziło się łatwiej i skuteczniej. O jakości państwa jednak świadczy kształtowanie swojej propagandy. Kiedy jednak celem jest wywołanie fali nienawiści i ślepej agresji, tłumienie najmniejszych choćby prób dyskusji i przedstawiania innego niż oficjalny punkt widzenia, sprawa staje się poważna. Tworzy się w ten sposób nie społeczeństwo obywatelskie, zakładające przecież w swojej istocie różnorodność postaw i poglądów ale armię tępych żołdaków, niebezpiecznych dla innych, ale i dla siebie.

Polska propaganda sięga w kwestii polsko-rosyjskich stosunków do najgorszych wzorców ze swojej historii. Weźcie do ręki czołowe polskie gazety, włączcie telewizję z TVN na czele: nie zobaczycie tam niuansowania opisu rzeczywistości, półtonów i poszukiwania istoty sprawy w skomplikowanej rzeczywistości. Tam jest wszystko czarno-białe. Jak pałą w łeb walą dziennikarze swoich odbiorców przekazami, w których nie ma miejsca na wątpliwości. Rosjanie to zagrożenie. Tak, właśnie tak: Rosjanie, nie Rosja. Polski przekaz skręca właśnie w tym kierunku. Niechęć do władzy jakiegoś kraju to zwykła rzecz i często spotykana. Politycy to nie 5 dolarów, żeby ich wszyscy kochali na miejscu i za granicą. Ale wywoływanie nienawiści do całego narodu?

Namnożyło się w oficjalnej przestrzeni publicznej specjalistów od Rosji. Każdy, komu dają głos w polskich mediach wie, jak postępować z Rosją. Knutem, pięścią i pałką – prężą swoje umysłowe muskuły indagowani przez dziennikarzy, którzy nie zadają sobie najmniejszego trudu, by choć przez chwilę poddać w wątpliwość te idiotyzmy. Rosja jest inna niż my, dowodzą więksi lub mniejsi specjaliści polskiej sceny politycznej. To nie jest nowina; gdybyśmy wszyscy byli tacy sami, świat rozpadłby się jak domek z kart. Ale w Polsce wyciągają z tego tylko jeden wniosek. Są inni? To trzeba ich zetrzeć z powierzchni ziemi. Wzywają do zakazu publikacji rosyjskich książek, wyświetlania rosyjskich filmów i wysłuchiwania rosyjskich naukowców. Nawet tego nie tłumaczą. Wystarczy, że nienawidzą. Uważają to za ostateczne usprawiedliwienie.

Jak bardzo muszą męczyć się korespondenci polskich mediów w Rosji, którzy codziennie wywalają w eter porcje swoich przekazów, w której Rosja to tępa i dzika kraina, a jej mieszkańcy w najlepszym razie są godnymi współczucia półdebilami. Czemu? Bo popierają swojego prezydenta. Niesłychane. Kto im dał prawo do posiadania własnego zdania, które jest odmienne od polskiego? „Dyskusje” w polskich mediach sprowadzają się do rozmów „Dzisiaj podyskutujemy o tym, czy Rosja jest zagrożeniem dla świata i dlaczego trzeba ją zniszczyć z tego powodu”.

Do chóru dziennikarzy i ich pożal się Boże, ekspertów dołączają gromadnie politycy. Wołają o broń i żołnierzy dla Ukrainy, snują rozważania co zrobić, żeby w Rosji wybuchła rewolucja, krwawa i bezlitosna, rewolucje inne nie bywają. Wołają o więcej krwi. Cudzej przecież, nie własnej. Liczą, ile ludzi zginąć musi, żeby wreszcie świat był taki, jaki sobie narysowali we własnej wyobraźni, zresztą to nie oni są autorami tego szkicu.

Efekty działania propagandy już są, przyszły szybko i wielką falą. Czytajcie polski Internet Tam, anonimowo oczywiście, Polacy, często młodzi, nie krępują się żadnymi zasadami, nawet słownictwem. Tam już pachnie krwią. Czy to jest straszne? Tak. Czy może być jeszcze gorzej? Tak, kiedy to się wszystko skończy.

Żaden z tych autorów seansów nienawiści nie zadaje sobie trudu myślenia, co będzie potem. Bo jakieś „potem” przecież będzie. Bo świat jest tak urządzony, że po największych nawet wojnach następuje pokój. I ludzie muszą jakoś obok siebie żyć. Słaba jest szansa, żeby Polaków przenieśli na Madagaskar a Rosjan na Marsa. Będziemy obok siebie, skazani na sąsiedztwo.

Gdzie wtedy będą ci wszyscy, którzy tak mozolnie nizali te koraliki nienawiści? Jak to gdzie? Na zasłużonej, bogatej emeryturze, w swoich luksusowych domach, na ciepłych plażach. Zapracowali.

A trud odbudowywania zwykłych, ludzkich relacji spadnie na zwykłego Kowalskiego. To on będzie musiał z Iwanowem krok po kroku burzyć mury nienawiści, a potem jeszcze od nich mocniejsze fundamenty – nieufność. To będzie wymagało czasu i wzajemnej chęci z obu stron. Szczególnie czas ma tu znaczenie, bo go nie mamy w nadmiarze. Świat się śpieszy, rozwija, nie ma czasu na czekanie, aż jakiś naród upora się ze swoimi fobiami, w które wpędzili go jego politycy i władcy mediów. Nie umiecie obok żyć? To czort z wami, pracujcie nad tym, a my przez ten czas dogadamy się, pohandlujemy, razem pójdziemy do przodu. A wy siedźcie tam, gdzie was wepchnęła wasza polityka i propaganda.

Jak to jest, że po największej z wojen, milionach trupów i strasznych, niewyobrażalnych zbrodniach wczorajsi przeciwnicy potrafia się porozumieć, a nawet jak się kłócą i to ostro, to na oczy nie spada im czerwona zasłona nienawiści? Aż boje się odpowiedzieć: bo są mądrzejsi i bardziej przewidujący?

Marceli Szpaczyński

 

Więcej postów