— Moi współpracownicy nigdy nie widzieli takiej liczby narkomanów z tak skrajnym zachowaniem i na skraju śmierci. Prawie każdego tygodnia, a nawet dnia kogoś ratujemy w areszcie — mówi Iwona Erbe. Polka opowiada o życiu na przedmieściach Portland w USA. W mieście przed kilkoma laty zdekryminalizowano posiadanie niewielkich ilości twardych narkotyków.
- Polka Iwona Erbe opowiada, że w ostatnich latach wzrosła liczba uzależnionych od narkotyków w Stanach Zjednoczonych
- Eksperyment dekryminalizacji narkotyków w Oregonie miał skupiać się na leczeniu, a nie karaniu aresztem czy więzieniem. To się nie udało. Coraz więcej osób potrzebuje pomocy z powodu uzależnień i bezdomności
Po ukończeniu studiów w Olsztynie w ramach programu „Au Pair”, który polega na zatrudnianiu się u rodziny za granicą i opiece nad dziećmi, Iwona Erbe wyjechała do Portland. — Miał być rok, a minęło już ponad 25 lat. Nie wybrałabym innego stanu. Oregon bardzo przypomina mi moje rodzinne okolice, a ja pochodzę z Suwałk. To takie zielone płuca Polski i w dokładnie ten sposób określiłabym właśnie Oregon. Bardzo dziewiczy stan.
Polka miała okazję widzieć, jak zmieniało się życie w tej części Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w ostatnich latach. — Zwiększyła się dostępność do narkotyków w całym kraju, a co za tym idzie wzrosła liczba osób uzależnionych. Oczywiście, dekryminalizacja posiadania niewielkich ilości twardych narkotyków, w tym kokainy, heroiny, metamfetaminy i fentanylu w 2021 r. się do tego przyczyniła.
Jak opowiada, jeszcze przed wprowadzeniem ustawy o dekryminalizacji, sytuacja narkotykowa była trudna. — Często dochodziło do aresztowań za małe ilości marihuany, ludzie palili na przykład po wyjściu z dyskoteki i lądowali na komisariacie. Liczba zatrzymań była duża, co generowało koszty pobytu za kratkami, procesów, prawników itd. Pomysłodawcy ustawy chcieli je obniżyć. Ich intencją nie było pozwolenie ludziom palić i brać twarde narkotyki oraz sprawienie, żeby w mieście „było wesoło” — bynajmniej.
Eksperyment w Oregonie miał skupiać się na leczeniu zamiast więzienia. Według nowych zasad funkcjonariusze policji mogli wystawiać mandaty w wysokości 100 dol. za publiczne używanie narkotyków. — Na odwrocie mandatu znajdował się numer infolinii. Każdy, kto zadzwonił tam po poradę, nie musiał płacić kary. Zdarzały się jednak sytuacje, że ludzie wisieli na infolinii po kilkadziesiąt minut, a policjant bezradnie przy nich stał… Oni w końcu rezygnowali, a policjant nie mógł nic zrobić — opowiada.
W podcaście „The Journal” z sierpnia poprzedniego roku można usłyszeć historie opowiedziane przez policjantów, którzy wręczali mandaty palącym na ulicy metamfetaminę lub fentanyl ludziom. Wielu z uzależnionych zgniatała je i rzucała na ziemię, jedna osoba nawet go zwinęła i zapaliła. Policjanci są sfrustrowani.
„Uzależniają się”
Jak opisywał „Die Welt”, fentanyl, czyli syntetyczny opioid jest 50 razy silniejszy od heroiny i obecnie najniebezpieczniejszym narkotykiem w USA. Zaledwie dwa miligramy fentanylu — ilość, która mieści się na czubku ołówka — jest uważana za potencjalnie śmiertelne przedawkowanie.
„W UE każdego roku z powodu przedawkowania umiera do 7 tys. osób. W Ameryce Północnej liczba ta jest dziesięciokrotnie wyższa” — wyjaśnił niedawno Paul Griffiths, dyrektor naukowy Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii.
Nasza rozmówczyni zauważa, że problemem nie jest już tylko fentanyl, ale także „tranq dope”, inaczej zwany „zombie drug”, który dotarł tutaj z Nowego Jorku. Jest to mieszanka środka uspokajającego i przeciwbólowego dla zwierząt, który dealerze mieszają z fentanylem i heroiną.
— Takie przepisy, jak mówiłam, wpłynęły na liczbę uzależnionych i ofiar śmiertelnych. Wychowywanie dzieci w takim świecie nie jest łatwe. Z jednej strony nie wiem, gdzie mogłabym dostać narkotyki, z drugiej wiem od syna, że młodzież pali marihuanę w łazience na przerwie.
Polka zwraca uwagę, że mieszka na obrzeżach Portland, gdzie władze hrabstwa zarządziły zakaz rozstawiania namiotów. — Każde hrabstwo rządzi się swoimi prawami i w naszym to jest kontrolowane. Co się stało z osobami w kryzysie bezdomności? Przeniosły się na ulice miasta. Wielu uzależnionych nie ma adresu…
— My prowadzimy normalne życie, przejeżdżamy obok, widzimy to i chcielibyśmy reagować. Przecież ci ludzie potrzebują pomocy i wsparcia.
Chodniki w Portland pełne są namiotów, koczowisk i odchodów. Nie bez powodu nazywane jest „amerykańskim miastem zombie”. Ludzie śpią na ławkach, przystankach i w bramach. Na ciele mają rany, ukłucia, są brudni.
— Wcześniej pracowałam w areszcie, obecnie w centrum resocjalizacji. Rozmawiam z osobami, które zajmują się taką pomocą od 30 lat. Jak mówią, nigdy nie widzieli takiej liczby narkomanów z tak skrajnym zachowaniem i na skraju śmierci. Prawie każdego tygodnia, a nawet dnia się kogoś ratuje w areszcie. Czasami, żeby osoba odżyła potrzeba zastosować 5-6 NARCANs (Nalokson jest antagonistą opioidów: lekiem stosowanym w celu odwrócenia lub osłabienia działania opioidów — przyp. red.).
Co sugeruje władza?
Władze miasta Portland oraz stanu Oregon ogłosiły 90-dniowy stan wyjątkowy w związku ze zbierającym żniwo fentanylem. Zaplanowano m.in. stworzenie centrum dowodzenia, w którym pracownicy władz będą mogli spotykać się w celu planowania strategii i działań ratowniczych oraz kampanię edukacyjną.
— Być może dekryminalizacja zostanie wycofana, bo jak widać, nie zdała rezultatu. Ludzie mogą rozprowadzać, zażywać, ale i się uzależnić, a nawet umrzeć. Edukacja w pewien sposób działa, myślę, że moje dzieci lepiej wiedzą ode mnie, jak nazywają się te wszystkie nielegalne środki i jakie mają skutki na ciała i mózgu.
Czytaj także: Portland – „To miasto jest jak otwarty oddział psychiatryczny”
Zapytana na koniec o to, czy kiedykolwiek się bała życia w mieście, mówi krótko: — Nie, absolutnie. Tu wszyscy jeżdżą prywatnymi samochodami, dojeżdżasz z punktu A do punktu B i naprawdę nie ma o co się martwić. Ludzie w wielu miastach w Polsce nie chodzą sami po nocach, tutaj też nie. Po prostu trzeba podchodzić rozsądnie, to wszystko.
Źródło: onet.pl