W akcji bierze udział Żandarmeria Wojskowa, która izoluje pilnującego Centrum oficera dyżurnego, gdy ten odmawia współpracy. Akcją kierują najbliżsi ludzie Macierewicza — ówczesny rzecznik prasowy MON Bartłomiej Misiewicz oraz Piotr Bączek, ówczesny szef SKW. Wchodząc do Centrum, posługują się dorobionymi kluczami. Prują sejfy i rozbijają jedną ze ścian. Wezwanemu na miejsce płk. Krzysztofowi Duszy, szefowi Centrum, usiłują wręczyć dymisję.
Cała akacja to farsa i kompromitacja Polski na arenie NATO. Nie byłaby możliwa, gdyby nie pewien wcześniejszy ruch Macierewicza. Ówczesny komendant Żandarmerii Wojskowej gen. Piotr Nidecki nie wyraża zgodny na udział jego żołnierzy w tej wątpliwej pod względem prawnym akcji. Zostaje więc w trybie natychmiastowym odwołany. Jego następca, gen. Tomasz Połuch nie ma takich oporów. Nie ma też nic przeciwko, by nocą przyjeżdżać do warszawskiego oddziału żandarmerii, aby z honorami otwierać Macierewiczowi basen, bo akurat wtedy szef MON lubi pływać. Dowódcy tej formacji organizują nawet trampolinę, zabierając ją podchorążym z Wojskowej Akademii Technicznej, bo minister jest zapalonym skoczkiem do wody.
Żandarmeria nie odstępuje Macierewicza na krok. Jej żołnierze stanowią jego ochronę, nawet gdy nie jest już szefem MON, a tylko przewodniczącym komisji smoleńskiej. Pilnują jego prywatnego domu, wynajmując w tym celu mieszkanie naprzeciwko. Gdy minister spóźnia się na imprezę, łamią przepisy drogowe, by wspomóc szefa.
Tak się dzieje 25 stycznia 2017 r. Macierewicz gości wówczas w Toruniu u ojca Tadeusza Rydzyka. Po wykładzie musi bardzo szybko przemieścić się do Warszawy. Tam ma wziąć udział w gali tygodnika „wSieci”, podczas której Jarosław Kaczyński otrzyma tytuł Człowieka Wolności.
Z Torunia rusza kolumna trzech aut. Ostatnim, BMW X5, kieruje żołnierz Żandarmerii Wojskowej. Gubi jednak pierwszy samochód kolumny. Tymczasem pędząca wąską drogą limuzyna z Macierewiczem dojeżdża do stojących na światłach aut i zaczyna gwałtownie hamować. Wtedy BMW X5 wjeżdża jej w tył. Kierowca Macierewicza traci panowanie nad limuzyną i uderza w stojące pojazdy, które zaczynają wpadać na siebie. Trzy osoby są ranne. Osiem aut zniszczonych. Szefowi MON nie spada nawet włos z goły. Przesiada się w inne auto i pędzi do Warszawy. Przyjeżdża w samą porę na rozpoczęcie gali.
Żandarmeria mimo to nadal pozostaje ulubioną formacją Macierewicza, nawet gdy na jaw wychodzą afery związane z mobbingem i molestowaniem żołnierek oraz szereg innych nieprawidłowości. Onet opisuje je od 2017 r. do dziś.
Gdy Błaszczak obejmuje kierownictwo resortu, wydaje się, że pozycja żandarmerii i jej szefów słabnie. Jedną z pierwszych decyzji nowego ministra jest przywrócenie do wojska kapral Karoliny Marchlewskiej, której historię opisał Onet w tekście pt. „Mobbing nie jest przestępstwem do końca”, czyli jak żandarmeria nie ochroniła kapral Anny”.
Mimo że kapral Marchlewska ze względów zdrowotnych do wojska wrócić nie może, żołnierze czują wiatr zmian. Nadzieja wkrótce umiera. Nikt z żandarmów nie ponosi konsekwencji, nie ma rozliczeń. Żandarmeria, jak była usłużna wobec Macierewicza, tak jest wobec Błaszczaka. Nic się nie zmienia.
Z pierwszego planu znikają jednak wojskowe służby. Jedną z pierwszych decyzji Błaszczak pozbywa się Piotra Bączka, szefa SKW. Robi to jednak nie po to, by naprawić służby, lecz pozbyć się ludzi poprzedniego szefa resortu. Na początku 2018 r. stanowiska tracą prawie wszyscy zausznicy Macierewicza. Błaszczak robi czystkę urzędniczą w MON na miarę tej, jaką Macierewicz zrobił wojskowym.
Wojny pałacowe i podjazdowe
Dymisja Macierewicza jest zaskoczeniem nie tylko dla opinii publicznej, lecz może przede wszystkim dla niego samego. Już po odwołaniu w styczniu 2018 r. Macierewicz w TVP Info mówi: — O tym, że to jest dymisja, dowiedziałem się od pana ministra Szczerskiego [ówczesny szef gabinetu prezydent Andrzeja Dudy], gdy przyjechałem do pałacu.
Do końca uważa, że został niesłusznie odwołany. Jego zdaniem, za tą decyzją stoi prezydent Andrzej Duda. I tu akurat się nie myli. Duda w tej sprawie naciska na Kaczyńskiego i stawia na swoim. Ma istotne powody.
Konflikt zwierzchnika sił zbrojnych z ministrem Macierewiczem w różnym czasie przybiera różne formy. Zaczyna się od tego, że prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego skrytykowało dwa projekty wojskowe ministra: reformę systemu dowodzenia armią i koncepcję budowy Wojsk Obrony Terytorialnej.
Na odpowiedź Macierewicza nie trzeba długo czekać. Podległa mu SKW odbiera certyfikat dostępu do informacji niejawnych gen. Jarosławowi Kraszewskiemu, dyrektorowi Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w prezydenckim BBN-ie. Generał jest głównym doradcą wojskowym prezydenta i jednocześnie najbardziej krytycznym recenzentem poczynań MON.
Cios jest potężny. Duda mówi o „esbeckich metodach” i odgrywa się na Macierewiczu już kilka miesięcy później. 15 sierpnia 2017 r. w dniu święta Wojska Polskiego po raz pierwszy od lat nie wręcza nominacji generalskich. Nie robi tego również 11 listopada w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Pierwsi oficerowie zostaną mianowani na stopień generała już po odejściu Macierewicza z resortu.
Relacje między MON-em a Pałacem Prezydenckim normują się, dopiero gdy w styczniu 2018 r. ministrem obrony zostaje Błaszczak. Wydaje się, że współpraca Andrzeja Dudy i szefa MON układa się wzorowo. Na początku Błaszczak często jeździ do prezydenta, uzgadnia z nim decyzje, konsultuje posunięcia. Sielanka szybko się kończy.
Gen. Rajmund Andrzejczak, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego jest człowiekiem prezydenta. Panowie po prostu się lubią. Żadnej chemii, może poza tą skrajnie negatywną, nie ma jednak między gen. Andrzejczakiem a min. Błaszczakiem.
Szef MON chce się więc pozbyć szefa sztabu. 3 lutego 2021 r. Błaszczak zjawia się w Pałacu Prezydenckim z wnioskiem o jego dymisję. Jako powód podaje ćwiczenie Zima-20, które kończy się klęską polskiej armii w wirtualnej rozgrywce z Rosjanami. Jego kandydatem na nowego szefa sztabu już wówczas jest gen. Wiesław Kukuła, dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej. Prezydent Duda wtedy jeszcze odmawia, ale pod koniec kadencji nieprzewidziany rozwój wypadków sprawi, że Błaszczak w końcu postawi na swoim.
Zakupy dla wojska w wykonaniu PiS. Wykończone Caracale i koreańskie szaleństwo
Modernizacja wojska w wydaniu Macierewicza to w zasadzie antymodernizacja. Jego pierwsza decyzja zapada na początku 2016 r. Polega na zakończeniu negocjacji praktycznie już wynegocjowanego kontraktu na zakup francuskich śmigłowców Caracal. Wybucha afera. Francuzi o wszystkim dowiadują się od dziennikarzy. Idą do sądu. Polska armia natomiast nadal nie ma nowych śmigłowców, a starym, poradzieckim kończą się resursy.
Macierewicz próbuje ratować sytuację, twierdząc, że kupi śmigłowce z wolnej ręki. Kupuje tylko kilka sztuk amerykańskich Black Hawków, które są jak plasterek na otwartą ranę. Kolejne deklaracje ministra w tej sprawie, wywołują już tylko uśmiech politowania, zwłaszcza w wojsku.
Sprawa Caracali wraca jak bumerang przez cały okres rządów PiS-u. Wiosną 2017 r., Magdalena Rigamonti, dziś dziennikarka Onetu a wówczas pracująca dla „Dziennika Gazety Prawnej”, namówiła na szczery wywiad Wacława Berczyńskiego, wiceszefa podkomisji smoleńskiej i bliskiego współpracownika Macierewicza. W rozmowie z dziennikarką Berczyński przyznaje: „nie wiem, czy pani wie, ale to ja wykończyłem Caracale”. Afera po tych słowach wstrząsa rządem.
Caracale staną się problemem również dla Błaszczaka. Po kilku latach okazuje się, że w ramach ugody rządu PiS z Francuzami, Polacy i tak zapłacą 80 mln zł za śmigłowce, których nie kupiono.
Macierewicz jest jednak głodny sukcesu na polu modernizacyjnym. Chce „uszczęśliwić” wojsko sprzętem, dzięki któremu zostanie zapamiętany. We wrześniu 2017 r. na targach zbrojeniowych w Kielcach podpisuje taki kontrakt. Chodzi o dostawę 53 tys. sztuk karabinków Grot dla polskiej armii. Macierewicz mówi, że „Grot jest osiągnięciem na światowym poziomie” i „przeszedł wszystkie testy zarówno w wojskach specjalnych, jak i w Wojskach Obrony Terytorialnej na ósemkę, nie na szóstkę czy piątkę”.
Wkrótce wychodzi na jaw, że zarówno okoliczności kontraktu — wbrew opinii wojskowych, jak i przed zakończeniem testów — oraz jakość karabinka wzbudzają poważne wątpliwości.
Już w takcie użytkowania okazuje się, że karabinek rdzewieje, przegrzewa się, zapiaszczony zacina się, kolba pęka przy uderzeniu, niektóre elementy, jak regulatory gazowe, wypadają, więc żołnierze mocują je na plastikowe trytytki.
Onet systematycznie opisuje aferę związaną z karabinkiem grot w serii tekstów zapoczątkowanej artykułem „Szokujący raport o karabinku Grot. Jest tak zły, że zagraża żołnierzom” ze stycznia 2021 r. W reakcji na tekst politycy PiS-u odsądzają dziennikarzy od czci i wiary. Potwierdzenie naszych informacji przychodzi jednak z zaskakującej strony — z wykradzionych e-maili byłego wiceministra w resorcie Macierewicza, a później szefa gabinetu premiera Mateusza Morawieckiego, Michała Dworczyka. Z treści ujawnionych wiadomości, dołączonych do nich zdjęć oraz dokumentów wynika, że rząd doskonale wie, iż żołnierze dostali wadliwą broń.
Mimo to następca Macierewicza również seryjnie ją zamawia w Fabryce Broni w Radomiu, choć już wtedy przedstawiciele fabryki twierdzą, że po tekstach Onetu powstały nowe, ulepszone i pozbawione wad egzemplarze tej broni, wciąż jednak dalekie od ideału.
W swoim pędzie do modernizacji Macierewicz nie kupuje jednak obiecanych armii dronów i okrętów podwodnych, a kontrakt na dostawy amerykańskich systemów Patriot, które miały być podstawą polskiej obrony powietrznej, wstrzymuje. Wróci do niego dopiero Błaszczak, gdy zagrożenie ze strony Rosji będzie coraz bardziej realne.
Jest jednak kontrakt, który ekipie Macierewicza udaje się dowieźć do szczęśliwego finału. Chodzi o samoloty dla VIP-ów. Macierewicz w Stanach Zjednoczonych kupuje dwa Gulfstreamy i trzy Boeingi do przewozu najważniejszych osób w państwie. Mimo unieważnienia poprzedniego przetargu i zorganizowania wyboru tych maszyn z wolnej ręki, co wzbudza podejrzenia o złamanie prawa, niewielu w państwie, w którym w 2010 r. doszło do katastrofy smoleńskiej, krytykuje ten zakup.
Maszyny trafiają do 1. Bazy Lotnictwa Transportowego w Warszawie. Okazuje się, że ważni politycy PiS, jak były marszałek Sejmu Marek Kuchciński, korzystają z wojskowych samolotów jak z cywilnych taksówek. To powoduje, że morale załóg i obsługi technicznej bazy ulega bezprecedensowemu rozluźnieniu. W jednostce zaczyna się łamanie procedur bezpieczeństwa lotów. Onet opisuje tę sytuację w tekście pt. „Gdyby politycy wiedzieli, jeździliby Uberem, czyli jak wojsko nie odrobiło lekcji po tragedii smoleńskiej” z listopada 2023 r.
U Błaszczaka modernizacyjna werwa budzi się dopiero po napaści Rosji na Ukrainę. Wyposażony w ogromny budżet, sięgający 3 proc. PKB i pieniądze z Funduszu Modernizacyjnego, minister rusza na zakupy. Umowy, bez jakichkolwiek przetargów, podpisuje taśmowo. W Stanach Zjednoczonych kupił czołgi Abrams, samoloty F-35, wyrzutnie HIMARS i śmigłowce Apache.
Jednak prawdziwe żniwa zbiera wówczas koreański przemysł zbrojeniowy. Do Korei Południowej Błaszczak leci w maju 2022 r., aby oglądać sprzęt. Dwa miesiące później podpisuje już umowy wykonawcze na czołgi, samoloty, wyrzutnie rakiet itp. Milczy jednak na temat kosztów. W końcu koreańskie media donoszą, że zakupy Błaszczaka zostaną sfinansowane z ogromnych pożyczek zaciągniętych w tym kraju.
Ostatni akord tej szalonej modernizacji ma miejsce na początku grudnia br., czyli w ostatnich dniach urzędowania Błaszczaka w tymczasowym rządzie Morawieckiego. Szef MON podpisuje wielką umowę na dostawę 152 koreańskich armatohaubic K9. W tym samym czasie Błaszczak sygnuje też umowę ramową na zakup polskiego hitu eksportowego – 152 armatohaubic Krab. Różnica polega na tym, że umowa na K9 jest wiążąca, a ta ramowa na Kraby to zaledwie mglista zapowiedź. Tym samym Błaszczak wbija nóż w plecy Krabowi, produkowanemu przez Hutę Stalowa Wola.
Ministrowie i spółki
Razem z Macierewiczem do MON trafia duże grono jego najbliższych współpracowników. Rychło się jednak okazuje, że urzędnicze pensje, to dla tych młodych ludzi było zbyt mało. Chcą większych pieniędzy. Te zaś są w spółkach skarbu państwa. Dzięki politycznym wpływom Macierewiczowi udaje się sprawnie przejąć kontrolę nad zbrojeniówką, która podlegała pod nieistniejące już Ministerstwo Skarbu Państwa.
Wówczas do zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej oraz podległych jej spółek trafiają ludzie z nadania politycznego. Rusza karuzela stanowisk, z której kolejni prezesi zbrojeniowego koncernu spadają co roku. Trochę dłużej utrzymują się prezesi na prowincjach, mimo że ciągną się za nimi afery i skandale.
Dotyczy to na przykład zarządu Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2 w Bydgoszczy. Nawet po tym, gdy Onet ujawnia, iż chałupniczo zmodyfikowany w tym przedsiębiorstwie fotel katapultowy zamontowany w myśliwcu MiG-29 był przyczyną śmierci pilota, kapitana Krzysztofa Sobańskiego, nie lecą głowy. Musi minąć kilka lat, by prokuratura potwierdziła nasze informacje, lecz nawet wtedy w stan oskarżenia postawiono tylko kilku szeregowych pracowników.
Zarzutów doczeka się za to Krzysztof Kozłowski, zaufany współpracownik bydgoskiego posła PiS i wiceministra obrony u Macierewicza, Bartosza Kownackiego. W połowie kwietnia 2017 r. Kozłowski zostaje prezesem Nitro-Chemu, największego producenta trotylu w NATO. Wcześniej razem z bratem przez wiele lat prowadził w Białych Błotach niedaleko Bydgoszczy firmę Akwarystyka Morska „Idolek”, specjalizującą się w zakładaniu akwariów. Choć Kownacki na początku 2018 r. traci ministerialne stanowisko, Kozłowski utrzymuje się w Nitro-Chemie aż do 2020 r.
Wychodzą jednak na jaw jego szemrane interesy i nieudolność w zarządzaniu. Mimo to partyjni poplecznicy znajdują mu inną ciepłą posadę w innej spółce zbrojeniowej z Grudziądza. Dopiero kiedy Onet w tym roku opisuje kontakty Kozłowskiego z mafią śmieciową i nielegalną gospodarkę toksycznymi odpadami po produkcji trotylu, na arenę wkracza prokuratura i służby. Kozłowski dostaje prokuratorskie zarzuty.
Błaszczak też chce wspomagać finansowo swoich współpracowników. Nie robi tego bez walki. Po odejściu Macierewicza z resortu obrony rękę na zbrojeniówce kładzie Jacek Sasin, minister aktywów państwowych.
Błaszczak nie składa jednak broni. Wykorzystując swoje wpływy u prezesa Kaczyńskiego, już kilka miesięcy później doprowadza do korzystnego dla siebie kompromisu — spółki zbrojeniowe zostają pod nadzorem Sasina, jednak za ich obsadę kadrową odpowiada minister obrony. Prezesem PGZ zostaje najbliższy człowiek Błaszczaka, Sebastian Chwałek, a za nim szturm na zbrojeniówkę przypuszczają kolejni ludzie ministra.
Uciekający szefowie sztabu generalnego…
Jesień 2016 r. Na dziedziniec Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przy ul. Niepodległości w Warszawie wjeżdża Mercedes-Benz klasy S. Z limuzyny wysiada Bartłomiej Misiewicz, rzecznik prasowy Ministerstwa Obrony Narodowej i prawa ręka Antoniego Macierewicza. Wylewnie witany przez zaprzyjaźnionych oficerów i wchodzi do szarego gmachu dowództwa.
W tym czasie szybkim krokiem przemierza dziedziniec gen. Mieczysław Gocuł, ówczesny szef Sztabu Generalnego. Z nieukrywanym niesmakiem i pogardą zerka w stronę nowiutkiej limuzyny. Powoli ją obchodzi, ogląda i lekko kopie w oponę.
Kilka miesięcy później, w styczniu 2017 r. gen. Gocuł odchodzi z wojska na własną prośbę, mimo że wiosną 2016 r. prezydent Andrzej Duda wyznaczył go na drugą, trzyletnią kadencję. Generał przyjął tę propozycję, by przeprowadzić Polskę przez szczyt NATO w Warszawie. Zresztą to dzięki jego zabiegom i doskonałym kontaktom na poziomie szefów sztabów państw Sojuszu szczyt zakończył się dla Polski sukcesem i rozpoczął erę stacjonowania w naszym kraju wojsk amerykańskich.
Gen. Gocuł wie, że z Antonim Macierewiczem na stanowisku szafa MON nie jest mu po drodze. Nie godzi się na ręczne sterowanie wojskiem, czystki kadrowe, deptanie porozumień z Sojuszem Północnoatlantyckim i Unią Europejską. Jest pierwszym szefem sztabu za rządów PiS, który składa dymisję. W jego ślady za rządów ministrów obrony z PiS pójdą wszyscy szefowie Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Po niespełna roku urzędowania w 2018 r. dymisję składa następca gen. Gocuła, doświadczony dowódca liniowy gen. Leszek Surawski. Powód? Brak porozumienia z następcą Macierewicza, Mariuszem Błaszczakiem. Wtedy w gmachu przy ul. Niepodległości zjawia się młody, ale już doświadczony oficer, po misjach bojowych, gen. Rajmund Andrzejczak. Na stanowisku szefa Sztabu Generalnego wytrwa najdłużej, ale 10 października br., na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi, odejdzie z wojska z dużym przytupem i rozgłosem.
Dymisja w tym gen. Andrzejczaka — a także w tym samym czasie dowódcy operacyjnego gen. Tomasza Piotrowskiego — wstrząśnie opinią publiczną, ponieważ PiS na sztandarach wyborczych eksponował szczególną troskę o armię i polskiego żołnierza, a głównym hasłem stało się „murem za polskim mundurem”. Tymczasem pierwszy żołnierz Rzeczpospolitej „rzuca kwitem”. To jasny sygnał, że z armią coś jest nie tak.
Błaszczak ugodzony ruską rakietą
Błaszczak przez kilka lat urzędowania w MON radzi sobie nieźle. Za sprawą usłużnych mediów prorządowych i sprawnej machiny propagandowej stworzonej w resorcie przez jego szefową gabinetu politycznego Agnieszkę Glapiak roztacza przed obywatelami wizję sprawnego ministra od wojska. Ta narracja zaczyna się jednak sypać, kiedy ukraińska rakieta w Przewodowie zabija dwóch polskich obywateli. MON nie radzi sobie z komunikacją strategiczną. W końcu o sprawie opinię publiczną jako pierwsi informują Amerykanie.
Jeszcze gorzej minister wypada, gdy przypadkowa osoba w lesie pod Bydgoszczą znajduje rakietę. Resort nie potrafi sformułować jasnego komunikatu, na temat tego, co się stało. Do przekazania złych informacji wysyła gen. Tomasza Piotrowskiego, dowódcę operacyjnego. Ten gubi się w opisie zdarzeń. W końcu Onet potwierdza, że pod Bydgoszczą w grudniu 2022 r. spadła rosyjska rakieta dalekiego zasięgu, zdolna przenosić głowice jądrowe (szczęśliwie w takową nieuzbrojona). Pojawia się pytanie, dlaczego nikt przez pół roku jej nie szukał?
Błaszczak wydaje oświadczanie i całą winę zwala na gen. Piotrowskiego. Żąda też jego dymisji. Prezydent się nie zgadza, a gen. Andrzejczak wysyła sygnał, że jeśli Piotrowski zostanie zdjęty ze stanowiska, on również odejdzie.
Obaj odejdą po kilku miesiącach, 10 października. Choć żaden nie zabierze głosu i nie poda oficjalnie powodu swojej dymisji, dla opinii publicznej sprawa jest jasna — Błaszczak przekroczył Rubikon w relacjach z wojskiem.
Symbolem rządów PiS w armii niewątpliwie zostanie Bartłomiej Misiewicz i roztoczony nad nim parasol trzymany przez żołnierza, ale wojsko nie zapomni też partyjnych pikników Błaszczaka. Upolityczniona armia, przetrącone kręgosłupy dowódców i niejasne przetargi, to zostawia po sobie PiS. Bez wątpienia tę stajnię Augiasza następcom trudno będzie posprzątać.
Źródło: onet.pl