Byliśmy na granicy z Ukrainą. Zatrważające obrazki. „Śmierdzimy, głodujemy…”

Niezależny dziennik polityczny

Mimo że na co dzień często znają się osobiście, spotykają się na trasie, bo wykonują ten sam zawód, teraz stoją po dwóch strony barykady. Z jednej strony polscy przewoźnicy, którzy zablokowali przyjścia graniczne z Ukrainą w Dorohusku, Hrebennem oraz Korczowej. Z drugiej ukraińscy kierowcy, którzy próbują opuścić nasz kraj. Końca konfliktu jak na razie nie widać.

Już 25 km przed przejściem granicznym Dorohusk-Jagodzin na poboczu stoją, czekające w kolejce na wyjazd z Polski pierwsze ciężarówki. W sumie jest ich około tysiąca.

Protest polskich przewoźników. Kolejka ciężarówek przed Dorohuskiem ma 25 km

Niektórzy kierowcy czekają na możliwość powrotu do swojego kraju już po kilkanaście dni. A uciec nie mają dokąd, bo większość przejść została zablokowana.

— Ja stoję tu już ponad tydzień. Do granicy mam teraz około 12 km. To jeszcze z tydzień stania. Tak samo koledzy. Na zmianę jeździmy na stację, kupujemy po 20 litrów paliwa. Żeby się ogrzać, bo jest zimno. Wszystkim kończą się pieniądze, jedzenie. Nie ma gdzie zjeść czegoś ciepłego, nie ma gdzie umyć. Śmierdzimy, głodujemy. A my po prostu chcemy wrócić do swojego kraju – mówi Oleg, jeden z kierowców, który utknął mniej więcej w połowie kolejki.

Kierowcy radzą sobie, jak tylko mogą, pomagając sobie wzajemnie. Mają zapewnione przez gminę przenośne toalety. Co jakiś czas pojawią się wolontariusze, przywożąc im wodę, chleb, pasztet. I na tym pomoc się kończy.

Protest tirowców na granicy z Ukrainą. Polscy kierowcy blokują, bo tracą dochody

Polscy przewoźnicy rozpoczęli blokady 6 listopada. W tym tygodniu mają zamiar rozszerzyć protest i blokować kolejne przejścia. Żądają przede wszystkim przywrócenia systemu zezwoleń na przekroczenie polskiej granicy, które obowiązywały ukraińskich przewoźników przed wybuchem wojny za naszą wschodnią granicą w 2022 r. Organizatorom zależy też na tym, aby strona polska zaprzestała wydawania licencji firmom transportowym z kapitałem spoza Unii Europejskiej.

— Przewoźnicy ukraińscy mają znacznie niższe koszty pracy ze względu na panującą wojnę. Wszystko przez to, że mieli wozić pomoc humanitarną, a prowadzą działalność komercyjną. I dobrze na tym zarabiają. A my tracimy dochody – mówi Rafał, przedsiębiorca z Lublina, uczestnik protestu.

Samo przejście w Dorohusku świeci pustkami. Protestujący przepuszczają raz na godzinę tylko po trzy samochody wyjeżdżające z Polski i jeden wjeżdżający. Transporty humanitarne i militarne, też nie są zatrzymywane.

— Na wjazd do Polski czekaliśmy po kilkanaście godzin. Po naszej stronie jest mnóstwo samochodów, kolejka jest bardzo duża. Niedawno przekroczyliśmy granicę i zatrzymano nas tutaj, kilkaset metrów za szlabanem. Nie wiem, kiedy ruszymy dalej. Jadę na Łotwę i z powrotem. Normalnie załatwiłbym wszystko w cztery-pięć dni. A teraz nie wiem. Trzeba zacząć robić obiad. Gotujemy barszcz. Będzie bardzo smaczny, zapraszamy – mówi Dima, ukraiński kierowca.

Organizatorzy protestu mają zezwolenie na blokowanie drogi przed przejściem w Dorohusku do 3 grudnia.

Źródło: fakt.pl

Więcej postów