Wydawać by się mogło, że czołowe partie polityczne będą się starały w czasie kampanii pokazać Polakom swoje pomysły na gospodarkę, służbę zdrowia, system emerytalny czy na armię. Tymczasem wizyta na ich stronach internetowych przypomina zwiedzanie muzeum. Czemu większość ugrupowań nie pokazuje programów? – Wszystko można wytłumaczyć jednym słowem. Tym słowem jest „polaryzacja” – słyszymy w jednym ze sztabów.
- „Kiedy zostanie opublikowany Państwa program wyborczy?” – takie pytanie wysłaliśmy do biur prasowych głównych partii
- Okazało się, że jest to trudne pytanie – tylko rzecznicy PiS i Lewicy postanowili nam odpowiedzieć
- Pytania nie zadaliśmy Konfederacji, bo jej program akurat znaleźć nietrudno
Strona internetowa PiS ma zakładkę „dokumenty”. Można by oczekiwać, że znajdzie się tam aktualny program partii – na gospodarkę, na podatki, na programy socjalne, na finansowanie armii, na kwestię zboża z Ukrainy… W końcu partia Kaczyńskiego zawsze lubiła podkreślać, że „ma swój program”, w przeciwieństwie do PO. A więc, czy ma swój program na stronie? Nic z tych rzeczy. Ostatni plik pochodzi z 2021 r. i dotyczy… programu Polski Ład dla wsi.
Na stronie PO nie jest lepiej. Jest zakładka „ważne tematy” z wpisami z 2018, a nawet i z 2014 r. Można co prawda na stronie przeczytać o głównych „propozycjach programowych” na obecne wybory (jest np. słynne „babciowe”), ale wszystko rozpisane jest tylko hasłowo.
Lewica na swojej stronie lewica.org.pl ma program nieaktualny, z 2021 r. Jak wyjaśnia Business Insiderowi rzecznik ugrupowania Marek Kacprzak, ten najnowszy jest na innej stronie, lewica2023.org. Trzecia Droga nie ma nawet wspólnej strony internetowej. Jest co prawda „wspólna lista spraw”, ale również tylko hasłowa. Potencjalny wyborca Polski 2050 i PSL też więc nie wie, jakie wspólne propozycje mają te partie.
Konfederacja ma natomiast na swoich stronach dokument, który można nazwać aktualnym programem wyborczym.
Wyborcy większości partii nie mają zatem na razie pojęcia, jaki pomysł na Polskę mają kluczowe partie, choć do głosowania 15 października zostało raptem już tylko kilka tygodni. A może programy się pojawią? Takie pytania zadaliśmy wszystkim głównym partiom (siłą rzeczy – z wyjątkiem Konfederacji). Rzecznik PiS Rafał Bochenek odpowiedział. „Na początku września zaprezentujemy program na kolejną kadencję” – przekazał. Poza nim i Kacprzakiem, rzecznicy ugrupowań nam nie odpisali.
A miało być tak konkretnie
Jeszcze zanim na dobre kampania nie ruszyła, pojawiło się mnóstwo konkretnych pomysłów. Donald Tusk objeżdżał kraj i mówił a to o „babciowym”, a to o stworzeniu ministerstwa w Śląsku, a to o żłobku w każdej gminie. PiS z kolei uważało, że zapowiedź waloryzacji 500 plus do 800 zł ustawi kampanię i doprowadzi partię do zwycięstwa.
Im jednak bliżej wyborów, tym podobnych konkretów jest mniej. Jarosław Kaczyński co prawda zapowiedział podwyższenie „czternastki”, ale to właściwie tyle.
Zamiast programów czy nawet obietnic wyborczych, mamy za to kolejne spoty, hasła – i nazwiska „Tusk” oraz „Kaczyński” odmieniane przez wszystkie przypadki.
Czemu merytoryczna kampania wyhamowała, zanim de facto kampania wyborcza jeszcze się zaczęła? Oficjalnie sztabowcy rzecz jasna nie chcą o tym rozmawiać. Z kilkoma rozmawialiśmy jednak pod warunkiem anonimowości.
Słowo klucz
Jak mówią, słowem kluczem jest tu „polaryzacja”. Krócej mówiąc – PO i PiS uderzają w siebie nawzajem, bo to angażuje ich elektoraty i sprawia, że mniejsze partie tracą wiatr w żaglach.
A czy na spolaryzowanego wyborcę zadziała dyskusja o podatkach, przyszłości węgla czy o tym, czy warto brać pożyczki na broń z Korei? Teoretycznie może. Ale każda obietnica programowa jest tu ryzykowna. – Dużo łatwiej po prostu zrobić filmik o kłamstwach Tuska czy Kaczyńskiego – opowiada nam PR-owiec.
Zresztą, jak mówią nasi rozmówcy, obietnice z prekampanii zwyczajnie „nie zażarły”, jak to się mówi w politycznym światku. Dobrym przykładem jest tu „babciowe” Donalda Tuska. Obietnica przypadkowa oczywiście nie była – pomysł na 1,5 tys. zł dla matki wracającej z macierzyńskiego dobrze wypadł ponoć w badaniach, dawał szansę na pozyskanie nowych wyborców w starszej części społeczeństwa, tradycyjnie głosującej na PiS. I miał utwardzić młodsze kobiety w przekonaniu, że PO jest dla nich dobrym wyborem.
Ale odbiór „babciowego” wcale nie był już tak entuzjastyczny. Liberalni wyborcy PO poczuli, że partia chce się ścigać z PiS na „socjal”. A hiperwolnorynkowa Konfederacja zaczęła rosnąć w sondażach.
Z drugiej strony – PiS-owi też nie udało się zaszachować opozycji waloryzacją 500 plus. Donald Tusk dość sprytnie stwierdził, że wypłaty powinny ruszyć już 1 czerwca, a na to zgody PiS nie było.
Sztaby przekonały się więc, że walka na propozycje programowe, nawet teoretycznie te bardzo chwytliwe – nie zawsze działa w oczekiwany sposób. Lepszy skutek mogą dać po prostu hasła i klipy, czyli krócej mówiąc – gra na emocjach. Zwłaszcza latem, gdy ludzie mniej myślą o podatkach czy meandrach systemu emerytalnego.
Co nie znaczy oczywiście, że nowych propozycji już nie będzie. Sporo się na przykład mówi, że PiS chce powalczyć o elektorat przedsiębiorców. Ten jest wściekły na partię za Polski Ład – więc ludzie Kaczyńskiego mają przygotowywać nowe rozwiązania podatkowe.
Czy to tylko cisza przed burzą?
Na razie nie wiadomo, co do końca pojawi się na wrześniowym kongresie PiS. I ile niespodzianek partia szykuje w programie. Są eksperci czy sztabowcy konkurencyjnych partii, którzy oczekują „czegoś naprawdę dużego”. Zresztą, inne ugrupowania też planują swoje konwencje.
To też może być przyczyną obecnej „programowej ciszy”. W partyjnych sztabach trwa po cichu wyścig zbrojeń, ale każdy boi się zbyt wcześnie odkryć karty. Są też obawy o to, że propozycje jakoś wyciekną, stąd wszystko trzymane jest w wielkiej tajemnicy. Inna sprawa, że latem odbiorcy mniej interesują się polityką, stąd sztaby nie chciały też ich atakować zbyt wieloma pomysłami.
Kiedy więc „programowa cisza” się wreszcie skończy, wyborcy być może będą mogli wreszcie przeczytać programy. Choć zbyt wiele czasu im na to nie zostanie. Kto wie, może właśnie wtedy pojawią się nowe propozycje na miarę „babciowego” czy waloryzacji 500 plus.
Pewną tajemnicą jest natomiast to, czemu chwytliwe propozycje nie padają ze strony innych partii. Skoro te główne grają na polaryzację, to np. Trzecia Droga mogłaby udowodnić, że gdzie dwóch się kłóci, tam Hołownia i Kosiniak-Kamysz mogą zyskać.
Jednak tworzenie koalicji obu partii przebiegło w bólach i nie jest wielką tajemnicą, że atmosfera pomiędzy ich liderami i członkami najlepsza nie jest. A to na pewno utrudnia pracę nad programem i propozycjami. Nie wszyscy rozumieją natomiast, czemu jest tak cicho o propozycjach Lewicy. Być może partia uważa, że ma swój twardy elektorat i chce go scementować. I na razie po prostu odpuszcza sobie walkę z „gigantami”.
Od jednego z PR-owców politycznych – rzecz jasna nieoficjalnie – usłyszeliśmy pytanie retoryczne: „jakie znaczenie ma w ogóle dzisiaj program”. I przypomniał, że w kampanii z 2015 r. PiS prezentowało się jako partia centrowa. Schowano kontrowersyjnych polityków, jak Antoni Macierwicz czy nawet Jarosław Kaczyński, a twarzą partii stała się bardzo świeża wówczas Beata Szydło. Nie było mowy o ostrej i bezkompromisowej polityce. Po wygranej PiS w mgnieniu oka zerwało z centrowością – zaczęła się walka z sądami, mediami czy gwałtowny spór z Unią Europejską. – I co, wyborcy ukarali za to PiS? Cztery lata później partia poprawiła swój wynik o kilka punktów proc. – kwituje.
Żródło: businessinsider.com.pl