„Moment najgorszy z możliwych”. Dlaczego ludzie odchodzą od prezydenta Dudy?

Niezależny Dziennik Polityczny

Z pałacu prezydenckiego odchodzi Jakub Kumoch, jeden z głównych kreatorów polityki zagranicznej prezydenta po wybuchu wojny w Ukrainie. To znaczące osłabienie głowy państwa.

Oficjalne powody są takie, że Kumoch więcej czasu chce poświęcić rodzinie. Ale to zwyczajowa formułka stosowana w dyplomacji, czy szerzej w polityce, gdy ludzie chcą się rozstać bez podawania prawdziwych powodów, czy — mówiąc wprost — prania brudów.

„Polityczne złoto”

Moment tego odejścia jest najgorszy z możliwych. Szef biura polityki międzynarodowej żegna się z pałacem prezydenckim w momencie, gdy trwa wojna w Ukrainie, a Jakub Kumoch był jednym z głównych kreatorów dzisiejszej polityki wschodniej Andrzeja Dudy. To on doradził prezydentowi, by skoro premier zagarnął pod swoje skrzydła politykę europejską, on zwrócił się na Wschód. Prezydent razem z szefem MSZ odpowiadają – według Konstytucji – za kreowanie polityki zagranicznej, ale w tym przypadku Mateusz Morawiecki wyjął politykę europejską z MSZ i przeniósł ją do kancelarii premiera. Dudzie, jeśli w ogóle chciał być aktywny na polu międzynarodowym, został kierunek wschodni.

Kumoch jako były ambasador w Turcji i Szwajcarii miał świetne kontakty z otoczeniem przywódców Litwy i Ukrainy i to on otworzył Dudzie drzwi do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. Po wybuchu wojny w Ukrainie te kontakty okazały się dla polskiego prezydenta – jak mówią w PiS – „politycznym złotem”. Pozwoliły Dudzie zaistnieć na arenie międzynarodowej.

Wojna jednak trwa i odejście Kumocha z ministerialnego stanowiska jest mocno przedwczesne. W nieoficjalnych rozmowach osoby zbliżone do kancelarii prezydenta mówią, że od dłuższego czasu dochodziło do tarć między Kumochem a prezydentem. Minister miał był zwolennikiem twardszego kursu wobec kwestii Wołynia i odpowiedzialności Ukrainy na tamte zbrodnie. Prezydent z kolei uważał, że to nie jest dobry moment na poruszanie tego tematu. Na Kumocha spadła też odpowiedzialność za wpadkę Dudy, który kolejny raz dał się nabrać rosyjskim pranksterom, dzwoniącym do światowych przywódców i podających się za ważne osobistości. Po incydencie w Przewodowie, gdy nie było jasne czy to rakieta rosyjska uderzyła w polskie terytorium, czy też ukraińska, do Dudy zadzwonili pranksterzy, a ten odebrał telefon i rozmawiał z nimi, myśląc, że ma do czynienia z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. Duda miał do Kumocha pretensje, że jego podwładni nie ustrzegli go przed wpadką. Od tego momentu było jasne, że minister straci stanowisko. Zaczęto mu szukać placówki dyplomatycznej, którą mógłby objąć i — jak słychać — ma zostać ambasadorem w Korei Południowej.

Dlaczego ludzie odchodzą od Dudy?

To kolejny minister, który odchodzi od prezydenta w ostatnich latach. Wcześniej na placówkę dyplomatyczną przy ONZ wyjechał Krzysztof Szczerski, poprzednik Kumocha na stanowisku ministra ds. międzynarodowych. Z kancelarii odeszli także dyrektor biura prasowego Marek Magierowski oraz rzecznicy Krzysztof Łapiński i Błażej Spychalski. Ten ostatni postanowił sprawdzić się w biznesie. Dostał najpierw stanowisko w doradcy zarządu w Orlenie, a od stycznia tego roku jest członkiem zarządu i wiceprezesem państwowej spółki Gaz-System.

Liczba odejść z kancelarii prezydenta za czasów Dudy jest bez precedensu. Ani od Bronisława Komorowskiego, ani od Aleksandra Kwaśniewskiego nie odeszło tak wielu ministrów. Za czasów Kwaśniewskiego kancelaria prezydenta była równorzędnym ośrodkiem władzy z kancelarią premiera. Kwaśniewski miał ambicje rozgrywania we własnym obozie i dzięki pomocy takich osób jak Ryszard Kalisz czy Marek Siwiec to mu się udawało. Z kolei za czasów Komorowskiego, który zupełnie nie angażował się w polityczne intrygi, bo tego nie potrafił, kancelaria prezydenta była przyczółkiem dla zasłużonych polityków, jak Tadeusz Mazowiecki, Jan Lityński czy Henryk Wujec, którzy byli doradcami głowy państwa.

Dlaczego ludzie odchodzą od Andrzeja Dudy? Bo nie wierzą w jego polityczny potencjał. Zarówno Magierowski, jak i Łapiński czy Spychalski przychodzili do kancelarii prezydenta, licząc na to, że przy Dudzie będą mogli budować frakcję prezydencką w obozie PiS. Jeśli prezydent zacznie liczyć się w polityce, to w naturalny sposób część partii będzie się na niego orientować. Nic takiego nie nastąpiło. Z czasem kolejnych ministrów Dudy zawsze dopadała frustracja i przekonanie, że Andrzej Duda nie potrafi robić własnej polityki, nie ma własnej agendy i po prostu nie chce budować własnego środowiska w PiS. A może po prostu nie rozumie, że w pojedynkę w polityce nic się nie zdziała.

W przypadku Kumocha sytuacja była trochę inna. Trafił na dobry polityczny moment. Wojna w Ukrainie i fakt, że Polska jest bezpośrednim sąsiadem zaatakowanego państwa, a zarazem krajem granicznym Unii Europejskiej na wschodniej flance, sprawiły, że Duda w naturalny sposób stał się partnerem dla przywódców państw NATO i prezydenta USA Joe Bidena. Trzeba przyznać, że – przy pomocy Kumocha – Dudzie po raz pierwszy od początku kadencji udało się przejąć polityczną inicjatywę i zaistnieć w innym kontekście niż jako element obozu rządzącego i osoba, która podpisuje wszystko, co partia mu podsunie. Czy następca Kumocha Marcin Przydacz utrzyma ten kurs? To będzie zależało od tego, jaki wpływ będzie miał na prezydenta.

Jednocześnie coraz częściej pojawia się pytanie, co Andrzej Duda zamierza robić po prezydenturze. Jego kadencja kończy się w 2025 r. i prezydent nie będzie mógł się ubiegać o reelekcję. Odchodząc z urzędu, Duda będzie miał 53 lata, a to stanowczo za wcześnie na emeryturę.

Więcej postów