Dotychczasowe spotkania delegacji Ukrainy i Rosji nie przyniosły żadnych wymiernych efektów, a ustalenia dotyczące zawieszenia broni były łamane przez Moskwę. Nic nie wskazuje na to, że dzisiejsze rozmowy szefów dyplomacji: Ukrainy – Dmytro Kułeby, i Rosji – Siergieja Ławrowa, będą stanowiły punkt zwrotny.
Wczoraj Kułeba przypomniał, że Ukraina chce zawieszenia broni i wycofania rosyjskich wojsk ze swojego terytorium, lecz sceptycznie odniósł się do możliwości spełnienia tych oczekiwań. Rosja natomiast zapewnia, że jej celem nie jest obalenie rządu ukraińskiego i nie wysuwa na pierwszy plan dość absurdalnych żądań „denazyfikacji” Ukrainy, ale podtrzymuje konieczność gwarancji, że Kijów nie dołączy do NATO i zaakceptuje rosyjską zwierzchność nad Krymem oraz „niezależność” dwóch tzw. republik. Do konfrontacji obu stron na najwyższym – od początku wojny – szczeblu dojdzie dziś w tureckiej Antalyi – jednym z najchętniej odwiedzanych na świecie kurortów, który gości corocznie uczestników Forum Dyplomacji.
Lęk przed spadkiem wpływów z turystyki w wyniku agresji rosyjskiej i sankcji Zachodu na rosyjską gospodarką to niejedyne i nie najważniejsze zmartwienie tureckiego przywódcy Recepa Tayyipa Erdoğana. „Turcja obawia się o destabilizację na północy, czyli w basenie Morza Czarnego i myśli o stabilności m.in. Bułgarii czy Rumunii. Zwycięstwo Putina w Ukrainie wywróciłoby całą turecką politykę bezpieczeństwa, bo oznaczałoby, że Rosja znów staje się zagrożeniem terytorialnym. Natomiast zaplanowane na dzisiaj rozmowy z delegacją Izraela wpisują się w próby rekalibracji polityki zagranicznej Ankary na Bliskim Wschodzie, czyli polityki agresywnej, która powodowała, że Turcja zniechęciła do siebie w zasadzie cały region” – ocenia w rozmowie z DGP ekspert Agencji Analitycznej NEOŚwiat Karol Wasilewski.
W Antalyi, na marginesie Forum Dyplomacji, dojdzie bowiem do spotkania szefów dyplomacji: Turcji – Mevlüta Çavuşoğlu, i Izraela – Yaira Lapida. Wczoraj pierwszą od 15 lat wizytę w Turcji złożył natomiast prezydent Izraela Isaac Herzog. Ankara wobec kryzysu w Ukrainie chce pokazać, że nie szuka dodatkowych pól konfliktu, a dobre, nawet tymczasowo, relacje z Izraelem mogą uwiarygodnić ich wizerunek jako rozjemcy starcia mocarstw. Wydaje się, że Ankara dość dobrze wpisuje się w rolę mediatora, którym – według pierwszej propozycji Ukrainy – miał być Izrael. Oba państwa tradycyjnie starają się utrzymać dobre relacje zarówno z Rosją, jak i Zachodem, którego Turcja stała się w pewnym sensie częścią, dołączając do NATO w 1952 r.
Choć Ankara wypełnia swoje obowiązki państwa członkowskiego, to nie przyłączyła się w pełni do zachodniego obozu i nie wprowadziła sankcji na Rosję. Z pewnością nie pomaga w tym Erdoğanowi najwyższa od 20 lat, ponad 50-procentowa inflacja. Jednak kilka lat temu już raz, w trakcie kryzysu migracyjnego, to Ankara zapewniła Europie stabilność. Najbliższe tygodnie pokażą, czy znów to Turcja, uchodząca za najbardziej nieprzewidywalnego członka NATO, będzie opatrywać europejskie rany.