Niemcy nie tylko wyłamują się, ale wręcz (czy chcą, czy nie chcą) pełnią rolę takiego konia trojańskiego Putina w sojuszu NATO przez to, że przedkładają swoje interesy nad własne bezpieczeństwo – ocenił w rozmowie z Niezalezna.pl były dowódca jednostki GROM, gen. dyw. Roman Polko.
Przemysław Obłuski: Czy na obecnym etapie eskalacji zagrożenia, groźba jakichkolwiek sankcji wobec Kremla może odwieść Putina od ataku na Ukrainę?
Gen. dyw. Roman Polko: Groźba sankcji nic nie zmieni. Warto tu sobie przypomnieć memorandum z 1994 roku (mam na myśli gwarancje dane Ukrainie przez Rosję, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone) oraz groźby sankcji przed aneksją Krymu i destabilizacją Donbasu w 2014 r. Za każdym razem padały takie groźby i wydawało się, że jak na Rosję te sankcje zostaną nałożone, to kraj ten zostanie wykluczony ze środowiska międzynarodowego. I to nie zadziałało, ponieważ brakowało konsekwencji. Wiele krajów (Niemcy, Węgry, Turcja, która kupowała uzbrojenie, Francja, która robi interesy z Rosją) wyłamuje się z tego, a przy braku spójności i konsekwencji w działaniu korzysta Putin. On doskonale wie, że przez parę miesięcy być może trochę pocierpi, a później już środowisko międzynarodowe przyzwyczai się do nowej sytuacji, tak jak przyzwyczaiło się do aneksji Krymu.
Problem stanowią oczywiście też te kraje europejskie, które nie dbają o własne bezpieczeństwo. Z pozytywów mamy tylko to, że rzeczywiście Skandynawia i wschodnia flanka NATO się mobilizuje, ale powtarzam raz jeszcze – zapowiedź sankcji nic nie przyniesie. Szczególnie w takiej sytuacji, kiedy chociażby widzimy problem, żeby przez własne terytorium (państw NATO) przepuszczać dostawy uzbrojenia dla budującej się dopiero armii ukraińskiej.
Czy wobec tego istnieją jakieś argumenty, które mogłyby Rosję powstrzymać?
Zdecydowanie. Po pierwsze te sankcje należałoby nałożyć prewencyjnie. Zablokować Nord Stream 2 do czasu wycofania rosyjskich sił spod ukraińskiej granicy, nałożyć sankcje ekonomiczne związane z system rozliczeń SWIFT [pośredniczącym w transakcjach między instytucjami finansowymi-red.] i zablokować kontakty gospodarcze.
Wiem, że Zachód by też ucierpiał, ale Rosja jest nieporównywalnie słabsza gospodarczo i gdyby solidarnie wszystkie kraje Europy i Stany Zjednoczone tego typu restrykcje czy ograniczenia wdrożyły, Putin nie miałby wyboru. Spotkałby coś, czego by się nie dało uniknąć. Nie mógłby lawirować, czy manewrować między poszczególnymi państwami manipulując ich decyzjami, ale miałby przed sobą jednolity, mocny front. To musiałoby go zablokować.
Wiele wskazuje, że jeśli dojdzie to ataku na Ukrainę, to nie będzie on wyglądał tak, jak w 2014 r., że wejdą jakieś zielone ludziki. Raczej regularna armia.
Ta inwazja już się dzieje. Ukraina została zaatakowana gospodarczo, została zaatakowana w cyberprzestrzeni, służby rosyjskie na 100 proc. operują już na Ukrainie, zielone ludziki są w gotowości. Natomiast, czy rzeczywiście te dywizje wkroczą na terytorium Ukrainy? Jeżeli miałyby być niszczone cele wojskowe, przede wszystkim rożnego rodzaju systemy uzbrojenia, no to raczej Rosja będzie dokonywała tego za pomocą środków rakietowych, bo dominuje całkowicie w powietrzu. Systemów przeciwrakietowych, które byłyby w stanie ją zablokować Ukraina nie posiada.
Zwłaszcza przy tej odwadze i mobilizacji sił i zmian w wojsku ukraińskim, które było takie sobie i składało się w dużej części z dowództwa, które miało nadmierną sympatię do Rosjan. Duża liczba ofiar z kolei przekładałoby się negatywnie na postrzeganie Putina w samej Rosji, a również, a może i nawet głównym celem Putina jest to, żeby grać na użytek wewnętrzny, żeby budować sobie taki wizerunek człowieka, który odbudowuje potęgę światową Rosji, która dzieli strefy wpływów i rządzi. Gdyby więc Rosja ponosiła straty, to z pewnością ta opinia raczej by się mogła jeszcze bardziej niż teraz odwrócić przeciwko Putinowi, bo traci on na popularności.
Wielu komentatorów twierdzi, że atak na Ukrainę jest już przesądzony, a niektórzy nawet spekulują, że może dojść do bezpośredniego ataku na Kijów. Czy to możliwy scenariusz?
Przesądzone jest to, że Putin uczyni wszystko, aby doprowadzić do obalenia obecnej władzy w Kijowie. Tej władzy niezależnej, która dąży do NATO i do UE. I on to głośno, otwarcie, nawet wręcz bezczelnie mówi, siadając do rozmów chociażby z prezydentem Stanów Zjednoczonych, co samo w sobie już jest niewłaściwe, ponieważ pod wpływem takiego szantażu nie powinno się prowadzić żadnych rozmów.
Lepiej jest prowadzić takie działania na pograniczu wojny, bo wtedy zawsze można udawać, że interweniuje się tylko, żeby pomagać rosyjskim obywatelom, niż z otwartą przyłbicą powiedzieć, że „wypowiadamy wam wojnę”. No niestety, Putin, jako człowiek służb nie lubi grać w uczciwy sposób, woli oszukiwać i działać (co z resztą pokazał niejednokrotnie) łamiąc wszelkie konwencje międzynarodowe, które sam wcześniej nawet podpisywał.
Niemcy w ramach NATO otwarcie sprzeciwiają się dozbrajaniu Ukrainy w broń defensywną. Można odnieść wrażenie, że wyłamują się z zachodniej wspólnoty obronnej.
Bo tu nie chodzi tylko o bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO, ale kiedy Putin się rozzuchwali, to w przyszłości może zagrażać także Niemcom. To nie jest tak, że tego typu człowiek poprzestanie na jednej małej zdobyczy. Widać jak następuje ten progres i przesuwanie tej cienkiej czerwonej linii od 2008 roku, kiedy ten strategiczny plan powrotu do dawnego imperium sowieckiego zaczął być realizowany.