W zachodnich mass mediach, gdy wspomina się z pewnym lekceważeniam, że ludzie Donalda Trumpa mówią o masowych oszustwach wyborczych w Stanach, dodaje się zawsze rytualne „bez dowodów”, by podkreślić jaki to właściwie „fake news”. Lecz skoro występuje taka mimetyczna jednomyślność i pewność, że imperialne wybory prezydenckie są już przesądzone, należy podejrzewać, że jest odwrotnie.
Pod koniec sierpnia dziennikarz New York Post Jonathan Levine opublikował artykuł, który wprawił w zakłopotanie Partię Demokratyczną prowadzącą swą niemrawą kampanię na rzecz 77-letniego Joe Bidena, kandydata z grupy ryzyka, któremu podczas wystąpień publicznych nierzadko wszystko się myliło. Dziennikarz rozmawiał z przekonanym zwolennikiem amerykańskiej socjaldemokracji, „pragnącym zachować anonimowość” wielkim fanem Berniego Sandersa, którego zdenerwowała zbliżająca się konfiskata wyborów przez większościową część wierchuszki „demokratów” oddanych tradycyjnie wojnom i Wall Street.
Rozmówca Levine’a był związany z Partią Demokratyczną od dawna, ale nie mogąc strawić jej „bezpiecznego” kandydata, tj. przeżartego do kości korupcją i intrygami Bidena, ujawnił jak brał udział w licznych przeszłych oszustwach wyborczych i podał szczegóły różnych sposobów stosowanych w amerykańskiej plutokracji na zrobienie wyniku wyborczego takiego, jak trzeba. Socjaldemokrata mówi rzeczy ogólnie znane z „tajemnic poliszynela”, wręcz truizmy (np. „oszustwa wyborcze są u nas raczej regułą niż wyjątkiem”), lecz w kontekście kryzysu kowidowego, jego wyznania na temat głosowania korespondencyjnego nabierają nieco innego wymiaru.
„To łatwiejsze, niż myślicie”
Teorie spiskowe (tzn. obecnie tezy trumpistów, wg mediów) mówią, że te same telewizje, które z takim hukiem jednocześnie ogłosiły wyborcze zwycięstwo „kandydata z kartonu”, tak intensywnie prowadziły od wiosny Wielkie Straszenie kowidem, gdyż chciały zyskać jak największy zasięg głosowania pocztowego, najłatwiejszego do podrobienia. W Europie ten rodzaj wyborów jest zakazany lub ma obostrzenia, czy mechanizmy kontroli, z powodu przykrych historycznych doświadczeń, lecz w Ameryce mamy pod tym względem wolnoamerykankę. Jest tam zresztą 51 różnych systemów wyborczych, które w końcu mają współpracować na szczeblu federalnym. Tak, czy inaczej, głosowanie korespondencyjne znalazło się w oku cyklonu, jest głównym bohaterem kłótni wokół wyborów 2020.
„To łatwiejsze, niż sądzicie” – mówił amerykański lewicowiec New York Post o organizacji tradycyjnych, pocztowych przekrętów wyborczych. Najczęstsza technika to użycie koperty na kartę (przesłanej wyborcy administracyjnie), by wyjąć z niej kartę „republikańską” i włożyć „demokratyczną”. Przedtem trzeba wysłać „wolontariuszy” pod szyldem jakiejś organizacji obywatelskiej, którzy oferują odniesienie głosu w kopercie, gdzie trzeba – i to jest podobno takie „łatwiejsze niż myślimy”. Koperty otwiera się potem seryjnie nad parą, daje fałszywy podpis na nowej karcie, po czym rozwozi po różnych skrzynkach pocztowych, by jeszcze bardziej zmylić przeciwnika. Idzie na to sporo pieniędzy, ale to pewny sposób.
Link od prezydenta
Pracownicy poczty też mogą łatwo wpłynąć na wynik wyborów. „Weźcie takiego gościa anty-Trumpa, który pracuje w Bedminster, czy w bastionie republikanów… Może wziąć wypełnione karty w kopertach i wiedząc, że 95 proc. z nich będą republikańskie, moje je po prostu wywalić do śmietnika, na kupę.” – opowiadał sandersowiec. To pewnie echo historii odkrywania paczek korespondencji po głosowaniach w wyborach samorządowych w Nowym Jorku, w 2017 r.
Są też inne dobre sposoby, nakierowane na grupy ryzyka, jak zbieranie kart w domach emerytów, domach-szpitalach dla seniorów mało autonomicznych, po stosunkowo świeże cmentarze. To są kury znoszące złote jaja wyborów. Na ogół staruszkowie podpisują, co im się pod nos podsunie, w imię obywatelskiego zaangażowania, a pielęgniarki mogą wtedy trochę dorobić. W końcu, w niejednym amerykańskim stanie nie trzeba pokazywać prawa jazdy, by zagłosować do urny, wystarczy rzucić nazwisko. Tu dobrze jest użyć autobusów. Do tego są jeszcze oszustwa natury elektronicznej, mniej lub bardziej skomplikowane. Naturalnie, Donald Trump z miejsca rozesłał Twitterem link do wyznań z New York Post.
Historyczne oszustwo
Można by to nazwać teorią spiskową, gdyby nie to, że to demokraci zaczęli wysuwać podejrzenia jakoby cały artykuł był fejkiem, wymierzonym w prawomocność higienicznego głosowania pocztowego. Media Matters for America (MMfA), organizacja pro-demokratyczna wyspecjalizowana w śledzeniu mediów republikańskich, cytowała studium „progresywnego think-tanku” Brennan Centre for Justice, które zapewniało, że mówienie o oszustwach głosowania pocztowego jest „mylnym dyskursem”. Natomiast tuzy Partii Demokratycznej wyraźnie wolały przejść do czegoś innego.
Po drodze zdarzył się jednak ów lapsus biednego Bidena, jedno z tych zadziwiających zdań, z których słynie jego obecna inteligencja: 24 października, 10 dni przed wyborami, kandydat Partii Demokratycznej, odpowiadając na telewizyjne pytania Dana Pfeiffera powiedział, że demokratyczna administracja, pod wodzą Obamy i jego osobiście, „zorganizowała największe i najbardziej inkluzywne oszustwo wyborcze w historii polityki amerykańskiej.” Biden mówił to z nieprzeniknioną miną Bustera Keatona, zanim zaczął namawiać do internetowego głosowania „symulacyjnego” na siebie, co było jednak jako tako trzeźwe. Łatwo wyobrazić, co zrobili z tym trumpiści („przypadkowo powiedział prawdę”).