Polska od 10 lat próbuje stworzyć armię ochotniczą. Najpierw były Narodowe Siły Rezerwowe, teraz Wojska Obrony Terytorialnej. I historia się kołem zatacza, bo nowy rodzaj sił zbrojnych wymaga reformy, pieniędzy i czasu, gdyż formowanie nie przebiega zgodnie z planem.
4 listopada 2020 roku sejmowa Komisja Obrony Narodowej (SKON) zebrała się w celu rozpatrzenia informacji Ministra Obrony Narodowej na temat wniosków z funkcjonowania WOT w kontekście przepisów ustawy z 21 listopada 1967 r. o powszechnym obowiązku obrony RP oraz złożenia propozycji ewentualnych zmian.
Droga formacja i kosztowne zakupy
Z całego posiedzenia najważniejsza jest zapowiedź wiceministra obrony narodowej Wojciecha Skurkiewicza, że budowanie WOT planowane jest do 2024 roku, a jego liczebność w 2021 roku zakłada się na poziomie 33 tys. Po raz pierwszy publicznie MON przyznaje się do porażki , a początkowe zapewnienia wskazywały, że ta formacja będzie liczyć docelowo 53 tys. żołnierzy WOT, kiedy to zakończy swoje formowanie w 2021 roku a brygady obrony terytorialnej będą rozwinięte w każdym województwie. Tak więc zaczęła się batalia w przepychaniu kolejnych zmian, czy kosztownych? Czas pokaże, bo jak na razie dla mnie samo szkolenie w trybie trzech żołnierza jest rozdawnictwem pieniędzy podatnika. A koszty formowania piątego rodzaju sił zbrojnych za pierwszej kadencji PiS szacowano na 4-5 mld zł. A w pandemicznej pomocy mogą tylko wzrosnąć. Samo szkolenie szeregowego pod względem kosztów wygląda absurdalnie. Tylko samo uposażenie w służbie przygotowawczej przez trzy miesiące (od niedawno zostało skrócone do 27 dni – przyp. AK) to wydatek tylko 3699 zł, podczas gdy w przypadku żołnierza WOT przez 3 lata może to być nawet 28 tys. zł. Wyobraźmy sobie 20 tys. żołnierzy. Koszty wydatków na uposażenia w służbie przygotowawczej wyniosą prawie 74 mln zł. W przypadku WOT, ta sama liczba żołnierzy to już 560 mln zł. Skracając służbę przygotowawczą do 27 dni – MON próbuje chyba zaoszczędzić, nie tam gdzie trzeba – 24 mln zł.
Trzeba przypomnieć jako przykład nieudolności inny aspekt wydawania pieniędzy polskiej armii w pięcioletnim planie obiecanek modernizacji, i jakie są to koszty, aby porównać do budowania WOT. Po rezygnacji w 2016 roku przez PiS zakupu 50 śmigłowców H225M Caracal za 13,4 mld zł przez pięć lat pozyskano zaledwie osiem śmigłowców dla wojska. W 2019 roku MON kupiło cztery śmigłowce S-70i (Black Hawk) dla wojsk specjalnych za kwotę 680 mln zł, a w kwietniu podpisano kontrakt na zakup dla marynarki wojennej czterech śmigłowców AW101 z firmą Leonardo za cenę 1,65 mld zł. Maszyny dla marynarki mają być dostarczone dopiero do końca 2022 r. Zakup następnych śmigłowców w programie Kruk jest planowany do 2026 roku, tak jak i pierwsza eskadra F-35. Za 32 super nowoczesne samoloty wydamy ok. 18 mld zł – wynika z komunikatu minister Błaszczak na Twitterze. Niestety, inne źródła mówią o większych kosztach. Największym problemem jest oszacowanie kosztów długoletniej eksploatacji tych maszyn. Zwiększanie zakupów zza oceanu, jak i większa obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce będzie w dużym stopniu drenowała budżet państwa, absurdalnie nie przedkładając się na znaczące wzmocnienie własnej armii. Największym niepotrzebnym problemem finansowym będzie niestety zakup F-35, który jest tylko politycznym celem głoszenia sukcesu. Iluzja bezpieczeństwa po zakupie tych nowoczesnych samolotów stworzy wrażenie małej wyspy nowoczesności i „sukcesu” planów modernizacyjnych polskiej armii.
Każdy kto choć trochę jest zainteresowany wojskiem czy bezpieczeństwem zauważy bezkres wydawania pieniędzy nie na nasze bezpieczeństwo. Politycy partii rządzącej tylko się chwalą zakupami. O czym mowa? O wiecznych obiecankach, a jak zakupy to drobnica, bo czym chwalić się – zwykłym zaopatrywaniem armii np. w amunicję? Jak do tej pory nie rozwiązano problemu braku mundurów w wojsku. Tymczasem pieniądze wydaje się na prawo i lewo, bez żadnej roztropności i pomysłu. Pieniądze na samoloty dla polityków, na sprzęt dla Policji i Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, remonty dróg lokalnych, węgiel, patriotyczne ławki i … na dużo wszelkiego patriotyzmu oraz nową polityką historyczną. A cała ta propaganda w obłudny sposób zniekształca przekaz, bo to podobno na obronność i wzmacnianie własnego przemysłu. Jedyny aspekt pozytywny dla żołnierza to podwyżki i kupowanie głosów przed wyborami.
Podobnie jak w przypadku modernizacji jest z tworzeniem następnej ochotniczej armii jakim jest WOT. Wyrzucamy pieniądze w błoto, bo nie szkolimy powszechnie zasobów osobowych i przyszłego rezerwisty, nie tylko na czas kryzysu, ale co najważniejsze nie przygotowujemy go do wojny. Aby w odpowiednim czasie mógł bronić suwerenności państwa. Jak na razie politycy bawią się w wydawanie pieniędzy na garstkę ochotniczych żołnierzy, bo to żaden powszechny system, gdzie ochotnik wiecznie się szkoli, a struktury nie osiągnęły zamierzonych stanów.
Różnice między NSR a WOT
Po zmianie władzy w połowie tej dekady rządząca koalicja prawicowa nie była zainteresowana Narodowymi Siłami Rezerwowymi (NSR), co spowodowało samoistne wygaszenie tej ochotniczej formy służby wojskowej dla przyszłego specjalisty. Odkrycie, że NSR i WOT ma takie same zadania mogło być głównym powodem likwidacji. Do tej pory nie podjęto żadnych analiz dlaczego NSR nie osiągnął założonego celu 20 tys. ochotników. Pomimo chwilowego zawieszenia likwidacji NSR, widać jak się chyli ku samolikwidacji, z pułapu 13 tys. mamy obecnie 1,1 tys., bo ważniejszy jest WOT. MON po perturbacjach decyzyjnych oświadczył jednak, że chce utrzymać Narodowe Siły Rezerwowe w 2020 r. pomimo wcześniejszych zapowiedzi wygaszania tych sił na rzecz WOT. W tym roku resort przewidywał nawet zwiększenie limitu i powołanie w ramach ćwiczeń wojskowych do 3000 żołnierzy rezerwy tej formacji, bo – jak wyjaśniał posłom przedstawiciel MON, „ochotnicy chcą w tej formacji nadal służyć” .
Zadania niby te same, ale oferta jest skierowana do innych osób. NSR był kierowany dla żołnierzy rezerwy, czyli przeszkolonych po zasadniczej służbie wojskowej lub po 4 miesięcznej służbie przygotowawczej. I to o nich głównie chodziło żeby poprzez dalsze szkolenie nabyli i utrwalili specjalność wojskową na kilkuletnich kontraktach. Żołnierz rezerwy w NSR odbywał ochotniczo ćwiczenia wojskowe do 30 dni w roku. Miało być 20 tysięcy, a maksymalnie w najlepszym okresie było ich 12 tysięcy. Dlaczego? Bo był to „swoisty worek”, z którego można było czerpać kandydatów do służby zawodowej kandydata już wstępnie sprawdzonego, chociażby na ćwiczeniach w jednostce wojskowej.
WOT jest skierowany głównie do osób bez przeszkolenia wojskowego. Po szesnastu dniach składają przysięgę wojskową, a dalszy etap prowadzony jest poprzez szkolenia weekendowe przez dwa dni w miesiącu tak, aby osiągnąć po trzech latach 124 dni szkolenia. Tak długi okres można by nazwać swoistą „pełzającą unitarką”, po której można mówić o jakimś żołnierzu rezerwy. Dlaczego WOT puchnie? Bo w ustawie zapisano żołnierzem WOT, że może zostać zawodowym dopiero po przejściu całego cyklu szkoleniowego, czyli po 3 latach służby w WOT. Oczywiście do WOT mogą wstępować żołnierze rezerwy którzy rozpoczynają szkolenie tak zwanym szkoleniem wyrównawczym 8 dniowym i dopiero po nim spotykają się razem z „16” na szkoleniach weekendowych. Ostatnie zmiany i uproszczenia, które mają zachęcić ochotników do wstępowania do WOT mówią, że żołnierz rezerwy nie musi na początku szkolenia przechodzić szkolenia wyrównawczego.
Sztuczne podnoszenie wieku do służby w wojsku
Powracając do tematu posiedzenia sejmowej Komisji Obrony Narodowej, która obradowała 4 listopada 2020 roku, to na podstawie relacji, którą zamieścił portal defence24.pl „ Zmiany w organizacji Wojsk Obrony Terytorialnej w Sejmie”, widać jak media przeoczyły ważny aspekt niepowodzenia budowy WOT do 2021 roku. Sama debata jest zapowiedzią reformy i wyciągania ręki po dodatkowe pieniądze.
W trakcie posiedzenia gen. dyw. Wiesław Kukuła, dowódca WOT przedstawił projekty zmian w legislacji związanej z działalnością WOT. Jak podkreślił, jest to wynik unikalnych doświadczeń z ostatnich czterech lat tworzenia i funkcjonowania formacji.
Według generała, zebrane doświadczenia z akcji podczas klęsk żywiołowych oraz „covidowych” operacji „Odporna Wiosna” i „Trwała Odporność” pozwalają obecnie na sformułowanie wniosków, które usprawnią funkcjonowanie WOT.
Jednym z oczekiwań jest podniesienie wieku, w którym można pełnić terytorialną służbę wojskową z 55 do 60 lat, a w przypadku podoficerów nawet do 63 roku życia. „Mamy pozytywne doświadczenia z najbardziej doświadczonymi żołnierzami. Oni odchodzą, a mogliby kontynuować misję” – zapewniał dowódca WOT.
Sztuczne podnoszenie wieku do powoływania „dziadków” nie jest zapewne zaczerpnięte z rozwiązań Gwardii Narodowej USA, gdzie tak naprawdę ten wiek to 35 lat, po tej granicy powołuje się tylko wyjątki. Działania w iluzji spowodują tylko zatrzymanie co niektórych szeregowych żołnierzy w WOT po 55 roku życia. Wątpliwe jest, aby prawie 60 letni ludzie chcieli się jeszcze bawić w wojsko.
Powrót emeryta i przyjmowanie funkcjonariuszy do WOT
Innym problemem jaki poruszył gen. Kukuła podczas posiedzenia KON jest wcielenie do WOT byłych funkcjonariuszy służb mundurowych (m.in. policjantów, strażaków, strażników granicznych, ludzi po ABW),z zachowaniem stopnia odpowiedniego do rangi, którą mieli w poprzedniej służbie. Generał stwierdził, że dzisiaj nie jest to możliwe i powoduje rezygnację wielu doświadczonych funkcjonariuszy. Problem ten nie dotyczy przenoszenia się do WOT żołnierzy z wojsk operacyjnych, których stopień pozostaje bez zmian.
Dowódca WOT mocno się mija z prawdą. W przypadku powoływania funkcjonariuszy do nowej formacji, od samego początku jej formowania przyjmuje się ich z zachowaniem stopnia. A cały ten wydumany problem jest zapowiedzią raczej szerokiego otwarcia WOT dla pozostałych funkcjonariuszy wszelkich służb. Tu się zgodzę z jednym – przyjmować, ale tylko tych którzy mieli na swoim życiowym etapie zaliczoną służbę wojskową. Tych bez przeszkolenia należy najpierw przeszkolić.
Podstawą prawną do przyjmowania funkcjonariuszy do wojska z zachowaniem stopnia jest rozporządzenie Rady Ministrów, obecne obowiązujące z 9 maja 2019 r. w sprawie równorzędności stopni wojskowych, policyjnych, Straży Granicznej, Biura Ochrony Rządu, Służby Ochrony Państwa, Służby Celno-Skarbowej, Państwowej Straży Pożarnej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego i Służby Więziennej ze stopniami Straży Marszałkowskiej.
Tu warto przytoczyć cytat dla kontrastu wypowiedzi generała w sprawie problemów powoływania funkcjonariuszy z zachowaniem stopnia:
Powstanie WOT to nie tylko skracanie służby wojskowej, ale także otwarte drzwi dla emerytów wojskowych. W wyniku dalszych problemów kadrowych od samego początku WOT stawiał na przyjęcie do służby wszelkiej mieszanki mundurowych , nawet tych co nie zaliczyli nigdy wojska. Dla jednych przywrócenie do służby, po przerwie, wiąże się z wyższym wynagrodzeniem po ponownym odejściu na emeryturę, gdzie wystarczy odsłużyć tylko 12 miesięcy, by mieć na nowo naliczoną o wiele wyższą emeryturę. Jaka jest skala problemu? Ta krótkowzroczna polityka kadrowa, obliczona na chwilę, jest dla mnie ślepym betonowym murem, która obciąży tylko w przyszłości budżet MON. Dla drugich jak każdy dobrze wie, dla policjanta czy innego funkcjonariusza łakomym kąskiem jest wojskowa mieszkaniówka. Na 4 tys. żołnierzy zawodowych w WOT, połowa stanowi raczej problem finansowy dla MON, bo niespełna dwa tysiące – jak informowało dowództwo WOT w swoim czasie – to wojskowi emeryci. O tych problemach nikt nie chce wiedzieć, a pomysły z przywracaniem emerytów do służby rozważa nawet MSWiA.
Jak pozyskać kandydatów: współpraca i więcej pieniędzy
Na pytanie poseł Anny Marii Siarkowskiej generał powiedział też, że przewiduje się dopuszczenie do służb w WOT m.in. także radnych i innych samorządowców, z tym zastrzeżeniem, że na czas w którym będą nosili mundury zrzekają się swoich funkcji politycznych. A ilu ich będzie? Zapewne jest to jakiś propagandowy chwyt, aby móc pochwalić się w mediach jak to w szeregach ma się samorządowca. Pomysł apolityczny, podobno zaczerpnięty z rozwiązań innych państw, w tym w Gwardii Narodowej USA.
Rozszerzony ma też zostać zakres organizacji, z których chętni będą rekrutowani na zasadach preferencyjnych m.in. o harcerstwo. Rozszerzony miałby też zostać katalog instytucji mogących szkolić żołnierzy OT, co także powinno zwiększyć ich napływ. To są raczej pomysły jak dalej doić kasę na dalszą budowę WOT.
Inny niezrozumiały aspekt to domaganie się dowództwa WOT przyjmowania na preferencyjnych zasadach żołnierzy do służby kandydackiej czy zawodowej. Preferencyjnych, czyli jakich? Skoro każda forma służby wojskowej jest punktowana w przypadku przyjęcia ochotnika do służby kandydackiej. A może chodzi tu o zaliczenie służby w WOT na egzaminie z WF-u? Bo to największy problem cywila, i nie tylko żołnierza WOT –u. W przypadku służby zawodowej proponuję nie generowanie następnej fikcji i prowadzenie rozmów kwalifikacyjnych poprzez środki łączności na odległość. Te pomysły przynosi następna zmiana w przepisach o powoływaniu do służby zawodowej, co niby ma uprościć procedury. A może potrzebny byłby następny certyfikat wydawany przez WOT, w tym przypadku zgodności i jakości wyszkolonego w WOT żołnierza na potrzeby MON? I taki żołnierz na podstawie jednego kwitka będzie zawodowcem?
W całym tym systemie szkolenia zawsze się znajdą ludzie z przeciwnych krańców czy biegunów. Chwalenie się, że WOT w końcu zasila wojska operacyjne jest raczej wypadkiem przy pracy, bo dla mnie to żadna ilość. Jak stwierdził generał „mamy ponad 150 żołnierzy WOT, którzy studiują na akademiach wojskowych i ponad 1000 byłych żołnierzy OT, którzy pełnią służbę wojskową”. Tylko tysiąc, a reszta uciekła? To raczej wynik absurdalnego system szkolenia weekendowego: „zawsze w sobotę, zawsze w niedzielę”, który rodzi zniechęcenie służbą żołnierzy zawodowych.
Poprawione miałyby też być przepisy o świadczeniach pieniężnych dla pracodawców, które są niewypłacane, co „rodzi reperkusje”. W toku rozmowy generał Kukuła przyznał nawet, że: „Polska jest państwem najsłabiej gratyfikującym przedsiębiorców, którzy zatrudniają żołnierzy”. Zmiany systemowe mają jednak spowodować poprawę tej sytuacji. O jakich pieniądzach niewypłacanych pracodawcom mówi generał? Kto je nie wypłaca? A jakie to mają być te zmiany poprawiające sytuację?
Na pytanie posła Pawła Poncyliusza po co 30 października powołano żołnierzy WOT na powszechne szkolenie, gen. Kukuła stwierdził: „Powołanie było po to, żeby móc zarządzać tym (WOT) w dłuższej perspektywie czasu. W perspektywie wielomiesięcznej. Zaplanowaliśmy działania z ludźmi tak, żeby mogli poukładać w zgodzie z tym życie prywatne i zawodowe.” Ponadto stwierdził, że po ćwiczeniach 3 listopada zaangażowanych w działania walki z epidemią było 3180 żołnierzy WOT, którzy brali udział w operacji „Trwała Odporność”. To chyba te 3 tysiące. co nie stawiło się na wezwanie? O tym jak w trybie alarmowym wezwano prawie 20 tys. żołnierzy WOT i jak wydano prawie 16 mln zł pisałem w artykule pt. „WOT rośnie w siłę w czasie pandemii. Realną czy na pokaz?” I dlaczego wojskowi decydenci zamilkli?
Pod koniec posiedzenia wreszcie padło pytanie o liczebność WOT – czemu w 2021 roku zakłada się liczebność tej formacji na poziomie 33 tys. ludzi? Wiceminister Skurkiewicz odpowiedział, że budowa formacji planowana jest do 2024 roku i wtedy dopiero będzie można zweryfikować zakładaną docelowo liczebność. Tak więc nie 53 tys. tylko może 33 tys. w 2021 roku i plan ten raczej też będzie nierealny do zrealizowania. Tymczasem reforma oraz zapewnienie o dalszej budowie wycisną następne pieniądze z budżetu MON. Czy zapowiedziana w koncepcji liczba docelowa nowej formacji zostaje przesunięta o następne 3 lata? I tak naprawdę nikt nie wie ilu tych żołnierzy WOT będzie w 2024 roku. Powtórka z historii ? To jest doskonały przykład z NSR, gdzie początkowo formacja puchła, by po latach funkcjonowania zaobserwować widoczny odpływ żołnierzy.
Tu należałoby rozliczyć WOT z akcji propagandowej i pomysłach o tzw. headhunterach w WOT, czyli tzw. łowcach głów. Problem z rekrutacją żołnierzy do nowej formacji mieli rozwiązać przygotowani do tego celu żołnierze. Ilu tak naprawdę zwerbowano rekrutów tym sposobem? Raczej się nie dowiemy, bo to chyba wstyd. Tym sposobem łowi się tylko wybitne jednostki i specjalistów do zmiany pracodawcy.
W całym tym zamieszaniu najważniejsza będzie jednak polityka zagraniczna. Wybory w Ameryce pokrzyżowały plany populistom i prawicy zamkniętej w państwach narodowych. Gdy scenariusz się zmaterializuje, to nie będzie raczej ewakuacji amerykańskich żołnierzy z Niemiec, a i do Polski też nie koniecznie przybędzie o tysiąc więcej obrońców (do około 5,5 tys. co rocznie ma kosztować polskiego podatnika 500 mln zł). W dłuższej perspektywie i ślimaczenia się zakupów nie wiadomo czy dożyjemy zakupu F-35, bo technologia już wyznacza inne kierunki, gdzie należy szukać nowej wyspy nowoczesności. Tymczasem Polska obecnie nie przystąpiła do żadnego wspólnego europejskiego programu budowy okrętu podwodnego, myśliwca czy nawet czołgu. A prace badawcze i rozwojowe dla wojska były ostatnio mocno krytykowane przez NIK. Także w mojej ocenie większość zakupów to jakaś dziwna i kosztowna fikcja, a F-35 to jak na razie polityczne ględzenie o unowocześnianiu polskiej armii.
Przy obecnych założeniach i polityce brniemy w przepaść, jeśli chodzi o wydatki w MON. Politycznym sukcesem modernizacji armii będą F-35 a reform na jakiś krótki czas – do końca kadencji PiS – jest budowa piątego rodzaju sił zbrojnych, czyli WOT. Niewątpliwie partia rządząca oczekuje sukcesu w tym obszarze, dlatego propaganda nagłaśnia potrzebne w pandemii działania WOT. I przynosi nowe absurdalne zadania dla żołnierzy, czyli liczenie łóżek w szpitalach. Po 10 latach przyglądania się problemom ochotniczych formacji, stwierdzam, że to żadna reforma a raczej początek agonii, o czym dopiero się dowiemy.
Artur Kolski