Zgodnie z zapowiedziami Mateusza Morawieckiego wsparcie ma trafić do tych, którzy z powodu pandemii musieli zawiesić działalność albo obostrzenia znacznie im ją utrudniły.
– To jałmużna, nie pomoc. Nie kupujemy tego. Będą protesty – zapowiada Sławomir Grzyb, sekretarz generalny Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej. Przede wszystkim dlatego, że taka pomoc to zdaniem przedsiębiorców przedłużenie agonii.
– Dotacja bezzwrotna na poziomie 5 tys. zł nic nie załatwi. Nawet gdy do tego dojdzie postojowe i zwolnienie z ZUS. W sumie to nie pokryje strat, jakie z powodu lockdownu zanotuje wielu przedsiębiorców. Idealnym rozwiązaniem byłoby wsparcie takie, jak przy pierwszej tarczy z PFR – dodaje Maciej Kotecki, założyciel Stowarzyszenia „Przyszłość dla Gastronomii”. Przedsiębiorcy podkreślają, że rząd nie uwzględnił firm rozwijających się czy walczących o przetrwanie. – Są takie, które dopiero w ciągu ostatniego roku otworzyły nowe kluby. Im trudno będzie wykazać wymagany spadek przychodów o 40 proc. Tym samym zostają pozbawione realnego wsparcia – zaznacza Tomasz Napiórkowski, prezes Polskiej Federacji Fitness.
Podobnie jak te, które starały się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Mowa na przykład o restauracjach, które weszły w garmażerkę czy dostawy. Funkcjonują, ale ich koszty wzrosły.
Tarcza branżowa ma kosztować 1,83 mld zł, a jej kształt to potwierdzenie nowej strategii, jaką rząd przyjmuje przy niwelowaniu gospodarczych skutków drugiej fali COVID-19. Zakłada ona, że pomoc nie będzie już powszechna, lecz przeznaczona dla tych branż, które znalazły się na pierwszym froncie. Nie będzie też bezpośredniego ratowania płynności firm na kształt tarczy PFR.
Przedsiębiorcy boją się stałych kosztów
Pomoc ogłoszona przez rząd służy wyłącznie pracownikom, a nie pracodawcom – uważają przedstawiciele branż poszkodowanych przez drugi lockdown
Zwolnienie ze składek ZUS za listopad i prawo do jednorazowej wypłaty postojowego – to podstawowe narzędzia tzw. tarczy branżowej dla firm, którą ogłosił wczoraj rząd. Będą mogły z nich skorzystać firmy, które albo musiały zawiesić działalność – jak restauracje i kluby fitness – albo utrudniają im funkcjonowanie inne obostrzenia ‒ np. zakaz zgromadzeń uderzający w targowiska. Warunkiem skorzystania z pomocy jest co najmniej 40-proc. spadek przychodów w październiku lub listopadzie w porównaniu do tego samego miesiąca 2019 r. Firma będzie musiała, najpóźniej do końca stycznia przyszłego roku złożyć do ZUS wniosek, w którym ma się znaleźć oświadczenie o wielkości przychodu. Zakład będzie mógł skontrolować firmę i zweryfikować, czy faktycznie należało się jej wsparcie.
Choć oba narzędzia miałyby być użyte jednorazowo, to rządowy projekt tarczy zostawia uchyloną furtkę na wypadek, gdyby kryzys epidemiczny się zaostrzał i trzeba było wydłużyć stosowanie wsparcia. Rząd będzie mógł to zrobić rozporządzeniem.
W przedstawionym wczoraj pakiecie działań osłonowych są jeszcze dwa pomysły na pomoc dla firm. Jeden już stosowano: to 5 tys. zł pożyczki dla mikrofirm, która może być bezzwrotna, jeśli przedsiębiorca utrzyma działalność gospodarczą co najmniej przez trzy miesiące. Drugi to nowość: zwolnienie z opłaty targowej. Dziś jest ona dochodem samorządów, projekt zakłada zatem wypłaty rekompensat dla gmin.
Przedstawiciele najbardziej dotkniętych lockdownem sektorów przyjęli rządowe propozycje raczej chłodno. Ich zdaniem są one nakierowane przede wszystkim na utrzymanie miejsc pracy niż ochronę płynności finansowej.
‒ Nie przewidziano pomocy, która ulży przedsiębiorcom w ponoszeniu stałych kosztów, związanych z płaceniem kredytów, rat leasingu czy czynszu za wynajem lokalu. Średnio wynoszą one ok. 1 tys. zł za 1 mkw. Z uregulowaniem tych wydatków przedsiębiorcy będą musieli poradzić sobie sami. A jak mają to zrobić, skoro nie będą mieli przychodów? – pyta Tomasz Napiórkowski, prezes Polskiej Federacji Fitness.
Przewidziana przez rząd bezzwrotna dotacja na poziomie 5 tys. zł jest więc kroplą w morzu potrzeb. Jak mówią eksperci, będzie wsparciem dla instruktorów fitness, trenerów personalnych, czyli jednoosobowych firm. Ale dla małych, średnich, a tym bardziej dużych klubów już nie.
Przedsiębiorcy, którzy skorzystali z poprzedniej tarczy, pytają, jak mają utrzymać miejsca pracy ochronione dzięki niej, co było warunkiem, by móc nie zwracać otrzymanej już pomocy. ‒ Jeśli będą masowe zwolnienia, a co za tym idzie bankructwa firm, będzie to wina rządu – mówi jeden z rozmówców, niechcący ujawniać nazwiska. Tomasz Napiórkowski dodaje, że skoro nie ma pieniędzy w budżecie państwa, to nie powinno być lockdownu. ‒ Bo kto za ten lockdown ma zapłacić – pyta.
Jeszcze ostrzej o rządowym wsparciu wypowiada się branża gastronomiczna. Zdaniem restauratorów oferowana pomoc nie zagwarantuje im przetrwania. ‒ Wygląda na udzieloną tylko po to, by uciszyć przedsiębiorców. Docelowo jednak nie poprawi ich sytuacji – twierdzi Maciej Kotecki, założyciel Stowarzyszenia „Przyszłość dla Gastronomii”.
Branża od początku apelowała o realną gotówkę, która pozwoli opłacić czynsze za wynajem lokali, odpowiadające za nawet 80 proc. miesięcznych kosztów. Przedstawiciele sektora podkreślają, że np. w umowach z centrami handlowymi ukształtowała się praktyka przerzucania wszelkich ryzyk na najemców, a doświadczenie z ostatnich miesięcy pokazało, że trudno liczyć na zrozumienie obecnej sytuacji branży ze strony większości wynajmujących.
Według naszych rozmówców przedsiębiorcom potrzebne jest równoległe wsparcie w kilku obszarach. Poza czynszami potrzebna jest krótkoterminowa pomoc finansowa na utrzymanie miejsc pracy i pokrycie luki płynnościowej związanej z bieżącym funkcjonowaniem. By przetrwać, branża potrzebuje narzędzi do długoterminowego finansowania. Na pewno pomogłoby również ujednolicenie na poziomie 5 proc. stawki VAT dla gastronomii (z wyjątkiem alkoholu), jak to uczyniły niektóre kraje.
‒ Ważne są też rozwiązania umożliwiające sektorowi finansowemu restrukturyzację umów kredytowych, ale bez negatywnego wpływu na współczynnik adekwatności kapitałowej banków. W końcu opracowanie innych narzędzi wspierających rozwój, przebranżowienie, unowocześnienie infrastruktury – wyjaśnia Sylwester Cacek, prezes zarządu firmy Sfinks Polska.
Rząd wylicza, że tarcza branżowa obejmie 170 tys. firm, które zatrudniają 372 tys. pracowników. Jej łączny koszt ma wynosić ponad 1,8 mld zł.
Dziennik Gazeta Prawna