Rok temu po długiej chorobie nowotworowej zmarł Kornel Morawiecki. – Zawsze szedł własną drogą, nikt nie był w stanie mu ograniczyć wolności myśli i wypowiedzi – wspomina w rozmowie z Faktem jego bliski przyjaciel Andrzej Kołodziej. Zdradza też, że był taki czas, kiedy marszałek senior nie pochwalał ścieżki kariery, jaką wybrał jego syn Mateusz. Dlaczego?
Andrzej Kołodziej był inicjatorem strajku w sierpniu 1980 r. w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, a także jednym z sygnatariuszy Porozumień Sierpniowych.
Cztery lata później założył oddział Solidarności Walczącej w Trójmieście. W listopadzie 1987 r., po aresztowaniu Kornela Morawieckiego, był przewodniczącym SW, a kilka miesięcy później został aresztowany i nakłoniony podstępem do wyjazdu z nim z Polski na leczenie do Włoch. W ostatnich latach był asystentem poselskim marszałka seniora i przystąpił do jego partii Wolni i Solidarni.
FAKT: Kiedy poznałeś Kornela Morawieckiego?
Andrzej Kołodziej: – Poznałem go wiosną 1984 r., kiedy tworzył Solidarność Walczącą (SW). Postanowiliśmy stworzyć oddział SW w Trójmieście, więc przyjechałem do Wrocławia na spotkanie z nim. Moje pierwsze wrażenie – równy, sympatyczny, bardzo spokojny człowiek. Nie wyglądał na wodza podziemia, szczególnie organizacji, która miała w nazwie „walcząca”.
Dlaczego Kornel powołał Solidarność Walczącą, skoro była już Solidarność?
– Z tych samych powodów, dla których ja wstąpiłem do Solidarności Walczącej. Kiedy wróciłem z czechosłowackiego więzienia w 1983 r. (został skazany za przerzut wydawnictw niezależnych do Czechosłowacji – red.) i trafiłem do podziemnych struktur Solidarności na Wybrzeżu, szybko przekonałem się, że nie jest tym, o czym myślę. Uważałem, że żadna niezależna organizacja nie jest w stanie istnieć w systemie totalitarnym, o czym przekonaliśmy się 13 grudnia 1981 r.
Dążenie ludzi Solidarności wyłącznie do reaktywacji związku było dla mnie zbyt ograniczone. Po wygranych strajkach w sierpniu 1980 r. okazało się, że wywalczyliśmy instytucjonalnie tylko ograniczoną wolność dla związku zawodowego, nie dla innych grup społecznych. Szukałem więc innych rozwiązań i szybko trafiłem na ludzi z Solidarności Walczącej.
SW była organizacją polityczną, nie związkiem. Kornel nakreślił wówczas program, w którym na pierwszym miejscu było całkowite obalenie komunizmu, odzyskanie niepodległości, a dopiero potem układanie państwa w modelu solidaryzmu społecznego.
Kornel przez całe swoje życie marzył o ludziach wolnych i solidarnych, chciał widzieć społeczność ludzi, którzy cieszą się wolnością i wzajemnie sobie pomagają. Solidarność bogatych z biednymi i biednych z bogatymi. To zakrawało niemal o idealizm.
– Nie, przypisujemy to do socjalizmu, bo takie modele znamy z PRL. Dzisiaj już wiemy, że państwo nie może istnieć wyłącznie na zasadach wolnorynkowych, bo to nie działa. Dzisiaj się te różnice kompletnie zatarły, bo wzorce modelu socjalistycznego nie przystają do tych czasów. Lewica nie zajmuje się sprawami socjalnymi, a wręcz przeciwnie, jest za gospodarką liberalną, tworzeniem elit bogatych ludzi, a większość społeczeństwa pozostawia samemu sobie. Rolę państwa – opiekuna socjalnego przejmuje prawica, czyli dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość.
Kornel, moim zdaniem, nigdy nie był politykiem w naszym rozumieniu. Nie uznawał kalkulacji politycznych typu „opłaca się czy nie opłaca”. Odrzucał to. Dla niego istniał człowiek, który miał być wolny i wartości, którymi się kierował. Uznawał, że ludzie są różni, nie wszyscy są idealni i niektórym trzeba pomóc. Bezwzględnie uważał, że na tym polega rola państwa.
– Kornel zawsze szedł własną drogą, nikt nie był w stanie mu ograniczyć wolności myśli i wypowiedzi. Potępiał, podobnie jak ja, porozumienie Okrągłego Stołu. Wiedzieliśmy o jego przygotowywaniu, byliśmy namawiani do zaakceptowania tego paktu. Odrzuciliśmy go, bo nie chcieliśmy paktować z komunistami, chcieliśmy obalić komunizm. Dla nas to było przedłużenie bytu komunistycznych zbrodniarzy dla ratowania ich bezpieczeństwa i zapewnienia im nietykalności. Nie mogliśmy wtedy wytłumaczyć ludziom, że dali się oszukać, a Kościół to uwiarygodnił.
– Część działaczy Solidarności uwiarygodniła ten pakt. Ludzie czasem ulegają wpływom i dla niektórych pozycja polityczna i profity ekonomiczne były dużo ważniejsze niż idea. Dla Kornela było to nie do przyjęcia. Wolność, suwerenność Polski i ludzi to były sprawy niepodważalne. Kierował się w życiu wartościami i tego wymagał od innych.
Kornel nigdy publicznie nie chciał ludzi krytykować i potępiać, starał się wybaczać im popełnione błędy, ale ubolewał nad tym, że w polityce znalazło się tak wiele osób próżnych i bezideowych, dla których pozycja we władzy i profity okazały się najważniejsze, a szczytne hasła zamienili na brzęczącą monetę. Nigdy tego nie zaakceptował. Mimo że byliśmy potępiani, odsuwani na bok, ośmieszani, wierzył, że uda się powiększać krąg ludzi solidarnych.
– W ostatnich latach bardzo blisko współpracowałem z Kornelem, mieszkaliśmy razem w Warszawie, kiedy był posłem w Sejmie. Widziałem jego radość, był niezwykle szczęśliwy, że w końcu jego program, idea solidaryzmu społecznego zaczęła być realizowana i zaczął się poprawiać los ludzi najbiedniejszych w Polsce. Bolało go powiększające się rozwarstwienie społeczne, bieda i nędza w ostatnich 20 latach.
Program solidaryzmu społecznego, który Kornel pisał w latach 80., zaczął realizować jego syn. Kiedy Mateusz został premierem i ogłosił program Morawieckiego, trochę w żartach pokazywaliśmy w mediach społecznościowych pierwszy program Morawieckiego, który napisał w 1990 r.
Był dumny z syna. Nie pochwalał za bardzo Mateusza, kiedy pracował w banku i zajmował się dużymi pieniędzmi. Kornel do dóbr materialnych nie przykładał nigdy wagi, poza książkami, z których płynęła mądrość. Cała reszta to był dla niego dodatek do życia. Kiedy Mateusz poszedł w jego ślady i zaczął realizować program solidaryzmu, o którym marzył, to był niezwykle dumny z tego.
– Obsadzenie spółek skarbu państwa swoimi ludźmi to nie tylko problem PiS, ale wszystkich ugrupowań, które rządziły. To skandaliczne i Kornel uważał, że nie na tym polega rządzenie. Nie był w PiS i nie akceptował tego, podobnie jak próżności ludzi. Z Kornelem spędziłem większość czasu w parlamencie, rozmawialiśmy z różnymi posłami. Był oburzony, gdy nasi koledzy z dawnej opozycji, którzy teraz są w Platformie czy PSL, mówili nam, że wolą być wśród ludzi, którzy są postrzegani jako bardziej inteligentni.
– Kornel wiele razy publicznie bronił Wałęsy, próbował go tłumaczyć. Kiedy jednak ostatnio Wałęsa zaczął zaprzeczać rzeczom ewidentnym ze swojej przeszłości, to Kornel powiedział, że aby komuś wybaczyć, musi on przyznać się do błędu, który popełnił. Wałęsa nie zamierzał tego zrobić.
Z uporem maniaka Kornel starał się przekonywać dawnych kolegów, że powinniśmy być razem. Oni jednak nie chcieli porozumienia. Kiedy Kornel wszedł do Sejmu, był ufny, że uda mu się coś zdziałać. Powiedziałem mu: nie licz na to, że spotkasz tam ludzi ideowych. Na co Kornel się oburzył: „Jak to?”. Miał inne wyobrażenie o polityce. Po trzech latach mu to przypomniałem i powiedziałem: pokaż mi człowieka ideowego w parlamencie. Kornel mi się odgrażał: „A jeszcze znajdę, jeszcze znajdę!”. Niestety, do końca nie znalazł.
– Wyznawał tradycyjne wartości chrześcijańskie, na tym budował swoją ideę, swój model państwa. Ale był człowiekiem wolnym i uznawał prawo do wolności każdego. Bardzo często podkreślał, że wartości chrześcijańskie są podstawą wolnej Europy, w tym sensie był konserwatystą. Uważał, że wszyscy się powinni szanować i kochać. Z obiema rodzinami utrzymywał bardzo dobre relacje i wychowywał dzieci z obu związków. To, że tak mu się w życiu ułożyło, nie zaprzeczało wyznawanym przez niego wartościom chrześcijańskim.
– Jest takie zdjęcie, z którego Kornel się śmiał, jak czołowa działaczka feministyczna napadła na niego pod Sejmem i prawie chciała go staranować. Biedny Kornel szedł wtedy ulicą, kiedy te rozszalałe baby kopały w ogrodzenie sejmowe. Kornel stanął przed nią i patrzył z politowaniem, bo kompletnie nie rozumiał, czego ona od niego chce, posła, który był najbardziej tolerancyjny w Sejmie.
Uważał, że jak chcą protestować, to niech sobie protestują. Nie rozumiał jednak, dlaczego domagają się przywilejów. Jego zdaniem, wszyscy powinni mieć równe prawo do wolności, nie powinno być środowisk uprzywilejowanych, bo jest to dzieleniem społeczeństwa. Kornel wychodził z założenia, że politycy nie powinni się zajmować ani sprawami LGBT ani macierzyństwa, bo to nie zadanie dla ludzi, którzy nie rozumieją dzisiejszego młodego pokolenia. Miał ponad 70 lat i wnuki, które zaczynały myśleć zupełnie inaczej niż on. Mimo przepaści pokoleniowej, ze wszystkimi świetnie się dogadywał. Miał wnuka, który identyfikuje się jako LGBT, nie potępiał go. Niestety, ten chłopak pokazuje się w telewizji, żeby napluć na PiS, rodzinę i Mateusza.
– Byłem w szpitalu, jak Kornel odchodził, byłem przy nim. Chorował długo, mówiliśmy sobie żartem, że z tych zmagań z życiem żywi na pewno nie wyjdziemy. Był pogodzony ze śmiercią, swojemu synowi Jurkowi powtarzał, żeby się uczył, korzystał z tego, że ojciec jeszcze jest, bo niedługo może go nie być. Do ostatnich dni chciał coś robić, widział, że jest wiele do zrobienia. Całe życie uczył nas, żebyśmy byli wolni i solidarni.
Rozmawiała Beata Czuma
Andrzej Kołodziej był sygnatariuszem Porozumień Sierpniowych i działaczem Solidarności Walczącej.
Kornel Morawiecki był dumny, że syn porzucił pracę w banku i zaczął naprawiać Polskę.
Kornel Morawiecki od lat wyznawał zasadę solidaryzmu społecznego.
W latach 90. XX w. Kornel Morawiecki założył Partię Wolności
Kornel Morawiecki był założycielem Solidarności Walczącej.
Kornel Morawiecki był dumny z syna premiera.