NATO i Stany Zjednoczone słabną. UE musi stworzyć wspólną armię. Fundamentem takiej formacji powinien być sojusz Niemiec i Polski – uważa ekspert ds. bezpieczeństwa Krzysztof Miszczak.
Deutsche Welle: Jesteśmy świadkami radykalnych zmian w porządku światowym spowodowanych zaostrzającą się geopolityczną rywalizacją wielkich mocarstw – Stanów Zjednoczonych, Chin i Rosji. Co powinna zrobić Unia Europejska, żeby przetrwać w coraz bardziej niekorzystnym otoczeniu międzynarodowym?
Krzysztof Miszczak: Bez własnej siły militarnej Unia Europejska nie będzie w stanie sprostać konkurencji agresywnych mocarstw dysponujących znacznym potencjałem wojskowym. Nie mam na myśli sił interwencyjnych w neoimperialnym stylu, lecz skuteczny instrument odstraszania, który powinien istnieć równolegle do silnych armii narodowych.
Ten, kto chciałby nam grozić zbrojną interwencją, musi zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Unia, jeśli chce pozostać liczącym się graczem w postliberalnym świecie, musi być gotowa do użycia twardej siły militarnej. Potrzebujemy polityki bezpieczeństwa i obrony UE będącej wypadkową interesów narodowych.
Gwarantem bezpieczeństwa krajów europejskich było i pozostaje NATO, a właściwie najsilniejsze państwo Sojuszu – Stany Zjednoczone. W swojej książce pisze pan, że Ameryka przestała być w pełni odpowiedzialnym i niezawodnym partnerem. Dlaczego?
– Prezydent Donald Trump kwestionuje rolę organizacji międzynarodowych i dzieli NATO na poszczególne państwa, które mają rożne interesy. Po prostu zbilateralizował NATO. Każdy kraj – Polacy, Niemcy, Brytyjczycy – rozmawiają oddzielne z Ameryką. To prowadzi do poważnego rozbicia solidarności tej organizacji. W każdej strukturze bezpieczeństwa militarnego najważniejsza jest solidarność. Jeśli brak jest solidarności, to ja nie wiem, czy RFN albo Francja będą broniły moich – jako Polaka – interesów. I na odwrót. Dziś NATO słabnie, mamy niepewnego prezydenta USA, a następca też nie zmieni tej sytuacji. Europa musi wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli chce być partnerem równorzędnym dla USA i Chin.
Czy ta prawda dociera do europejskich przywódców?
– Europa musi zdefiniować fundament wspólnych interesów obrony, bez względu na to, czy Amerykanie pozostaną na jej kontynencie, czy nie. Sojusznicy muszą zrozumieć, że Stany Zjednoczone przestały być trwałym elementem ich polityki bezpieczeństwa, ponieważ koncentrują się na regionie Indo-Pacyfiku. Dlatego trzeba wzmocnić militarną autonomię europejską, żeby współpracować ze słabnącym NATO.
Nie chodzi więc o zastąpienie NATO, lecz o uzupełnienie sojuszu o europejski filar?
– Tak, tak to powinno być. Chodzi o wzmocnienie struktury europejskiego bezpieczeństwa w ramach NATO. Nie wyobrażam sobie, żeby Amerykanie za każdym razem interweniowali w sprawach, które nie dotyczą bezpośrednio ich bezpieczeństwa. Europa musi wziąć te sprawy w swoje ręce.
Dużo miejsca poświęca pan roli Niemiec.
– Uważam, że rola Niemiec w tworzeniu wspólnych europejskich sił zbrojnych jest kluczowa, szczególnie z punktu widzenia polskich interesów. Amerykanie spełniali dotychczas wobec Niemiec rolę antyhegemona. Zapowiedź wycofania wojsk USA z Niemiec postawiło tę funkcję kontrolną pod znakiem zapytania.
W pierwszej chwili w wypowiedziach polskich polityków można było dostrzec radość z cudzego nieszczęścia z powodu ukarania Niemiec i nadzieję na przerzucenie wojsk USA do Polski.
– Polska nie może grać roli instrumentu polityki USA skierowanego przeciwko Niemcom. Stacjonowanie żołnierzy USA w Polsce musi być całkowicie niezależne od decyzji dotyczących wojsk USA w Niemczech.
Polacy szybko to zrozumieli…
– Niemcy były państwem frontowym, teraz my jesteśmy takim państwem. Mamy wspólne doświadczenia i wspólną historię. My mamy armię, która jest w trakcie modernizacji, a Niemcy mają świetne wyposażenie techniczne, ale nie mają armii. Niemcy są strukturalnie rozbrojone, od 30 lat przeprowadzają reformy Bundeswehry i nic z tego nie wynika.
Czy wspólna armia europejska może być również szansą dla polepszenia relacji polsko-niemieckich?
– Niemcy muszą sobie wreszcie uświadomić, że Polska jest dla nich bardzo ważnym partnerem, że jest państwem frontowym, które broni wschodniej flanki i odgrywa kluczową rolę z punktu widzenia interesów bezpieczeństwa Niemiec, ponieważ odsuwa zagrożenia dalej na wschód.
Niemcy muszą się otworzyć i zrobić to, co zrobili z Francją, co zostało uzgodnione w Traktacie Akwizgrańskim (podpisany w 2019 r. francusko-niemiecki traktat o przyjaźni – DW). Muszą uzgodnić z Polską klauzulę bezpieczeństwa, pomocy i wsparcia. To oznacza, że w przypadku agresji, Bundeswehra musiałaby interweniować w interesie państwa będącego celem ataku, czyli Polski.
Czy mówi pan o odnowieniu polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 r.?
– Nie, mówię o nowym traktacie, który zawierałby klauzulę wzajemnej pomocy wojskowej – silną klauzulę natychmiastowej interwencji. NATO dziś nie do końca wypełnia to zadanie, ponieważ art. 5 (o sojuszniczej pomocy) zawieszony jest w próżni. To jest deklaracja polityczna. Jeżeli mamy wymóg jednomyślności przy podejmowaniu decyzji w NATO, to musimy czekać na zgodę wszystkich, a to przedłuża czas interwencji.
Potrzebna jest klauzula od partnera, z którym mamy wspólną granicę i dzielimy te same wartości, również w polityce bezpieczeństwa. To musi być zapisane w tym nowym traktacie, że Niemcy są odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa polskiego.
Taki traktat wymagałby długich negocjacji.
– Traktat powinien być podpisany w przyszłym roku, w 30-lecie podpisania traktatu o współpracy z 1991 r. To ważne dla symboliki stosunków polsko-niemieckich.
Czasu jest niewiele. Czy to realistyczny termin?
– Polacy i Niemcy muszą się dogadać. A przy okazji traktatu zamknąć przeszłość. W tym dokumencie powinno być miejsce nie tylko na klauzulę bezpieczeństwa i wszechstronną współpracę, ale i na kwestię odszkodowań. Niemcy muszą zdawać sobie sprawę, że ciągle jeszcze żyją ofiary wojny. Musimy się nad tym problemem pochylić. Musimy pozamykać sprawy z przeszłości i zająć się przyszłością – wspólną wizją Europy, klimatem, gospodarką, migracjami.
Trójkąt Weimarski, czyli platforma współpracy polsko-niemiecko-francuskiej niemal całkowicie zamarł. Czy współpraca wojskowa mogłaby tę platformę ożywić?
– Tak, powinniśmy włączyć się do niemiecko-francuskich projektów m.in. budowy nowego czołgu. Ten projekt mógłby połączyć trzy konstrukcje – polskiego Twardego, francuskiego Leclerca i niemieckiego Leoparda. Prace nad czołgiem pozwoliłby na wymianę innowacyjnej technologii i wspólny eksport na rynki trzecie. Ważna jest też budowa europejskiego drona.
Kiedy więc niemieccy i polscy żołnierze będą służyć w armii europejskiej?
– Jestem absolutnie przekonany, że armia europejska powstanie. Nie pytajmy czy, tylko kiedy? NATO słabnie, Amerykanie nie wrócą w pełni do Europy. Armia europejska, istniejąca niezależnie od silnych armii narodowych, powstanie, gdy Europejczycy zrozumieją, że od istnienia takiej prewencyjnej siły zależy ich przetrwanie w tworzącym się nowym ładzie międzynarodowym.
ROZMAWIAŁ JACEK LEPIARZ