Minister obrony Mariusz Błaszczak po serii artykułów w Onecie zadeklarował, że nie będzie stosował przedawnień w stosunku do roszczeń najciężej rannych weteranów. W sądach walczą oni o odszkodowania od MON na leczenie i godne życie. Rok po deklaracji ministra odbyła się pierwsza rozprawa. Weteran przegrał. Okazało, się że oprócz wpisu na Twitterze szef MON w nie zrobił nic, by pomóc ciężko poszkodowanym żołnierzom.
To miał być krok w dobrą stronę w relacjach między Ministerstwem Obrony Narodowej i najciężej rannymi weteranami. Ponad rok temu minister Błaszczak złożył na Twitterze deklarację, że nie będzie stosował w sądach strategii przedawnień wobec najciężej rannych weteranów. W czwartek 9 lipca odbyła się pierwsza rozprawa, która miała dowieść, że minister nie rzuca słów na wiatr. Już pierwsze słowa reprezentującego MON prawnika rozwiały nadzieje weterana na pozytywne rozpatrzenie jego sprawy.
Najciężej ranni przegrywają z MON
W marcu 2019 roku rozpoczęliśmy cykl materiałów opisujących, w jaki sposób MON walczy z ciężko rannymi na misjach żołnierzami, którzy próbują walczyć o odszkodowania za odniesione rany w sądzie. W pierwszym materiale „Polscy weterani wojny w Afganistanie. Historia tych 3 żołnierzy to historia wstydu MON” przedstawiliśmy historie trzech weteranów. W najciężej rannego komisje lekarskie wyliczyły 120 proc. trwałej utraty zdrowia. Poinformowaliśmy, że weterani mają jedynie trzy lata na dochodzenie swoich roszczeń przed sądami. Jednak w tym okresie wielu z najciężej poszkodowanych wciąż walczyło o życie w szpitalach. Nie byli nawet w stanie rozpocząć batalii sądowych.
Dlatego resort obrony, nie kwestionując ich ciężkiego stanu zdrowia, korzystało z tego wybiegu prawnego i stosując strategię przedawnień łatwo oddalało w sądach ich roszczenia.
Zmianę w swoim postępowaniu resort obiecał po tekście Onetu pt. MON wygrał w sądzie z ciężko rannym weteranem. „Postępowanie ministerstwa niegodne i niehonorowe”. Przedstawiliśmy w nim historię Mariusza Mańczaka. To jeden z zaledwie dziewięciu polskich weteranów z Afganistanu, których uszczerbek na zdrowiu lekarze ocenili na 100 proc. lub więcej.
Starszy szeregowy Mariusz Mańczak ma 40 lat. Pełnił służbę na V zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. 25 lipca 2009 r. opancerzony Rosomak, w którym się znajdował, wyleciał w powietrze na skutek wybuchu tzw. ajdika, czyli improwizowanego ładunku wybuchowego, podłożonego na drodze przez afgańskich rebeliantów w pobliżu miejscowości Bidmeshk.
Mańczak odzyskał świadomość dwa dni po zdarzeniu. Wtedy przebywał już w szpitalu wojskowym w Ramstein w Niemczech. Przez wiele dni znajdował się w bardzo ciężkim stanie. Lista rozległych obrażeń liczy piętnaście punktów i obejmuje m.in. złamanie kręgosłupa, otwarte złamania rąk i nóg w wielu miejscach, uszkodzenia wiązadeł i ścięgien, rozległe ubytki mięśni ud i łydek, uraz głowy, termiczne uszkodzenie dróg oddechowych oraz poparzenia twarzy i powiek.
Ponad 10 lat po tragicznym zdarzeniu w Afganistanie Mariusz Mańczak wciąż ciężko choruje. Jego uszczerbek na zdrowiu lekarze wyliczyli na 100 proc. Jest w stanie poruszać się w wolnym tempie. Zdaniem lekarzy, zmiany w zakresie narządów ruchu są trwałe i będą się pogłębiać. Ma problemy z pamięcią i koncentracją. Boryka się z przewlekłymi problemami psychicznymi i fizycznymi.
Podobnie jak wielu innych nie jest w stanie leczyć się, rehabilitować i godnie żyć za pieniądze uzyskane z podstawowych odszkodowań i rent z MON. Te zwykle starczały na 2-3 lata leczenia. Nikt ze strony resortu nie poinformował go nigdy, że może dociekać swoich roszczeń na drodze cywilnej. Tak jak większość weteranów, dowiedział się o takiej możliwości we wrześniu 2016 roku, kiedy zapadł korzystny wyrok w sprawie innego weterana Mariusza Saczka. Saczek jako jeden z niewielu zdążył złożyć sprawę do sądu przed upływem 3-letniego okresu przedawnienia.
Mańczak zrobił to dopiero po upływie sześciu lat. Dlatego 25 marca 2019 roku Sąd Okręgowy w Warszawie w całości oddalił jego powództwo z uwagi na przedawnienie. Wówczas właśnie Onet poinformował opinię publiczną, że resort obrony mógł odstąpić od przesłanki przedawnienia.
Następnego dnia po naszym artykule, w którym opisaliśmy porażkę Mańczaka przed Sądem Okręgowym, minister obrony Mariusz Błaszczak oświadczył, że MON powoła pełnomocnika ministra obrony narodowej ds. współpracy z weteranami. Dodał, że jego głównym jego zadaniem będzie „przygotowanie przepisów pozwalających na poprawę sytuacji finansowej żołnierzy poszkodowanych na misjach będzie.” Pełnomocnik miał też „przeanalizować możliwości ugodowego zakończenia spraw sądowych o odszkodowania, które najbardziej poszkodowani weterani skierowali przeciwko Ministerstwu Obrony Narodowej.”
Minister Błaszczak obiecuje
Miesiąc później, 23 kwietnia 2019 roku, minister Błaszczak na Twitterze napisał: „Na moje polecenie MON przekazało do Prokuratorii Generalnej opinię na temat spraw o odszkodowania dla rannych weteranów. Przesłanka przedawnienia nie powinna być stosowana. Deklaruję współpracę resortu w tej sprawie. Żaden z poszkodowanych weteranów nie zostanie bez pomocy”.
Zachęceni taką deklaracją prawnicy Mariusza Mańczaka złożyli w maju 2019 r. w jego sprawie apelację i powołali się na oświadczenie ministra obrony o tym, że przesłanka przedawnienia nie powinna być stosowana.
Jednak we wrześniu 2019 r., a więc ponad cztery miesiące po deklaracji ministra Błaszczaka, reprezentująca MON w sprawach przeciwko weteranom Prokuratoria Generalna w odpowiedzi na apelację napisała, że „na chwilę sporządzenia odpowiedzi na apelację Prokuratoria Generalna nie otrzymała informacji o złożeniu przez Ministra Obrony Narodowej wobec Powoda oświadczenia o zrzeczeniu się korzystania z omawianego zarzutu”. Podtrzymała też zarzut przedawnienia, zaznaczając jednocześnie, że „w przypadku informacji o złożeniu takiego oświadczenia, strona pozwana niezwłocznie zajmie stanowisko zgodnie z jego treścią”
Zapytaliśmy MON, jak podtrzymanie przez prokuratorię stanowiska o przedawnieniu ma się do deklaracji ministra Błaszczaka o odstąpieniu od niego. MON nie odpowiedział nam na to pytanie, pisząc jedynie, że resort obrony „realizuje szereg inicjatyw mających na celu kompleksowe wsparcie weteranów”.
W środę 8 lipca w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie odbyła się rozprawa w drugiej instancji. Był to pierwszy sądowy termin, w którym można było sprawdzić, czy minister Błaszczak dotrzymał słowa, że rezygnuje ze strategii przedawnień wobec najciężej rannych weteranów.
Mariusz Mańczak i jego prawnik Piotr Sławek z kancelarii Nowakowski i Sławek jechali na tę rozprawę z nadzieją, że resort obrony wycofa się z zarzutu przedawnienia.
Weteran Mariusz Mańczak (z lewej) i jego adwokat Piotr Sławek oczekują na rozprawę w Sądzie Apelacyjnym w WarszawieWeteran Mariusz Mańczak (z lewej) i jego adwokat Piotr Sławek oczekują na rozprawę w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie – Marcin Wyrwał / Onet teksty własne
Puste obietnice ministra
Ich nadzieję już w pierwszych słowach swojego wystąpienia rozwiał przedstawiciel reprezentującej MON Prokuratorii Generalnej. Powiedział, że choć resort obrony jest świadomy poniesionej przez weterana szkody, wnosi jednak o oddalenie apelacji, ponieważ oświadczenie ministra obrony Mariusza Błaszczaka w sprawie rezygnacji z przedawnienia nie może być złożone w formie tweeta, ale oficjalnie w Prokuratorii Generalnej. Okazało się też, że takie oświadczenie do prokuratorii nigdy nie dotarło. Dwadzieścia minut później Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił apelację Mariusza Mańczaka.
– Deklaracja ministra Błaszczaka okazała się tylko zagrywką, która miała rok temu wyciszyć temat. Prawda wyszła na jaw dziś – powiedział po rozprawie adwokat weterana Piotr Sławek. – Tak naprawdę intencją ministra nigdy nie było wycofanie się z tego zarzutu. Jego cel był zawsze taki, żeby weteran przegrał w tej sprawie w sądzie. To jest rażące naruszenie społecznego poczucia sprawiedliwości. Przecież minister obrony narodowej jest konstytucyjnym organem państwa. Z jednej strony obiecuje weteranowi, którego uszczerbek na zdrowiu wynosi 100 proc., że nie będzie stosował wobec niego zarzutu przedawnienia, a z drugiej na sali sądowej wycofuje się z tego, nie podając nawet żadnego uzasadnienia.
Mariusz Mańczak przez długi czas po wyjściu z sali milczał. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Potem powiedział: – Pieniądze od MON wystarczyły mi na dwa lata leczenia i rehabilitacji. Od dziewięciu lat leczę się wyłącznie z własnych środków. Nie zrezygnuję z walki o siebie i innych weteranów. Będziemy szukać sprawiedliwości w Sądzie Najwyższym.
– Dziwię się, że nie wysłano do Departamentu Prawnego MON zalecenia ministra obrony, by zostało przygotowanie oświadczenie dla Prokuratorii Generalnej. A może w tym departamencie takie zalecenie zlekceważono? Tego nie wiemy. Jednak to co się stało, to wstyd i hańbą dla państwa polskiego. Przecież żołnierze nie pojechali do Afganistanu z Orbisem tylko wysłało ich tam polskie państwo. Rząd więc musi brać za nich odpowiedzialność, a nie robić uniki – mówi gen. Mieczysław Gocuł, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
– Mam do pan ministra Błaszczaka uprzejmą prośbę, by to co napisał na Twitterze przekuł w oświadczanie do Prokuratorii Generalnej. To będzie niezwykle ważne dla środowiska wojskowego i stanie się podstawą do rozstrzygania spraw na korzyść weteranów – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony i były dowódca Wojsk Lądowych.
Mariusz Mańczak nie jest jedynym weteranem, który nie doczekał się spełnienia obietnicy ministra Błaszczaka.
Sierżant Franciszek Jurgielewicz pełnił służbę wojskową podczas VII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Zginęło wtedy aż sześciu polskich żołnierzy, a 40 zostało rannych. 15 maja 2010 roku w okolicach miejscowości Moqur kołowy transporter opancerzony Rosomak, którego dowódcą był sierż. Jurgielewicz został zaatakowany przez rebeliantów silnym ogniem z granatników. Sierż. Jurgielewicz został trafiony pociskiem w prawą nogę i prawą stronę ciała. Śmigłowiec medyczny dotarł do rannego dopiero po godzinie, ponieważ baza, z której startował, była przez cały czas ostrzeliwana.
Wskutek ataku sierż. Jurgielewicz doznał szeregu obrażeń: lekarze amputowali mu prawą nogę, lewa też jest niesprawna z powodu pozostających w niej licznych odłamków. Żołnierz doznał znacznego uszkodzenia wzroku w obu oczach, a także silnego stresu pourazowego. Podstawowe leczenie trwało 28 miesięcy. Ból po amputacji i operacjach był tak wielki, że żołnierz musiał przyjmować coraz większe dawki morfiny.
Dziewięć lat po wypadku sierż. Jurgielewicz wciąż się leczy i rehabilituje, przyjmuje bardzo dużo leków, w tym środki psychotropowe. Jego trwały ubytek na zdrowiu wynosi 100 proc. i jak orzekła Wojskowa Komisja Lekarska, wymaga „stałej lub długotrwałej opieki lub pomocy”.
Obecnie jego sprawę badają kolejni wyznaczeni przez sąd biegli lekarze z zakresu rehabilitacji i psychiatrii. Sprawa sierż. Jurgielewicza trwa od grudnia 2013 roku. Jego prawnicy od listopada 2019 roku czekają na wydanie ostatniej opinii biegłego. Wyroku należy się spodziewać nie prędzej niż w grudniu 2020 roku.
Starszy szeregowy Marcin Chłopeniuk także pełnił służbę na podczas VII zmiany PKW w Afganistanie. Był kierowcą transportera Rosomak. 14 września 2010 r. parkował pojazd w bazie Warrior w Ghazni, kiedy na jej teren spadła rakieta. Odłamek dostał się pod hełm, ciężko raniąc żołnierza.
Uderzenie skutkowało szeregiem obrażeń, w tym neurologicznych i psychologicznych. St. szer. Chłopeniuk do dziś ma trudności z samodzielnym poruszaniem się i codziennymi czynnościami życiowymi. Aby w miarę normalnie funkcjonować, musi stale rehabilitowany. Jego uszczerbek na zdrowiu lekarze wyliczyli na 100 proc.
Obecnie sprawa tego weterana jest na etapie skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego. Proces zaczął się w lipcu 2017 r. Od 4 września 2019 r. jego prawnicy czekają na wyznaczenie terminu rozprawy przed Sądem Najwyższym. Przewidują, że sprawa potrwa jeszcze co najmniej pół roku.
– Dziwię się, że nie wysłano do Departamentu Prawnego MON zalecenia ministra obrony, by zostało przygotowanie oświadczenie dla Prokuratorii Generalnej. A może w tym departamencie takie zalecenie zlekceważono? Tego nie wiemy. Jednak to co się stało, to wstyd i hańbą dla państwa polskiego. Przecież żołnierze nie pojechali do Afganistanu z Orbisem tylko wysłało ich tam polskie państwo. Rząd więc musi brać za nich odpowiedzialność, a nie robić uniki – mówi gen. Mieczysław Gocuł, były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.