MON jest zajęte wielkimi zakupami za miliardy złotych, defiladami i ściąganiem do kraju Amerykanów. Tymczasem, jeśli zwykły polski żołnierz musi się przespać „pod chmurką” i spadnie deszcz, to będzie leżał w kałuży. Wydawałoby się, że jakiś płaszcz czy płachta to wojskowa żelazna norma od wieków, ale nie. Polskie wojsko jest w awangardzie. W efekcie żołnierze prywatnie kupują plandeki ogrodowe i z nich budują sobie obozowiska.
– Jesteśmy prawdziwymi prekursorami. Jako pierwsi od czasów legionów rzymskich nie dajemy żołnierzom czegokolwiek do ochrony przed warunkami atmosferycznym. O, przepraszam, poza kurtką z kapturem – mówi Gazeta.pl doświadczony żołnierz. Oczywiście anonimowo, bo oficjalnie w polskim wojsku wszystko jest super i się nie narzeka.
Szałas? „Zapomnij”
Nie chodzi przy tym o jakieś luksusy, ale absolutne minimum. O coś, co pozwoli zbudować prowizoryczne schronienie na wypadek deszczu, śniegu czy wiatru, które w polskim klimacie są zjawiskiem z kategorii raczej często spotykanych. Natomiast żołnierz przemoczony i zziębnięty, będzie zawsze mniej sprawny niż taki, który mógł się zdrzemnąć w suchym i względnie ciepłym śpiworze.
– Śpiwory to mamy przyzwoite, ale co z tego, skoro zapomniano o najważniejszym elemencie, czyli pałatce, ponczo czy tarpie. W efekcie kiedy pada, to mokniesz w superśpiworze – mówi wspomniany już anonimowy żołnierz, służący w jednej z brygad uznawanych za elitarne.
Można by tutaj zapytać: Dlaczego nie zbudują sobie szałasu, nie wykopią ziemianki? Ewentualnie w ramach planu. Spontaniczne schronienie z gałęzi to historia. – Szałas? Zapomnij. Leśnik gania, jak się gałązkę ułamie. Za ruszanie drzew mogą być spore mandaty. Ziemianka? Też zapomnij, bo można je kopać tylko w niektórych miejscach. Wiele poligonów jest objętych przepisami o ochronie przyrody, choćby Natura 2000 – mówi żołnierz.
Zwłaszcza, że istnieje wiele lepszych, prostszych i łatwiejszych do użycia rozwiązań. Nie są przy tym drogie.
Na nagraniu żołnierz 6. Brygady Powietrznodesantowej prezentuje swój ekwipunek. Jego część została kupiona prywatnie. W tym najwyraźniej poncho i pokrowiec na śpiwór, które zgodnie z regulaminem mu nie przysługują.
Według Warszawy problemu nie ma
W ocenie wojskowego kierownictwa wszystko jest jednak tak, jak powinno być. Generalnie żołnierz będąc w kraju nie powinien spać „pod chmurką”, a do ochrony przed niepogodą ma kurtkę z kapturem i spodnie. Jednoosobowy namiot czy norka na śpiwór (w praktyce wodoodporny pokrowiec ze stelażem) przysługuje w kraju tylko Wojskom Specjalnym. Żołnierzom regularnych jednostek takie „luksusy” należą się tylko na zagranicznych misjach.
Jak wyjaśnia w odpowiedzi na pytania Gazeta.pl Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych (odpowiada między innymi za szkolenie w kraju), w 2013 roku wycofano z użycia pamiętającą jeszcze czasy PRL „pelerynę-namiot z omasztowaniem (P-NzO)”. – Nie sprawdzała się w warunkach polskiego klimatu. Latem brak możliwości obniżenia temperatury wnętrza tworzonego z nich dwuosobowego namiotu, a zimą brak możliwości ogrzewania – stwierdza rzecznik DGRSZ ppłk Marek Pawlak. Z punktu widzenia żołnierzy ważniejsze było jednak to, że był to ciężki, przeciekający i zupełnie niepraktyczny koszmarek rodem z głębokiego PRL, a nawet jeszcze starszy, sięgający korzeniami XIX wieku, ale o tym później.
Wycofując nielubiane „P-NzO” wylano dziecko z kąpielą. Jak wyjaśnia ppłk Pawlak, w zamian, dla zapewnienia ochrony przed pogodą, zastosowano „wykonane z nowej generacji tkanin ubranie ochronne”. Oznacza to kurtkę i spodnie z goretexu. I tyle.
– Do zakwaterowania żołnierzy w warunkach polowych podczas realizacji, zaplanowanych ze znacznym wyprzedzeniem, ćwiczeń w ośrodkach szkolenia poligonowego (OSzP) na terenie RP, wykorzystuje się głownie infrastrukturę stałą: namioty NS i kontenery socjalne oraz wyposażenie indywidualne żołnierza czyli śpiwór i karimatę – tłumaczy rzecznik DGRSZ. Oznacza to tyle, że w teorii żołnierze nie powinni spać podczas ćwiczeń na poligonie „pod chmurką”, ale w dostarczonych przez logistykę dużych wieloosobowych namiotach z ogrzewaniem lub klimatyzacją. Wszystko ma być zaplanowane. Odstępstw od planu i improwizacji wojsko najwyraźniej nie przewiduje.
Jak jednak mówią Gazeta.pl żołnierze, teoria to jedno a praktyka to drugie. Jednym z filarów wojskowego życia jest to, że plany mają tendencję do psucia się w zetknięciu z rzeczywistością. To logistyka nie zdąży, to dowiezie za mało, to nie w to miejsce, co trzeba. To trzeba poćwiczyć funkcjonowanie na łonie natury. Wówczas żołnierze ratują się jak mogą.
– Efekt jest taki, że poza zasięgiem widzenia wyższych szarż, na poligonach wyrastają obozowiska z jakimiś plandekami i płachtami z Decathlonu czy Biedronki. Oficerowie przymykają oczy, bo co mają zrobić. Ma tylko nie być pstrokatych kolorów – mówi anonimowo żołnierz. – Niech nikogo nie zdziwi okresowe znikanie ze sklepowych półek zielonych plandek ogrodniczych. Widocznie zbliża się poligon pobliskiej jednostki – dodaje.
Na Zachodzie jest oczywiście inaczej
Co istotne, rozwiązanie tego problemu nie byłoby ani drogie, ani trudne. Na rynku jest dostępna cała gama rozwiązań pozwalających zbudować sobie prowizoryczne schronienie na łonie natury. Miłośnicy survivalu mają w czym wybierać, w tym w różnym sprzęcie z demobilu, najczęściej amerykańskim. Wielką popularnością cieszą się poncza (ang. poncho) wojska USA, które amerykańscy żołnierze noszą w kolejnych unowocześnionych wersjach jeszcze od czasów II wojny światowej. Można do niego dołączyć ocieplaną podpinkę na wypadek zimnej pogody. Podczas postoju nadaje się natomiast do zrobienia prostego schronienia dla jednej osoby.
Ponieważ współczesne kurtki wojskowe rzeczywiście bardzo dobrze chronią przed deszczem czy wiatrem, to amerykańscy żołnierze zazwyczaj wykorzystują ponczo tylko do budowy schronienia. British Army ma natomiast w standardowym ekwipunku zwykłą płachtę biwakową nazywaną „tarp”. W kilka minut można z niej zrobić prowizoryczne schronienie nazywane „basha”, co widać na załączonym filmiku instruktażowym. Widać też na nim, że nie jest to żadna kosmiczna technologia. Ot prowizoryczne i proste schronienie, w którym można też ukryć przed deszczem plecak ze sprzętem.
Jednoosobowe namioty to rzadziej i mniej chętnie stosowane rozwiązanie ze względu na ich rozmiar oraz masę. Współczesny żołnierz i tak musi dźwigać kilkadziesiąt kilogramów, więc ograniczanie masy i wymiarów ekwipunku jest istotną sprawą. Tym bardziej, że do krótkiego postoju i przespania się w zupełności wystarczy schronienie z ponczo czy płachty.
– Tylko to nie jest tak, że żołnierze amerykańscy czy brytyjscy ciągle śpią pod chmurką. Jednak korzystanie z takiego rodzaju ekwipunku i umiejętność budowy prowizorycznego schronienia jest traktowane jako podstawa – mówi Mateusz Kurmanow, projektant wojskowego umundurowania i wyposażenia.
Za ułamek jednego myśliwca wszystko da się załatwić
Dlaczego polskie wojsko nie zapewni czegoś takiego swoim żołnierzom? Nikt z rozmówców Gazeta.pl nie potrafił powiedzieć. Według odpowiedzi rzecznika DGRSZ najwyraźniej tak ma być. Rozporządzenia mówią, że sprzętu biwakowego żołnierz potrzebuje tylko na misji albo jeśli jest komandosem.
Co się stanie, kiedy będzie kryzys czy wojna i wojsko w pośpiechu opuści wygodne koszary? Wożenie za każdym oddziałem dużych namiotów i kontenerów, delikatnie rzecz ujmując, nie będzie w takiej sytuacji priorytetem. Ważniejsze będzie paliwo, amunicja i żywność. Pominąwszy fakt, że budowanie w trakcie działań zbrojnych obozowisk z dużych namiotów NS do rozsądnych czynności by nie należało. Byłoby to czasochłonne i trudne do ukrycia.
Na kupowanie czego trzeba nie będzie natomiast czasu i głowy. Żołnierze zostaną więc na lodzie, albo raczej w błocie. Wyciągną swoje „płachty z Biedry” albo zrobią zgodnie z odwieczną tradycją szałasy, bo w sytuacji skrajnej leśnik nie będzie miał nic do gadania. – Ewentualnie będą wydobywane z głębokich zapasów wojennych peleryny, które zaczęto produkować za wczesnego Gierka. To bliscy krewni niemieckich Zeltbahn m1892, które nosili już żołnierze II Rzeszy pod koniec XIX wieku, a potem Wehrmachtu podczas II wojny światowej. Wprowadziliśmy drobne poprawki i dodaliśmy kaptur – mówi Kurmanow. To właśnie one, po dodaniu kilku aluminiowych rurek, są wspomnianymi wcześniej „P-NzO” wycofanymi w 2013 roku.
Można by tego wszystkiego uniknąć, kupując dla około 50 tysięcy żołnierzy Wojsk Lądowych współczesne pokrowce na śpiwór i poncza/peleryny czy płachty biwakowe. – To nie jest nic specjalnie drogiego. Cena takiego zestawu dla jednego żołnierza, kupowanego zgodnie ze wszystkimi wojskowymi procedurami, nie przekroczyłaby około 500 złotych – mówi Kurmanow. Razem wydatek rzędu 25 milionów złotych. Kilkanaście razy mniej niż jeden myśliwiec F-35, które w marcu nagle stały się najpilniejszym zakupem dla wojska w oczach MON. Tylko niestety płacht czy pokrowców nie widać dobrze na defiladach i nie nadadzą się na tło zdjęć.
W tym kontekście znamienne są słowa dowódcy Korpusu Piechoty Morskiej USA generała Roberta Nellera, który pod koniec 2017 roku mówił żołnierzom na spotkaniach w jednostkach: „Jeden F-35B kosztuje nas około stu milionów dolarów. Za sto milionów dolarów to mogę dać każdemu marine najbardziej zaje…. sprzęt, jaki tylko się da. I mam zamiar to zrobić.” Marines jest przy tym o połowę więcej niż wszystkich polskich żołnierzy. Generał mówił zaś o wszystkim, od skarpetek po noktowizory i karabiny.
Zakup kilkudziesięciu tysięcy zestawów do biwakowania bardziej podniósłby sprawność wojska i jego morale, niż kolejne defilady czy zakupy kilku śmigłowców. Od starożytności wiadomo, że warto zapewnić żołnierzowi względny komfort i znośne jedzenie, bo będzie lepiej walczył. Nie tylko patriotyzmem się żyje.
MACIEJ KUCHARCZYK