Czy z rąk okrutnego mordercy mógł zginąć – poza 20-letnią Kają z Łodzi – także jej dwuletni synek? Po tym, jak Artur W. (29 l.) zamordował swoją ukochaną, uciekł z jej dzieckiem. I miał zamiar się ukrywać tak długo, jak to było możliwe!
Do tej przerażającej zbrodni doszło 15 sierpnia około godz. 2 w nocy. Artur W. pokłócił się z ukochaną Kają i udusił. Później związał dziewczynie ręce i nogi, zakrył usta, owinął ciało kołdrą i ukrył w wersalce. Śledczym wyznał, że zrobił to, bo… nie był pewien, czy kobieta już nie żyje.
Później – jak ustalili śledczy – zabrał 2-letniego synka ukochanej i wybiegł z domu. – Chciałem uciec razem z Bryankiem i się z nim ukrywać. Wyszedłem z mieszkania i wyjechałem z Łodzi. Byłem już w Zgierzu, kiedy zmieniłem zdanie. Postanowiłem wrócić – wyznał prokuratorom już po zatrzymaniu.
Zabójca spędził z Bryankiem noc w mieszkaniu, gdzie leżały zwłoki jego ofiary. Następnego dnia pojechał z chłopczykiem pociągiem do Zduńskiej Woli. Na stacji wziął taksówkę i zatelefonował do siostry Kai. Oddał jej dziecko, mówiąc, że Kaja jest chora i odjechał!
– Trudno przewidzieć jak to mogło się skończyć… Dla osoby uciekającej po dokonaniu zbrodni dziecko to kłopot – wyjaśnia jeden z doświadczonych policjantów. – Trudniej się ukryć. Ten człowiek w razie zagrożenia mógł się pozbyć chłopca.
Przez niemal dwa tygodnie zabójca ukrywał się. Tułał się bez celu, korzystał tylko z komunikacji publicznej, podróżował pociągami po Polsce. Był w Rzeszowie, w Poznaniu, później w Koszalinie. To tam 29 sierpnia został zatrzymany. Nie miał już siły się ukrywać przed policyjnym pościgiem.
– Chcę trafić do aresztu – powiedział w łódzkiej prokuraturze podczas przesłuchania. Jest już w areszcie. Za zabójstwo grozi mu dożywotnie więzienie.
FAKT.PL