Planowane działania wzmacniające armię, nie poprawią naszej zdolności do obrony z tej głównie przyczyny, ponieważ nadal suma wszystkich potencjałów – dzisiejszych i przyszłych, które mamy zamiar osiągnąć, będzie o wiele poniżej od potencjału, który jeden z potencjalnych przeciwników może wydzielić do zaatakowania nas. Na sojuszników możemy liczyć nie bardziej niż w 1939 roku.
Świadomi ówczesnej lekcji, powinniśmy spoglądać w sposób racjonalny na obronność, marzenia o jakiejś niezrozumiałej skali działania i możliwości projekcji bezpieczeństwa na inne kraje w regionie, to zupełna fikcja. Naszym problemem jest to, że mamy za mały potencjał, żeby obronić się samemu. Chcielibyśmy, żeby myślenie w kategoriach obrony kolektywnej w ramach NATO miało sprowadzać się do obrony Polski, bo to jest tak naprawdę obrona całej zachodniej wspólnoty. Jednakże nikt nam na takie myślenie nie pozwoli, nie ma na nie szans. Nikt nie będzie żył wizją umierania za Suwałki lub Białystok, podobnie jak my nie żyjemy wizją umierania za Krym lub Donieck. W NATO wobec Rosji obowiązuje prosta zasada – My nie przekraczamy Swojej granicy, a Oni Swojej. W ten oto sposób to funkcjonuje, jeżeli komuś zechce się tej granicy przekroczyć, to czeka nas niewiadoma. Nikt nie lubi niewiadomych, ponieważ niewiadome przynoszą niespodziewane koszty, a tych nikt nie chce. Właśnie, dlatego prawdopodobieństwo, że konflikt pełnoskalowym się wydarzy, jest dokładnie takie samo, że się jednak wydarzy.
Z tej właśnie przyczyny, trzeba się przygotowywać na negatywną niewiadomą, tylko w ten sposób można uniknąć przegranej. W naszym przypadku oznacza to konieczność zmiany paradygmatu obrony narodowej, o co najmniej jedną skalę wartości, jak również zmianę myślenia o obronności w ogóle. Wizja powszechnego uzbrojenia społeczeństwa w warunkach naszego państwa, które jest nadal państwem zakazów i zamordyzmu jest nie do przyjęcia dla naszych elit. Co prawda Obrona Terytorialna to krok w dobrą stronę, jednakże nie 30 tys., ale 300 tys., Żołnierzy w tej formacji, mogłoby rzeczywiście zmienić naszą sytuację. W praktyce oznacza to, że model obrony powszechnej, jaki odziedziczyliśmy po PRL-u, wcale nie był taki zły. Wiązał się z dużymi kosztami społecznymi, jednakże dzięki powszechnemu poborowi, państwo dysponowało około 1% populacji pod bronią i przeszkolonymi rezerwami. To, coś zupełnie odmiennego od stanu obecnego, gdzie dysponujemy kilkudziesięcioma tysiącami urzędników w mundurach i praktycznie zerem rezerw.
Możemy sobie planować zakupy nowych rakiet przeciwlotniczych, okrętów podwodnych, Bojowych Wozów Piechoty, czy też modernizację czołgów. Jednakże bez zapewnienia odpowiedniej ilości komponentu ilościowego to będzie bez większego wpływu na nasz potencjalny konflikt, na jednym z głównych kierunków zagrożeń. Armia nie może być zbieraniną z dogorywających jednostek, którą wysyła się z dnia na dzień na misje wojskowe. Armia to żywy organizm, struktura, doświadczenie, tradycja i „to coś”, co powoduje, że mężczyźni zamieniają się w Żołnierzy. Niektórzy twierdzą, że ostatni prawdziwi Żołnierze, to dzisiaj ci emerytowani pracownicy cywilni wojska, reszta przeważnie w znacznej części chyba bardziej myśli o wojnie w kategoriach popularnego programu do wykonywania prezentacji multimedialnej pewnej znanej amerykańskiej firmy, niż spędzenia kilku tygodni zimą w namiocie na poligonie, oczywiście w Orzyszu. Tymczasem na prawdziwej wojnie może nie być prądu, może nie być namiotów, może niczego nie być. Wojna pełnoskalowa, do której musimy być przygotowani, to nie jest misja w odległym kraju, gdzie logistykę zapewniają sojusznicy. Jednak, to tematy, których już w Polsce się chyba nie rozumie.
Osobnym problemem, w zasadzie wyzwaniem i szansą jest procent nowych technologii w zamiarach dokonywanych zakupów zbrojeniowych. Tutaj inwestując stosunkowo możliwe, do wydania pieniądze, jesteśmy w stanie, w stopniu bardziej niż wysokim zwiększyć prawdopodobieństwo znacznego wzmocnienia swojego potencjału w wymiarze taktycznym. Ponieważ posiadamy dostęp do zachodniej technologii i w zasadzie wszystko, co służy do zabijania, możemy kupić. Integracja, wykorzystanie i odpowiednia ilość nowych technologii, to jest to, czym można zapewnić sobie przewagę taktyczną, to znaczy dużą śmiertelność w wojskach nieprzyjaciela atakującego nasz kraj. To nieprawda, że przeciwnik się nie boi. Zawsze wojnie towarzyszy strach, a strach przed przeciwnikiem, którego się nie rozumie, bo jest np. robotem – jest o wiele większy, to wręcz inny rodzaj strachu. Proszę sobie wyobrazić, że walczycie państwo naprzeciwko robotów. Z naszym potencjałem, jest to możliwe chociażby w pierwszym dniu konfliktu, potem i tak zawsze nowoczesne uzbrojenie się kończy i trzeba sięgnąć po stare sprawdzone metody i możliwości. W tym zakresie dysponujemy potencjałem, który po prostu trzeba rozbudować i wzmocnić.
Kwestią osobną jest broń ostatecznego odwetu. Tylko broń masowego rażenia i nowoczesne, wiarygodne środki jej przenoszenia, mogą zagwarantować nam możliwość zniechęcenia potencjalnego przeciwnika. Do osłony tego rodzaju broni, potrzebna jest silna armia konwencjonalna. Bez jej zabezpieczenia, potencjalny przeciwnik może doświadczyć nas hybrydowo lub proxy i pokonać na poziomie konwencjonalnym, czyniąc potencjał odstraszania strategicznego złomem niemożliwym do wykorzystania.
To wszystko oznacza, że trzeba na obronność wydawać większe, naprawdę większe pieniądze – w sposób o wiele mądrzejszy, lepiej zaplanowany i efektywniejszy. Do tego potrzebne są duże pokłady patriotyzmu, ponieważ Rzeczpospolitej jak zawsze, nie jest stać na płacenie swoim obywatelom, za przywilej jej obrony. Sojusznicy oczywiście też nie zaszkodzą, pod warunkiem, że będą to sojusze symetryczne, pomimo asymetrycznej sytuacji wynikającej z naszego buforowego, czy też, jak kto woli – tranzytowego położenia.
Wnioski są jednoznaczne – trzeba zupełnie inaczej spojrzeć na wyzwanie, jakim jest obrona narodowa, czy też generalnie kwestie bezpieczeństwa państwa. To jest sfera, w której trzeba być szczerym przed samym sobą, nie można sobie pozwolić na wiarę w to, co wydaje się nam słuszne. Ponieważ wojna przychodzi jak złodziej, a w naszych warunkach, przy tym kierownictwie politycznym, niestety frazesy, chciejstwo i futurologia zaczynają dominować nad postrzeganiem rzeczywistości – wszystko jest niewiadomą.
Mija sporo czasu od kiedy dobra zmiana wzięła władzę, ale nie zrobiono nadal niczego, co poprawiłoby naszą obronność, a można zrobić kilka prostych ruchów i znacząco podniesiemy swoje możliwości obronne, nie trzeba na nie nawet bardzo wielu pieniędzy, trzeba politycznej odwagi i odpowiedzialności.
Wojna przy naszym położeniu geograficznym jest czymś naturalnym, tak naturalnym jak to, że wstaje słońce i płynie Wisła. Nie możemy się oszukiwać, że jej nie będzie – zaklinanie rzeczywistości nic nie da, nie sprawdza się. Przynajmniej tego powinniśmy nauczyć się z naszej „bogatej” historii.
OBSERWATORPOLITYCZNY.PL